Na lekcjach stosuję"efekt wow”. Przynoszę klocki Lego, z których budujemy koncepcje filozoficzne, ciasteczka Leibniz, kiedy uczymy się o Leibnizu, zabawki z McDonald's, żeby robić „dylemat wagonika”. Gdy uczniowie chcieli, by było bardziej jak w Hogwarcie, zrobili lewitujące świeczki i szachy. A gdy stwierdzili, że w sali brakuje basenika z kulkami, kupiłem basenik, a oni przynieśli kulki. Można sobie leżeć i słuchać o filozofii – mówi w rozmowie z Magazynem TVN24 Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku.
(Spotykamy się w mieszkaniu Przemysława Staronia na gdańskim Przymorzu. Nauczyciel jest na zwolnieniu lekarskim, wyraźnie zakatarzony. Parę dni wcześniej odebrał tytuł Nauczyciela Roku)
Aleksander Przybylski: Oprócz przeziębienia wywołanego przemęczeniem, tytuł Nauczyciela Roku coś zmienił w twoim życiu?
Przemysław Staroń: Kiedy człowiek otrzymuje nagrodę i wie, że jury dokonało starannego namysłu, to jest satysfakcja. Ale ważniejsze od nagrody jest codzienne potwierdzenie w słowach bliskich mi ludzi, tych, z którymi pracuję, że to, co robię, ma sens. Mam głębokie przekonanie, że słuszne jest to, co powiedziała kiedyś Simone Weil - jeżeli stoimy na szczycie góry, to jesteśmy bliżej nieba, ale nie jesteśmy bliżej tego, żeby latać. Dlatego jestem tym samym Przemkiem. Może mam nieco więcej lajków na wallu na Facebooku.
Nie widzę, żeby statuetka stała na półce.
Bo stoi w szkole. Tam jest jej miejsce, bo tego sukcesu by nie było, gdyby nie moje środowisko: II LO w Sopocie, jego dyrekcja, nauczyciele, absolwenci, rodzice, uczniowie i przyjaciele.
Jak to się w ogóle stało, że absolwent klasy matematyczno-fizycznej Przemysław Staroń został humanistą?
Ale ja nim cały czas byłem. Kiedy wybierałem się do I LO w Koszalinie, to miałem drogę otwartą do każdej klasy, ponieważ byłem olimpijczykiem z języka polskiego, historii, matematyki i fizyki.
Czyli jednak kujon.
Wtedy oczywiście tak było (śmiech). Rozważałem profil humanistyczny, klasę angielską i właśnie mat-fiz. Ostatecznie wybrałem mat-fiz, bo szła tam większość moich dobrych znajomych, a poza tym uznałem, że daje to najbardziej szerokie przygotowanie do wybrania różnych kierunków studiów. W starożytnej grece mathēma oznaczało po prostu naukę, poznanie jako takie. To także znakomita szkoła logicznego i precyzyjnego myślenia, która jest w filozofii absolutną podstawą. Ten podział na nauki ścisłe i humanistyczne, choć pomocny, jest sporym uproszczeniem. Wiedza jest jedna. No i tak po mat-fizie trafiłem na psychologię, ale magisterkę pisałem z neuropsychologii, więc sporo ścisłowca we mnie zostało.
Ktoś powiedział, że jeśli szukać jakichś twoich wad, to byłaby to naiwność i egocentryzm.
No i teraz test na moją pokorę (śmiech). Ale tak serio, niektórzy faktycznie tak na mnie patrzą. Tylko że często mylą naiwność z idealizmem. Będąc absolwentem mat-fizu, psychologiem, człowiekiem pracującym ze środowiskami biznesowymi, daleko mi do naiwności. Ale idealistą jestem. Uważam, że świat można zawojować dobrem. Co do egocentryzmu, pomijając fakt, że każdy jest egocentrykiem, to ja jestem po prostu asertywny. Wyrażam swoje życzenia, emocje i potrzeby jasno. A że komuś to kojarzy się z egoizmem, to tylko dowód na to, że nam psychologom pracy nie zabraknie (śmiech).
