"Przynajmniej od rozmowy z Helmutem Kohlem w 1991 r. nie miałem złudzeń co do Niemców – trwałości ich fatalnego stosunku do Polski" – obwieścił nie tak dawno Jarosław Kaczyński. Teraz to on i obóz rządzący nie zostawiają złudzeń - w relacjach polsko-niemieckich dokonuje się zmiana diametralna, na tyle głęboka, że trudna do odwrócenia. Koszty polityczne skłócenia się z potężnym sąsiadem mogą być ogromne. Widząc rosnącą przepaść między Polską a Niemcami oraz Polską a Europą Zachodnią, ręce zaciera zaś Rosja.
Przy okazji powrotu kwestii reparacji wojennych stało się jasne, że jesteśmy świadkami prawdziwej zmiany w polskiej polityce zagranicznej. Rządzące Prawo i Sprawiedliwość po kilkunastu miesiącach meandrów definitywnie zamyka rozdział ścisłej współpracy polsko-niemieckiej po upadku komunizmu i zaczyna prowadzić politykę w kontrze do zachodniego sąsiada. Nie ma na razie polexitu, ale na pewno jest "exit" ze szczególnych relacji z Niemcami, które dla obozu prawicowego, politycznego i publicystycznego, nie były niczym wartościowym, a jedynie "uległością", "podporządkowaniem" i "brakiem podmiotowości".
Od pewnego czasu także cała Unia Europejska, zwłaszcza jej główne instytucje brukselskie, są opisywane jako narzędzia w rękach rządu niemieckiego. Jak napisał niedawno znakomity historyk i wybitny intelektualista Andrzej Nowak, związany z obozem PiS, Franz Timmermans, spierający się z rządem o zasady praworządności w Polsce, to po prostu "kukiełka" Berlina.
Do tego weszliśmy ostatnio na najbardziej grząski z możliwych gruntów – domagamy się odszkodowań za straty II wojny światowej. Po co? Może podnoszenie teraz kwestii reparacji i zarzuty o antypolską politykę historyczną mogą być próbą przekonania Niemiec przez rząd PiS, aby głosowały przeciw sankcjom wobec Warszawy, gdy na forum państw UE stanie kwestia praworządności w Polsce. Dotychczas polskie władze liczyły, że takie sankcje udaremni głos Węgier. Ale ewentualny sprzeciw Niemiec wobec sankcji w imię zachowania dobrego sąsiedztwa z Polską oznaczałby, że działania Komisji Europejskiej są w zasadzie daremne.
Jednak wyciąganie sprawy reparacji wojennych w takiej sytuacji może szybko zwrócić się przeciwko pomysłodawcom. Nie zatrzyma to działań Komisji, a Niemcy przekonają się, że obecny polski rząd gotów jest zaryzykować relacje z sąsiadem dla doraźnej potyczki z Brukselą.
Pozostają jeszcze inne wytłumaczenia tego ruchu: mobilizowanie zwolenników poprzez odwołanie się do krzywd, zadanych Polsce przez Niemcy oraz odwoływanie się do współczesnych obaw przed potęgą gospodarczą i polityczną Republiki Federalnej Niemiec. Rozpalanie tych obaw to może być wstęp do głębokiej rewizji spojrzenia na współpracę polsko-niemiecką.
Sygnał dał sam prezes
Sygnał do odwrotu dawał wielokrotnie sam Jarosław Kaczyński, a w lipcu już otwarcie zaapelował o wystawienie Berlinowi rachunku za II wojnę światową.
Za wezwaniem szefa PiS poszedł jeden z szeregowych posłów, rozpoczynając werbalną na razie walkę o odszkodowania, używając przy tym języka, który kompletnie wyjmuje współczesne Niemcy z dzisiejszego kontekstu europejskiego i polsko-niemieckiego sąsiedztwa. O Niemczech ów poseł mówi właściwie tak, jakby był rok 1946 albo 1947 i właśnie skończyła się wojna. Dokładnie takim samym językiem opisuje stosunki z Niemcami cały obóz medialny i publicystyczny, wspierający PiS. Rocznica Powstania Warszawskiego stała się okazją do przypominania niemieckich zbrodni w Warszawie i okupowanej Polsce.
Zastanawiający jest fakt, że państwo Polskie przez tak wiele lat nie dochodziło od Niemiec reparacji wojennych na kwoty miliardów dolarów.
— Arkadiusz Mularczyk (@arekmularczyk) August 10, 2017
Nie byłoby w tym naprawdę nic szkodliwego, gdyby właśnie nie język. Niemcy z czasów współczesnych i Niemcy z czasów III Rzeszy są w nim właściwie tożsame, tak jakby pomiędzy zbrodniami Hitlera a dzisiejszymi elitami niemieckimi istniała prosta, wręcz toporna kontynuacja. Ani powojenna przebudowa Niemiec pod patronatem Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej, ani kilkadziesiąt lat mozolnej pracy nad odbudową relacji sąsiedzkich między Polakami a Niemcami po apokalipsie wojennej i ponurej rzeczywistości PRL i NRD nie mają przy takim podejściu żadnego znaczenia.
Ideologiczną bazę takiego zwrotu prezes PiS sformułował w swojej autobiografii "Porozumienie przeciw monowładzy", wydanej w 2016 r., w której zawarte jest następujące stwierdzenie: "Przynajmniej od rozmowy z Helmutem Kohlem w 1991 r. nie miałem złudzeń co do Niemców – trwałości ich fatalnego stosunku do Polski i Polaków". I dlatego niewykluczone jest, że właśnie w sprawach polsko-niemieckich dokonuje się zmiana III RP na IV RP na tyle głęboka, że niemożliwa do odwrócenia, jeśli nawet poprawiłby się klimat między Warszawą a Berlinem. Ale na to, że się poprawi, nic nie wskazuje.
