Wystarczyło osiem dni tureckiej ofensywy w północnej części Syrii, by zginęło co najmniej 71 cywilów, a 300 tysięcy kolejnych musiało opuścić swoje domy. Jednocześnie w kraju nastąpiła zmiany warty - Amerykanów zastępują Rosjanie i syryjskie wojska. Wojna w Syrii jest straszliwym przykładem tego, jak dramat cywilów miesza się z wielką polityką.
Syryjska flaga państwowa pojawiła się tam, gdzie nie widziano jej od lat. Na zdjęciu opublikowanym przez rządową agencję SANA widnieje żołnierz, który umieszcza ją na słupie na granicy z Turcją. Naciąga na niego czerwono-biało-czarną flagę z dwiema gwiazdami. Fotografia została wykonana w kurdyjskim mieście Kobanê, którego oficjalna arabska nazwa, choć rzadko używana, to Ajn al-Arab, leżącym na granicy Syrii z Turcją. Damaszek stopniowo przejmuje kontrolę nad północną granicą. Historia zatoczyła koło.
Na dzień przed wywieszeniem flagi na granicy syryjska armia wjechała do Kobanê. Mieszkańcy, mimo wielu niepokojów, co przyniesie ze sobą powrót kontroli Damaszku, wyraźnie odetchnęli. Obawiali się bowiem, że wyprzedzi ich Turcja, która zaprowadziłaby tam swoje porządki siłą i przemocą.
Według niepewnych szacunków miejscowych urzędników w Kobanên mieszka 200 tysięcy ludzi. Od 2012 roku miasto znajdowało się pod kontrolą Kurdów i ich bojówek, a w latach 2014-2015 przetrwało oblężenie ze strony tzw. Państwa Islamskiego, z którego zniszczeń do dzisiaj się odbudowuje. Gdy byłem w Kobanê w lipcu, nie było tam syryjskich flag, tylko te żółto-czerwono-zielone – w kolorze kurdyjskiej autonomii. Z kolei wizerunek prezydenta Baszara al-Asada widniał tylko na banknotach o najwyższym nominale 2 tysięcy syryjskich funtów. Teraz jako jedno z pierwszych miast doświadcza kresu kurdyjskich rządów.
Jeszcze dwa tygodnie temu nikt nie spodziewał się, że w północnej i wschodniej Syrii, dotychczas kontrolowanych przez Kurdów i ich arabskich sojuszników, tak szybko pojawią się siły rządowe. Po ośmiu latach wojny, w której zginęło ponad 500 tysięcy osób, a miliony musiały opuścić swoje domy, Asad będzie kontrolował 90 procent kraju. Jak do tego doszło?
Turecki atak
9 października rozpoczęła się turecka operacja "Źródło pokoju" przeciwko kurdyjskim bojówkom, które Ankara uważa za terrorystyczne i chce odepchnąć od swojej granicy. Celem Turcji było utworzenie pasa bezpieczeństwa wzdłuż granicy na północy Syrii. Miałby ciągnąć się niemal 450 kilometrów. W pierwszej fazie operacji turecka armia i wspierające ją bojówki miały zająć miasta Tall Abjad i Ras al-Ajn, a także terytoria między nimi.
Kurdowie czują się zdradzeni przez Amerykanów, bo atak poprzedziły wycofanie się amerykańskich wojsk z tego terytorium i oświadczenie Białego Domu, że siły USA nie będą przeszkadzały w ofensywie. Dzięki temu Turcy mogli bez przeszkód bombardować i ostrzeliwać z powietrza miasta, wsie i pozycje kurdyjskich bojówek. Świat obiegły zdjęcie rannych cywilów – dorosłych i dzieci, poparzonych, we krwi i ledwie żywych.
Pociski spadły także na Kobanê. Następnie sprzymierzone z Turcją bojówki wkroczyły na do północnej Syrii i stopniowo zajmowały kolejne terytoria.