A kto dla ciebie był najlepszym nauczycielem?
Aaaaah! To pytanie kładzie mnie na łopatki. Uczyłem się od tak wielkiej ilości osób, że trudno by mi nie napisać poematu. Ale jeśli już miałbym kogoś wymienić na pierwszym miejscu, to rodziców. Pokazali mi, co jest istotą bycia w świecie. Z jednej strony uczyli pewności siebie, a z drugiej strony pokory i życzliwości. Dali mi i mojemu rodzeństwu bezgraniczną miłość i cały czas uczą nas dawać ją innym.
Nie jesteś statystycznym belfrem. Pracujesz w prestiżowym liceum, wykładasz na Uniwersytecie SWPS, szkolisz przedsiębiorców i nauczycieli. Może łatwo być super, jeśli nie jest się tak zwanym tablicowym nauczycielem, który zasuwa w powiatowej szkole, ma do wyrobienia pensum, zarabia grosze i jest sfrustrowany?
Po pierwsze nie uważam wcale, żeby w powiatach były "złe" szkoły albo żeby na mocy faktu pracowali tam sfrustrowani nauczyciele. Po drugie to chciałbym ośmielić takie osoby do pracy badawczej i eksperymentowania. Niech najpierw przyjrzą się sobie, swemu otoczeniu, swoim klasom i określą potrzeby. Potem pomyślą nad tym, jakie środki mają do dyspozycji. A wreszcie niechaj mają odwagę zrealizować świeży pomysł, który można osiągnąć tymi środkami, które są pod ręką. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Jedyne, czego nie można zrobić, to trzasnąć obrotowymi drzwiami (śmiech).
Mówi się o tobie "profesor Snap", "nauczyciel od Harry'ego Pottera". Ale gdybyś miał w skrócie opisać, jak wygląda twoja metodyka?
Wszystkoizm stosowany.
To faktycznie w skrócie. Czy wszystko może być narzędziem?
Tak, bo podstawowym narzędziem pracy jest osobowość. Warto być otwartym i mieć nieustanną ciekawość. I pamiętać, że genialną metaforę można zbudować z kartki papieru. Ja od dawna stosuję to, co generuje efekt wow. Kiedyś to były rekwizyty, rzeczywistość rozszerzona i wirtualna, artefakty z różnych religii i kultur, włącznie z machającym kotem Maneki-neko, który niektórych doprowadzał do szału. Ale dzięki temu dostaję ze wszystkich stron świata zdjęcia uczniów z podpisem: "Boże, znów ten kot! On mnie prześladuje". Zapamiętali na całe życie.
Potem zacząłem wykorzystywać gry planszowe, zagadki lateralne, moje ukochane klocki Lego, z których budowaliśmy koncepcje filozoficzne. Potem mocno wszedłem w świat mediów społecznościowych, zacząłem korzystać z memów, tworzyć #filosnapy - krótkie obrazki lub filmiki o tematyce filozoficznej. Skierowałem także swe kroki ku metodom tradycyjnym. Zacząłem kupować pierdyliard rzeczy z Tigera i AliExpress - stawianie pieczątek czy przyklejanie naklejek bardzo się uczniom podobało. Zacząłem rozglądać się wszędzie, bo dla mnie świat jest jak wielki sklep z zabawkami. Przyniosłem zabawkowy wagonik i zabawki z McDonald's, żeby robić dylemat wagonika. Na zajęciach o Leibnizu pojawiły się ciasteczka Leibniz. Gdy doktor Iwona Krupecka prowadziła zajęcia o Kancie i mówiła, że niestety nie mamy specjalnego wysięgnika do oglądania rzeczy samych w sobie, zrobiłem ze starej tubki... wysięgnik do oglądania rzeczy samych w sobie, unikatowy egzemplarz, jedyny na całym świecie (śmiech).
