Tajemnicze wiadomości w mediach, rosnąca krytyka prezydenta i desperackie działania cenzury – ostatnie wydarzenia w Chinach sugerują, że na szczytach władzy w tym państwie trwa polityczna wojna. O pełną kontrolę i utrzymanie bieżącej, bezkompromisowej polityki Xi Jinping walczy z wewnętrzną opozycją, która zwiera szyki przed przyszłorocznymi wyborami w Partii.
Na początku marca przez cenzurę w chińskich mediach przedarł się tajemniczy list, opublikowany na stronie internetowej serwisu Wujie News. Napisany był charakterystycznym dla oficjalnych władz partyjnych językiem i zgodnie z partyjną ideologią, zaskakująca była jednak treść – autorzy listu zamiast chwalić, wprost wzywali prezydenta Chin Xi Jinpinga do ustąpienia ze wszystkich stanowisk "dla dobra kraju i narodu". W liście zawarta została nawet groźba, by przywódca miał na względzie "bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny".
Zatrzymania na oślep
Prezydent bezlitośnie atakowany był w liście za "tworzenie kultu jednostki", niebezpieczną koncentrację władzy w swoich rękach oraz nieumiejętne prowadzenie polityki zagranicznej, która zraziła do Chin państwa sąsiednie i przyczyniła się do zwiększenia aktywności USA w Azji Wschodniej.
Skrytykowane zostało również niedawne wezwanie Xi Jinpinga, by chińskie media służyły partii, co według autorów "wzbudziło przerażenie w narodzie". Zarzuty te bardzo trafnie podsumowują argumenty, jakie wysuwają przeciwko Xi jego krytycy. Jednak tak druzgocąca krytyka jest całkowicie niespotykana w rządzonych twardą ręką Chinach i jej upublicznienie musiało wywołać burzę.
Zatrzymanych w związku z tą sprawą zostało już w Chinach co najmniej 20 osób, przede wszystkim dziennikarzy niemających żadnych związków między sobą nawzajem. Sugeruje to, że służby nie mają pojęcia, kto jest prawdziwym autorem listu, i działają na oślep lub że autorzy chronieni są przez polityków z najwyższych kręgów władzy.
O desperacji i bezradności organów ścigania świadczy zwłaszcza fakt, że zatrzymania dotyczą także rodzin dziennikarzy. Szczególnie obrazowy stał się przypadek zmuszonego do emigracji do Europy felietonisty Chang Pinga. Wystarczyło, że udzielił on w niemieckich mediach komentarza na temat tajemniczego listu, by wielu członków jego rodziny w Chinach doświadczyło zatrzymań, przesłuchań i gróźb ze strony funkcjonariuszy policji.
Tymczasem moment publikacji listu był dobrze przemyślany – w Pekinie rozpoczynało się właśnie doroczne posiedzenie parlamentu, a więc zebrali się w nim przedstawiciele aparatu władzy z całego kraju. Dzięki temu informacja o liście, który szybko został usunięty z internetu, łatwo mogła dotrzeć do wszystkich za sprawą przekazu ustnego, czyli poza zasięgiem cenzury.
"Ostatni Przywódca" Chin
Minęło zaledwie kilkanaście dni od publikacji tajemniczego listu, gdy doszło do pozornie błahej, lecz bardzo dwuznacznej pomyłki w agencji informacyjnej Xinhua. W jednej z jej depesz Xi Jinping został nazwany "Ostatnim (Zuihòu) Przywódcą", zamiast tradycyjnie "Najwyższym (Zuigāo) Przywódcą". W języku chińskim łatwo popełnić taki błąd jako zwyczajną literówkę. Jednak władza musiała zareagować wyjątkowo poważnie, ponieważ w chińskich mediach w większości wypadków depesza została nie poprawiona, ale w ogóle usunięta – nie chciano mieć z nią nic wspólnego. W obecnej atmosferze w Chinach nawet niewinna literówka mogłaby być bowiem uznana za celowy sabotaż.
Choć Xi Jinping pozostaje bardzo popularnym w chińskim społeczeństwie przywódcą, jego działania spotykają się z rosnącą krytyką ze strony ekspertów i komentatorów. Szczególnie widoczny sprzeciw budzą próby całkowitego podporządkowania sobie właśnie przekazu medialnego. W lutym prezydent osobiście odwiedził siedziby ogólnopaństwowej telewizji CCTV oraz jednej z największych gazet "People's Daily" ("Dziennik Ludowy"), wzywając ich redakcje do całkowitego posłuszeństwa, co odbiło się szerokim echem na świecie. Warto przy tym zauważyć, że najważniejsze chińskie media i tak od zawsze były państwowe – jednak obecny prezydent próbuje pójść krok dalej i podporządkować je bezpośrednio partii komunistycznej.
Politykę Xi Jinpinga skrytykował wówczas m.in. jeden ze znaczących chińskich polityków, Ren Zhiqiang. Tak samo jak prezydent wywodzi się on z umownej frakcji "książątek" wewnątrz partii, jednak mimo to wprost argumentował, że media powinny służyć czytelnikom, a nie partii. Cenzura szybko zablokowała jego komentarze w internecie, podobnie jak liczne wyrazy poparcia, które zdążyły one zdobyć.