Sytuacja szybko wymykała się spod kontroli. Amerykańscy żołnierze przygotowywali się do opuszczenia całej północno-wschodniej Syrii. Kurdyjskie bojówki traciły kolejne terytoria. Siły tureckie zajęły dwie kluczowe trasy łączące terytoria autonomii. Gwałtowne zmiany frontu powodowały, że tereny bezpieczne nagle stawały się śmiertelną pułapką.
Lepsze "diabły"
To właśnie na trasie M4 łączącej miasta Manbidż i Kamiszli protureckie bojówki syryjskie zabiły kurdyjską polityk, sekretarz generalną partii Przyszłość Syrii Hewrin Chalaf. Internet obiegły zdjęcia jej ostrzelanego samochodu. Pojawił się także filmik, na którym widać, jak postać w mundurze depcze po ciele kobiety przypominającej Chalaf. - To ciało świni – mówi bojownik.
Nie jest do końca jasne, co się wydarzyło. Według jednej wersji samochód został ostrzelany, a Chalaf i inne osoby znajdujące się w pojeździe zginęły. Inna mówi o egzekucji. Rodzina zastrzelonej twierdzi, że ciało zostało w bestialski sposób okaleczone.
Sprawa Chalaf to tylko jeden z kilku przypadków, gdy syryjskie bojówki walczące po stronie Turcji są oskarżane o dokonywanie egzekucji. Na innym wideo widać, jak bojownicy zabijają trzech Kurdów. ONZ wezwała Turcję, by przeprowadziła śledztwo w sprawie tych oskarżeń.
Trasa M4 wciąż pozostaje niebezpieczna. W jej okolicach wciąż toczą się walki pomiędzy kurdyjskimi i arabskimi bojówkami a grupami protureckimi. Sytuacja nie ustabilizowała się nawet po tym, gdy 17 października przedstawiciele Stanów Zjednoczonych i Turcji ogłosili pięciodniowe zawieszenie broni.
Jak podaje Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka z siedzibą w Londynie, które monitoruje konflikt, w ciągu ośmiu dni tureckiej operacji swe domy musiało opuścić 300 tysięcy osób, a co najmniej 71 zginęło.
Kurdowie bez pomocy zagranicznej nie byli w stanie stawić czoła Turcji. W takiej sytuacji mieli tylko jedno wyjście: podpisali porozumienie z Damaszkiem. Jak wyjaśnił mi jeden z mieszkańców Kobanê w wysłanej wiadomości głosowej, wolą "diabły", czyli syryjskie władze, od protureckich bojówek.
Konflikt od dekad
Operacja "Źródło pokoju" jest kolejną odsłoną konfliktu turecko-kurdyjskiego, który nasilał się od lat siedemdziesiątych i przeszedł w działania zbrojne w kolejnej dekadzie. Konflikt rozpoczął się w Turcji. Brały w nim udział z jednej strony tamtejsze wojsko i policja, a z drugiej bojownicy Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Organizacja znalazła schronienie w Syrii jeszcze w 1979 roku. Kurdyjscy partyzanci byli szkoleni w Libanie i akceptowani przez Damaszek z wielu powodów. Byli między innymi użyteczni na froncie zimnej wojny.
Turcja od 1952 roku należy do NATO, a Syria była blisko związana ze Związkiem Radzieckim. Wiele ruchów antykolonialnych i komunistycznych, jak PKK, było wspieranych przez państwa zbliżone do Moskwy. PKK potrzebowała bezpiecznej przystani, broni i wsparcia. To wszystko mogła znaleźć w Syrii rządzonej przez ojca obecnego prezydenta, Hafiza al-Asada.
Walki między kurdyjskimi bojówkami a turecką armią toczą się z różną intensywnością do dzisiaj. Zginęło w nich co najmniej 400 tysięcy osób. Turcja, Stany Zjednoczone i Unia Europejska uznają PKK za organizację terrorystyczną.