Gdy uczniowie chcieli, by było bardziej jak w Hogwarcie, znaleźli tutorial, jak zrobić lewitujące świeczki i szachy. Zrobili. Wygląda obłędnie. A gdy stwierdzili, że w sali brakuje jeszcze basenika z kulkami, kupiłem w Auchan za 20 zł basenik, dzieciaki poprzynosiły kulki, jest basenik, w którym można sobie leżeć i słuchać o filozofii. Bo żeby się uczyć, trzeba się bawić, czuć przyjemność i być zrelaksowanym. Teraz chciałbym zainstalować huśtawki i sprzęt do hologramów, wtedy by dopiero można podziwiać dzieła sztuki z całego świata! Chodzi o to, że jeśli uczy się kultury, sztuki, filozofii, trzeba je wszystkie wpuścić do Sali. Zresztą moja przyjaciółka i mentorka, ucząca biologii Ania Helmin, ma jeszcze ciekawsze artefakty w swojej sali i laboratorium. Tam jest bajeczniej niż w pracowni zielarstwa w Hogwarcie. A w sali od fizyki na suficie jest namalowany układ planetarny. Cała ta nasza szkoła to Hogwart, tak myślę (śmiech).
Masz na sobie bluzę z cytatem z Platona "Idee są źródłem rzeczy". W Fajdrosie Platon zawarł krytykę umiejętności pisania i czytania. Uznał, że ludzie zamiast pamiętać pewne rzeczy, będą je zapisywać i automatycznie zapominać. To wydaje się nam dzisiaj śmieszne, ale dziś ludzie mają wielkie obawy co do nowych mediów i mediów społecznościowych. Brak hierarchii, fake newsy, postprawdy …
Szkocki filozof David Hume zostawił nam takie wdzięczne narzędzie, które nazwano gilotyną. Chodzi o to, że z sądów o faktach nie wynikają sądy o powinnościach. Kiedy używam Snapchata edukacyjnie, wysyłając uczniom filosnapy, to nie mówię, że wszyscy powinni używać Snapchata. Może nam się to podobać albo nie, ale to jest fakt, że żyjemy w czasach cyfrowych. Często myślę, czy krytyka nowych mediów nie jest zakamuflowaną formą żalu za tym, co przeminęło? Ja wolę po prostu zadać pytanie, jak w tym świecie obrazu i cyfryzacji być mądrym człowiekiem i realizować ważne dla człowieczeństwa wartości. Ktoś powie, że to przyniosło nam fake newsy. Ale tak samo można powiedzieć, że wynalezienie silnika spalinowego przyniosło śmierć w wypadkach drogowych. Zamiast poświęcać czas na przeżywanie, jak bardzo jest nam z tym źle, lepiej pomyśleć, co zrobić, żeby te negatywne skutki ograniczyć. A przede wszystkim - wzmocnić te dobre, piękne skutki, bo jest ich mnóstwo.
A Snapchat jest dla ciebie bardziej narzędziem przekazywania wiedzy czy budowania relacji z uczniami?
I tym i tym. Media społecznościowe w kontekście edukacji mają mnóstwo wartościowych funkcji. Moja absolwentka Wiktoria Uryga podpowiedziała mi w 2015 roku, żebym zaczął używać nie tylko Facebooka i Instagrama, ale właśnie Snapchata. Najpierw zareagowałem negatywnie, pomyślałem, że to już lekka przesada. Ale ona wtedy odparła: słuchaj, młodzi ludzie tam są. No a jeżeli oni gdzieś są, to ja powinienem tam pójść i do nich dotrzeć. Snapchat bardzo pobudza kreatywność. Można zrobić "przypadkowe" zdjęcie, coś dorysować, coś nakleić. To jest bardzo lekkie narzędzie. Sprzyja świeżym pomysłom, także głupawym, ale kreatywność bierze się właśnie często z głupawki czy zabawy. Snapchat nie ma też zadęcia właściwego Facebookowi i Instagramowi, gdzie o wiele łatwiej ulec pokusie kreowania i idealizowania rzeczywistości. Nie ma tu czegoś takiego jak wiedza społeczności o tym, jak bardzo interesujące są treści, które wrzucamy.