Opór widać także ze strony samych mediów. Gdy usunięty został krytyczny wobec cenzury artykuł z jednej z wiodących gazet "Caixin", w kolejnych wydaniach pojawiły się "niepokorne" artykuły krytykujące usunięcie poprzedniego. Z kolei redaktor naczelny liberalnej gazety "Southern Metropolis Daily", Yu Shaolei pod koniec marca publicznie podał się do dymisji, ogłaszając, że to jego protest przeciwko coraz silniejszej cenzurze: "Byłem na kolanach tak długo, że dłużej już nie wytrzymam".
Xi i opór na szczytach władzy
Jednak powodów do niezadowolenia z rządów Xi Jinpinga może być dużo więcej. Krach na chińskiej giełdzie sprzed kilkunastu miesięcy, spowolnienie gospodarcze, nadmierne skupianie się na kampanii antykorupcyjnej i zastraszaniu partyjnych kadr, wreszcie nadwerężenie dobrych relacji z innymi państwami azjatyckimi – to tylko główne zarzuty. Jak na początku kwietnia podsumował 3,5 roku rządów Xi Jinpinga "The Economist", chiński prezydent "skupia się na wzmacnianiu partii i utrzymywaniu u władzy, a nie budowaniu w Chinach dobrobytu i otwartości na świat, których domaga się społeczeństwo". Ocena taka wśród międzynarodowych komentatorów jest niemal powszechna.
Nadmierna centralizacja władzy oraz widoczne słabości prowadzonej polityki mają sprawiać, że na szczytach kierownictwa partii komunistycznej rozwija się wewnętrzna opozycja. W tym kontekście wymienia się przede wszystkim rywalizację o kontrolę nad aparatem propagandy pomiędzy prezydentem a oficjalnym człowiekiem numer 5 w chińskiej hierarchii władzy – Liu Yunshanem, sekretarzem partii, szefem Grupy Kierowniczej ds. Propagandy i Ideologii i prezydentem szkoły dla partyjnych kadr.
Liu Yunshan należy do rywalizującej z Xi frakcji w Partii, związanej z poprzednim prezydentem Hu Jintao. W rezultacie jest konkurencyjnym ośrodkiem władzy w najwyższym kierownictwie Chin, a jednocześnie ma formalnie większy wpływ na medialny przekaz niż prezydent. Nie wiadomo, czy próba przejęcia przez Xi bezpośredniej kontroli nad mediami jest bardziej źródłem, czy rezultatem jego rywalizacji z Liu. Bez wątpienia jest jednak ona dowodem na trwającą wewnętrzną walkę w rządzącej Chinami partii komunistycznej; walkę pomiędzy dominującą w obecnych władzach frakcją prezydenta oraz dominującą w latach 2002-2012 frakcją związaną z byłymi prezydentami Hu Jintao i Jiang Zeminem.
Siła wewnętrznej opozycji w Partii może być znacznie większa, jeżeli dołączy do niej jeden z najważniejszych dotychczas współpracowników prezydenta i mózg kampanii antykorupcyjnej Wang Qishan. Część ekspertów, m.in. Andrew Nathan na łamach "Huffington Post", wskazuje bowiem, że relacje Xi z Wangiem, oficjalnym numerem 6 w chińskich władzach, stały się w ostatnim czasie konfliktowe.
Szczególny rozgłos zyskał przy tym alegorycznie krytyczny wobec Xi esej o wymownym tytule "Tysiąc potakiwaczy nie jest wartych tyle, ile jeden szczery doradca". Pojawił się on cztery tygodnie temu na stronie kierowanej przez Wanga Komisji ds. Dyscypliny i – co szczególnie zaskakujące – nie został usunięty. Wang jest przy tym człowiekiem osobiście kierującym kampanią antykorupcyjną w Chinach, jego ewentualny rozłam z Xi byłby więc fundamentalnym ciosem dla polityki prezydenta.
Nadchodzi przesilenie
Wiele wskazuje więc na to, że na Kongresie Komunistycznej Partii Chin, który odbędzie się jesienią 2017 r., może dojść do przesilenia. Xi Jinping od początku typowany był przez ekspertów jako pewny kandydat do rządzenia przez dwie pięcioletnie kadencje.
Jeżeli jednak nadal będzie rósł opór przeciwko autorytarnym tendencjom oraz umacnianiu i centralizacji władzy przez Xi, powstaną trzy możliwości. W ramach dwóch pierwszych albo Xi zdoła przełamać ten opór teraz i na Kongresie potwierdzi swoją pełną kontrolę nad partią, albo na mocy kuluarowych porozumień jego ludzie zostaną odsunięci ze stanowisk, a Xi pozbawiony rzeczywistych wpływów i pozostanie na stanowisku jedynie ceremonialnie.
Jest też trzecia opcja: oficjalne odsunięcie go od władzy po pierwszej kadencji. Wydaje się to jednak możliwością najbardziej niebezpieczną, która może wywołać w społeczeństwie wrażenie, że partia się pomyliła, wybierając Xi pięć lat temu. Jak wiadomo, reżimy autorytarne nie lubią przyznawać się do błędów. Co więcej, obecny prezydent dodatkowo się zabezpiecza, umiejętnie dbając o popularność w narodzie. Walka na szczytach chińskiej władzy nadal więc toczona będzie za zamkniętymi drzwiami.
Xi Jinping toczy wewnątrzpartyjną walkę o pełnię władzy w Chinach
Xi Jinping stara się umocnić kontrolę m.in. nad chińską armią
Chińska partia tylko pozornie jest monolitem. W rzeczywistości wśród milionów członków istnieje wiele rywalizujących frakcji
Xi Jinping osobiście odwiedził redakcję agencji informacyjnej Xinhua, by wezwać ją do posłuszeństwa partii