W 2003 roku powstała siostrzana organizacja PKK - Partia Unii Demokratycznej (PYD). To właśnie ona dziewięć lat później, gdy wojna domowa w Syrii trwała od roku, przejęła kontrolę nad częścią kurdyjskich enklaw, w tym nad Kobanê. Na tych terenach utworzyła własne instytucje, w tym siły zbrojne. Syryjska armia była na tyle osłabiona przez trwającą rebelię, że wycofała się z niektórych terytoriów, by bronić kluczowych miast, takich jak Damaszek i Aleppo.
Sojusz przeciwko dżihadystom
Od 2013 roku coraz większe zagrożenie dla Kurdów, ale też dla całej Syrii i Iraku, zaczęli stanowić dżihadyści. Ich organizacja, tzw. Państwo Islamskie (IS), zaczęła zajmować kolejne terytoria w obu państwach. We wrześniu 2014 roku IS rozpoczęło ofensywę na Kobanê i szybko otoczyło miasto. Turcja opierała się najdłużej jak mogła naciskom zagranicznym, by otworzyć granicę i umożliwić cywilom ucieczkę, a kurdyjskim bojówkom otrzymanie wsparcia. Zrobiła to dopiero, gdy dżihadyści znaleźli się niedaleko Kobanê.
To właśnie podczas oblężenia Kobanê Amerykanie na dobre zaangażowali się w wojnę w Syrii. Po nieudanych próbach wspierania różnych grup zbrojnych w syryjskiej wojnie to w kurdyjskich bojówkach Stany Zjednoczone znalazły siłę, która była w stanie oprzeć się dżihadystom.
Kobanê – zniszczone przez walki, a przede wszystkim przez amerykańskie naloty na dżihadystów – przetrwało oblężenie. Bitwa o miasto stała się początkiem końca tzw. Państwa Islamskiego. Kurdyjskie bojówki wraz z arabskimi sojusznikami odbijały kolejne terytoria w Syrii. Zajęły między innymi miasta Manbidż i Rakka, a w marcu 2019 roku - ostatnie tereny kontrolowane przez dżihadystów we wschodniej części kraju. Samozwańczy kalifat przestał istnieć, jednak cena, jaką zapłacili za to Kurdowie, była wysoka. Syryjskie Siły Demokratyczne, czyli wspierana do niedawna przez Stany Zjednoczone koalicja kurdyjskich i arabskich grup zbrojnych, deklarują, że w trakcie walk z tzw. Państwem Islamskim zginęło 11 tysięcy ich bojowników i bojowniczek.
"Jeszcze wczoraj rano byli tu oni, a dzisiaj rano jesteśmy my"
Liczący blisko 2 tysiące żołnierzy kontyngent USA nie byłby w stanie poradzić sobie bez Syryjskich Sił Demokratycznych, a Kurdowie nie poradziliby sobie bez Stanów Zjednoczonych. Sojusz przeciw dżihadystom nie był jednak wygodny ani dla jednej, ani dla drugiej strony. Zaczął załamywać się, gdy pod koniec 2017 roku prezydent Donald Trump ogłosił, że wycofuje amerykańskie wojska z Syrii. Po kilku dniach zamieszania Stany Zjednoczone ostatecznie tam pozostały. Nieufność Kurdów jednak już nigdy nie zniknęła.
Na początku 2018 roku mieliśmy przedsmak tego, co możemy obserwować dziś. Turcy zaatakowali region Afrin w północno-zachodniej Syrii. To była jedyna kurdyjska enklawa, nad którą nie rozciągał się amerykański parasol ochronny. Rosja, sprawująca kontrolę nad strefą powietrzną w zachodniej Syrii, dała Ankarze zielone światło do ataku. Lekko uzbrojeni Kurdowie byli bez szans w starciu z turecką armią i bojówkami wspieranymi przez lotnictwo i drony. Przewaga technologiczna była zbyt przytłaczająca. Po niemal dwóch miesiącach walk Turcy i ich sojusznicy zajęli region. Według danych Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka na skutek walk zginęło co najmniej 2,4 tysiąca osób, z czego 1,5 tysiąca stanowili kurdyjscy bojownicy i bojowniczki.