Snapchat jako narzędzie fenomenologiczne?
Tak, to dobre określenie. Psychologowie dowiedli, że osoby, które często przeglądają Facebooka, czują się gorzej, bo się porównują, nieustannie porównują, ten na wakacjach na Dominikanie, ta wylaszczona na siłowni, ten biega co rano... ale przecież to różni ludzie. Nasz umysł łączy ich w całość, w jeden idealny typ. A nie ma kogoś, komu by się udało to wszystko połączyć, a nawet jeśli wynikałoby to z jego profilu, to nic nie mówiłoby o tym, czy jest szczęśliwy. Na Snapie tego nie ma. Sam Snapchat jest tylko narzędziem, bo on nie zbuduje relacji za mnie, to zawsze następuje w bezpośrednim kontakcie nauczyciela z uczniem. I faktycznie zdarzyło się, że ten czy inny uczeń dzielił się ze mną swoimi problemami, o których nie chciałby powiedzieć w cztery oczy. Zawsze wtedy się staram reagować i nigdy nie zostawiać dziecka czy rodzica samego.
Są jednak nauczyciele, którzy nie chcą dodawać uczniów do znajomych na Facebooku. Uważają, że to przekroczenie pewnej granicy. Mylą się?
Nie. Ja też większości aktualnych uczniów nie dodaję do znajomych. Chyba że zaczynamy intensywnie współpracować poza lekcjami, na przykład podczas przygotowania do olimpiady. Uważam, że każdy nauczyciel musi pracować według takiej metodyki, która jest spójna z jego osobowością. Nie ma sensu, żeby się digitalizował na siłę.
Filozofia, wedle swych najlepszych tradycji, uczy pluralizmu w myśleniu, krytycznego podejścia do prawd oczywistych, dzielenia włosa na czworo. Czyli tego wszystkiego, czym polska szkoła bardzo często nie jest. Dobrze uczy się filozofii w szkole?
Każde środowisko jest dobre do nauczania filozofii. Antystenes z Aten, w przeciwieństwie do Sokratesa, zwracał się nie tylko do elit ateńskich. Podobnie działał Chrystus, mówiąc, że nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Chodzi o to, że mimo swojej różnorodności i wywrotowego potencjału filozofia może być częścią systemu, w tym szkolnego. Epikur w liście do Menoikeusa pisał, że jeśli ktoś sądzi, że pora na filozofowanie jeszcze dla niego nie nadeszła, albo że już minęła, podobny jest do tego, kto twierdzi, że pora do szczęścia jeszcze nie nadeszła albo że już przeminęła. To można odnieść też do przestrzeni. Jeśli ktoś mówi, że w szkole nie można uczyć filozofii, to jakby stwierdził, że w szkole nie można być szczęśliwym. Szkoła, nawet jeśli dzisiaj łatwo o tym zapomnieć, ma na celu to, żeby człowiek stawał się co raz bardziej oświecony.
We wspomnianym przez ciebie liście Epikur pisał także, że powinni filozofować zarówno młodzi, jak i starzy. Wziąłeś to sobie do serca, bo fakultatywne zajęcia z filozofii prowadzisz w grupach mieszanych. Są w nich seniorzy i młodzież.
To wzajemne nakręcanie się jest wspaniałe. Owocuje nawet międzypokoleniowymi przyjaźniami. Ale szczerze? Nie mogę wyjść z podziwu, że dla nas to jest jakieś odkrycie. Zdecydowana większość z nas dorasta w towarzystwie dziadków, uczy się od nich. Dlaczego nie przenieść tego do szkoły, która sama jest symbolem uczenia się? Kiedyś pewien starszy mężczyzna mieszkający w sąsiedztwie naszego liceum wszedł do naszego sekretariatu, mówiąc, że nie wie, jak uruchomić nowy telefon, i pomyślał, że uda się do szkoły, bo przecież tam się człowiek wszystkiego uczy. W międzynarodowym konkursie generations@school, organizowanym w Europejskim Roku Osób Starszych i Solidarności Międzypokoleniowej przez Komisję Europejską, wygrał pomysł jednej ze szkół w Skandynawii. Otóż wymyślono tam, by zaprosić do szkoły dziadka, który pomagał w różnych pracach domowych, naprawiał sprzęty, majsterkował z uczniami. Super pomysł, tylko wciąż targa mną filozoficzne zdziwienie, dlaczego nie jest to normą.
Zdradzisz, jak się hoduje olimpijczyków? Wybacz określenie, ale masz ich już trzydziestu po ośmiu latach pracy!
Kiedyś sam w nich startowałem i dopiero po latach dotarło do mnie, że sukcesy i tytuły są absolutnie nieważne, są wtórne w stosunku do pasji i bycia dobrym człowiekiem, a przede wszystkim są wtórne do życia. I ja tak staram się działać. Filozofia wspaniale się nadaje do tego, żeby zachęcić ludzi do myślenia. Chcę, żeby uczniowie dziwili się światem i zadawali pytania, dobrze się bawili i budowali relacje, żeby byli świadomi, mądrzy i dobrzy. To jest cel. A olimpiada przy tej okazji się pojawia, jest przygodą, metaforą wyzwania i poradzenia sobie z nim.
Słynną piwnicę w II LO, gdzie odbywają się zajęcia, urządziłeś na wzór Hogwartu, wyposażyłeś w gadżety, które wywołują ten "efekt wow", ale też w sporą ilość literatury. W znacznej mierze sam sfinansowałeś to przedsięwzięcie. Nie uważasz, że powinien to zrobić samorząd albo MEN?
Nie wiem, jak miałbym rozpisać na to grant, w jednym polu różowa maskotka kupy z koroną, w innym lalki tybetańskie (śmiech). A mówiąc poważnie, to jest problem z finansowaniem pomocy dydaktycznych, szkolnictwo ma na to bardzo ograniczony budżet. Moja przyjaciółka Anna Sosna, Nauczycielka Roku 2011, jest znana z tego, że robi coroczne zestawienia, ile pieniędzy wydała na pomoce naukowe z własnej kieszeni. I są to kwoty poważne. Germanistka z Gdańska, liderka Kreatywnej Pedagogiki Magda Buda prowadzi bloga Frau Buda i tam chwali się pomocami naukowymi, które robi z niczego. Dosłownie z odpadków, sznurków, kartonów, pudełek po zapałkach. Często spotykam nauczycieli, którzy chcieliby kupić taką czy inną książkę, ale po prostu nie mają za co. To jest problem rozumienia edukacji w Polsce. Wszyscy deklarują, że jest niezwykle ważna, a w praktyce niewiele się dzieje. Patrząc na edukację, my patrzymy tak naprawdę na to, jakie będzie jutro.
To jakie będzie jutro?
Nie odpowiem na to jednym, a nawet paroma zdaniami. Ale edukacja jest absolutnym clou tego, co się będzie z nami działo.
O to, jak być nauczycielem gejem, już ciebie pytano. Ja chciałbym spytać, jak to jest być uczniem gejem albo uczennicą lesbijką?
Nie wiem, gdyż jak chodziłem do liceum, to siedziałem mentalnie w szafie głębiej niż kurtki zimowe.