Pod koniec 2018 roku Donald Trump znowu ogłosił wycofanie się z Syrii. Część personelu i żołnierzy USA rzeczywiście opuściła kraj. W październiku br. ewakuacja rozpoczęła się na dobre. Stało się to nagle i w chaotyczny sposób. Żołnierze pakowali się szybko, niszczyli to, czego nie mogli zabrać.
Donald Trump uznał, że teraz inne państwa powinny zaangażować się w wojnę na Bliskim Wschodzie i kontynuować walkę z tzw. Państwem Islamskim, które wciąż pozostaje aktywne w regionie. "Niech Asad i Syria chroni Kurdów i walczy z Turcją o ich własną ziemię. Powiedziałem do moich generałów: dlaczego mamy walczyć o Syrię i Asada, by bronić ziemi naszych wrogów?” – napisał prezydent Stanów Zjednoczonych na Twitterze.
W dniu rozpoczęcia operacji "Źródło pokoju" Trump wysłał oficjalny list do prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana, w którym nawoływał go, by nie był "głupcem" i "nie zgrywał twardziela". "Nie chcesz być odpowiedzialny za rzeź tysięcy ludzi i ja nie chcę być odpowiedzialny za zniszczenie tureckiej gospodarki" - podkreślił. Wezwał do zawarcia porozumienia i zrezygnowania z operacji. "Historia spojrzy na ciebie przychylnie, jeśli rozwiążesz tę sprawę w sposób właściwy i ludzki. Spojrzy na ciebie na zawsze jak na diabła, jeśli nie wydarzą się dobre rzeczy" – napisał amerykański prezydent. Erdogan miał wyrzucić list do kosza.
Jeden z Rosjan umieścił w internecie wideo, na którym stoi w opuszczonej amerykańskiej bazie w okolicach Manbidżu i mówi: "Jeszcze wczoraj rano byli tu oni, a dzisiaj rano jesteśmy my". Rosyjskie media potraktowały wydarzenia w północnej Syrii jako triumf Moskwy. Dla Rosji, czyli sojusznika Asada, jest to zwycięstwo nad Stanami Zjednoczonymi.
Niemal jak dawniej
Obecność syryjskiej armii w Kobanê na razie nie zmieniła niczego w życiu mieszkańców. Większość z nich wyjechała z miasta, gdy pojawiła się groźba tureckiego ataku i spadły pierwsze pociski. Teraz wrócili. Na ulicach znowu panuje gwar. Kobanê w ciągu ostatnich trzech lat było jednym ze spokojniejszych miast w Syrii. Życie toczyło się leniwie i mimo obaw o przyszłość nie dochodziło tam do tragedii, które tak często prześladowały wiele miejsc w tym kraju. Teraz lęków jest więcej, ale miasto nie jest już teatrem działań wojennych i oblężenia, jak nie tak znowu odległe Tall Abjad i Ras al-Ajn.
Mieszkańcy, z którymi rozmawiałem w ostatnich dniach, mają poczucie, że przegrali tę wojnę. Niedawne porozumienie między Kurdami a Damaszkiem nie wspomina o kurdyjskiej autonomii. Natomiast Syryjskie Siły Demokratyczne mają zostać wcielone do armii rządowej. Dlatego gdy turecka operacja zostanie zakończona i sytuacja ustabilizuje się, wszędzie pojawią się syryjskie flagi i portrety Asada. Po ośmiu latach wojny, ogromie ofiar i zniszczeń północna Syria wróci niemal do punktu sprzed rozpoczęcia konfliktu.
Paweł Pieniążek jest dziennikarzem stale współpracującym z "Tygodnikiem Powszechnym", a także autorem książek o wojnie na Ukrainie i w Syrii.