Środowisko rówieśnicze potrafi takim osobom dopiec, czego przykładem jest chociażby samobójcza śmierć 14-letniego Dominika z Bieżunia. Nie rozstrzygając o jego orientacji seksualnej, zachowywał się nieheteronormatywnie i to wystarczyło, by spadła na niego fala hejtu. Polska szkoła jest przygotowana do pomocy takim osobom?
Uważam, że natura ludzka realizuje się dopiero w obliczu wyboru. Dlatego nie ma ludzi z natury złych czy dobrych. My możemy starać się pomagać w wyborze dobra. Czy Polska szkoła jest na to przygotowana? Szkoła powinna być przygotowana na troskę o bezpieczeństwo ucznia w każdym możliwym wymiarze. Uczeń musi czuć się w 100 procentach bezpiecznym. Jeśli szkoła poważnie do tego podchodzi i roztacza parasol bezpieczeństwa, ten fizyczny i emocjonalny, to jestem przekonany, że w kontekście uczniów nieheteroseksualnych nie mamy się czego obawiać. I sądzę, że jest wiele szkół, które takim uczniom nieheteronormatywnym pomagają serio i realnie. Co ciekawe, czasami szkoły boją się z tym afiszować. Mnie to wcale nie dziwi. Jak szkoła zaprasza fundację zajmującą się rzetelną edukacją seksualną, to znajduje się pod ostrzałem mediów, a to budzi lęk i dezorganizuje pracę placówki. Ale nadejdą wkrótce czasy, gdy stanie się to naturalne, trzeba tylko cierpliwości. Wszak to, co rozumne, staje się rzeczywistością, jak mówił Hegel.
Siedzimy na poduszkach z motywami Harry'ego Pottera, a gadżety z filmu zdobią twój salon. Harry Potter był silnym doświadczeniem pokoleniowym dla części dzisiejszych 30-latków. Nie boisz się, że nowe pokolenie uczniów może już nie łapać go jako metafory mówienia o filozofii?
Nie, ponieważ Harry Potter jest bardzo głęboką narracją wypełnioną wartościami. Klasykiem. Jeśli Śródziemie Tolkiena się nie wyczerpało, to również Harry Potter będzie trwał. A nawet jeśli, ja zawsze podkreślam, że nie nauczam Harry'ego Pottera tylko życia, a świat Hogwartu służy jako zasób poręcznych metafor. Jest jednym z wielu uniwersów, z których korzystam.
Inna twoja fascynacja to uniwersum Władcy Pierścieni. Ten tatuaż na twoim przedramieniu, to po elficku?
Tak, napisany stworzonym przez Tolkiena językiem sindarin. Elen síla lúmenn’ omentielvo.
I co oznacza?
"Gwiazda świeci nad godziną naszego spotkania". To wyraża moje przekonanie, że spotkanie z drugim człowiekiem jest najbardziej wartościową rzeczą w naszym życiu. I najbardziej skuteczną, jeśli chcemy walczyć z wszelkimi formami zła. Jeśli chcemy walczyć z ksenofobią, rasizmem, homofobią, uprzedzeniami, nienawiścią. Jeżeli chcemy uwrażliwiać i budzić empatię, to musimy spotkać człowieka z człowiekiem. O tym mówił nie tylko Tolkien, ale też Martin Buber, dla którego ważna była wspólnota i relacja Ja-Ty, czy Emmanuel Levinas, który pisał o epifanii twarzy. Jeśli spotykamy innego i patrzymy mu w twarz, to ta twarz krzyczy: "Nie zabijaj mnie!". To ma sens. Weźmy efekt kabiny pilota. Bezrefleksyjne zabijanie bombami tych, których się nie widzi, tak jak traktowanie ludzi hejterskimi komentarzami w internecie. To dość łatwe, jeśli nie widzi się cierpiącej twarzy. A kiedy się zderzy człowieka z człowiekiem, widzi się jego oczy, jego łzy, to wtedy pęka nam serce.