Brak rekompensaty za straty wojenne
Zacznijmy od reparacji. Nikt nie ma wątpliwości, że powojenna Polska, zarówno PRL, jak i Rzeczpospolita Polska po 1989 roku nie otrzymała nigdy należytej rekompensaty za gigantyczne zniszczenia i straty w ludziach, wyrządzone na skutek najazdu Niemiec i niemieckiej okupacji, agresji Związku Radzieckiego i okupacji radzieckiej oraz na skutek szeroko rozumianych działań wojennych w latach 1939-1945. Polska straciła najwięcej w Europie, Polacy i Żydzi (połowa z ofiar Holocaustu to byli polscy Żydzi) byli pierwszymi ofiarami zbrodniczego państwa niemieckiego, zwanego III Rzeszą.
Straty w wyniku II wojny są po prostu nie do odrobienia w sensie ludzkim, kulturowym czy terytorialnym. W dodatku decyzja o zrzeczeniu się przez PRL reparacji wojennych nie była decyzją suwerenną. Nie istniało wtedy niepodległe państwo polskie, ale państwo satelickie, zależne w całości od woli stalinowskiego ZSRR. I to jest jedna strona medalu.
Ale druga strona jest taka, że nawet ta niesuwerenna decyzja władz PRL weszła w obieg prawnopolityczny między Polską a Niemcami, szczególnie po roku 1970, gdy doszło do wstępnej normalizacji w stosunkach Warszawy z Niemcami Zachodnimi. Ani wtedy, ani w latach 1990-1991, podpisując traktaty o granicy i sąsiedztwie, Polska nie wystąpiła o reparacje. W 1999 i 2004 roku, poprzez rozszerzenie NATO i Unii Europejskiej, Niemcy i Polska stały się podwójnymi sojusznikami. O reparacje wojenne nie wystąpiły do Berlina także polskie rządy prawicowe i centroprawicowe (1992, 1997-2001, 2005-2007).
Izolacja Polski, Rosja zaciera ręce
Intensywne relacje polsko-niemieckie na przełomie wieków XX i XXI psuły roszczenia dawnych niemieckich właścicieli majątków na Ziemiach Zachodnich i Północnych, chowający się pod parasolem Niemieckiego Związku Wypędzonych i Powiernictwa Pruskiego, ale te roszczenia nigdy nie zostały wsparte przez państwo niemieckie, a na forum europejskim odrzucił je Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.
Polski Sejm w 2004 roku wezwał rząd do wystawienia rachunku Niemcom za wojnę, ale tylko wtedy, gdyby Polska została skutecznie zaskarżona przez Wypędzonych i działaczy Powiernictwa. Tak się nie stało. Natomiast rekompensaty otrzymywali i otrzymują, choć często bardzo skromne, indywidualne ofiary III Rzeszy, Polacy i Żydzi - obywatele polscy. Warto podkreślić jeszcze raz: niewykluczone, że podstawy prawne do wystąpienia o reparacje od współczesnych Niemiec będą wystarczające. Ale koszty polityczne takiego posunięcia mogą być ogromne, łącznie z wyzerowaniem relacji z niemieckim sąsiadem, co jedynie pogłębi izolację Polski w Unii Europejskiej i wcale nie podniesie statusu naszego kraju na żadnym polu: ani w Europie, ani w NATO, ani wobec Ameryki, a już na pewno nie wobec Rosji, która zaciera ręce, widząc rosnącą przepaść między Polską a Niemcami oraz Polską a Europą Zachodnią.
Niemieckie sądy dyskryminowały Polaków odmawiając wypłaty odszkodowania albo z powodu przedawnienia albo z powodu braku traktatu pokojowego.
— Arkadiusz Mularczyk (@arekmularczyk) August 10, 2017
"Nasze matki, nasi ojcowie"
Kolejna sprawa, która dzisiaj rozpala niechęć do Niemiec, to sprawa tak zwanej polityki historycznej. Współczesne Niemcy uznawane są przez obóz prawicowy za kraj, który mniej lub bardziej nachalnie odcina się od odpowiedzialności za zbrodnie z czasów II wojny światowej. Wielu radykalnych krytyków Niemiec twierdzi wręcz, że Niemcy przerzucają odpowiedzialność za wojenne zbrodnie hitleryzmu na narody podbite, szczególnie Polaków. W obowiązującej jakoby oficjalnie i mniej oficjalnie niemieckiej doktrynie politycznej ludobójczy antysemityzm niemieckiego nazizmu nie jest wyjątkowy, przecież np. Polacy zawsze byli i są antysemitami, a niektóre pogromy wojenne Żydów w okupowanej Polsce przeprowadzili właśnie Polacy.
Bardzo rzadko przykłady podobnych niedorzeczności można znaleźć w niemieckich mediach czy dyskursie publicznym. Nie spotkałem żadnej naukowej pracy historycznej w Niemczech, gdzie zawarto by podobne tezy. Od kilku lat jako koronny dowód na istnienie takiej polityki historycznej Niemiec wymieniany jest film niemieckiej telewizji publicznej ZDF "Nasze matki, nasi ojcowie". Film – o czym pisałem na łamach tvn24.pl zaraz po jego emisji w Niemczech – we fragmentach skandaliczny i wręcz odrażający. Słusznie wzbudził sprzeciw w Polsce.
Ale kłopot z tym filmem jest jeszcze inny: w tych częściach, gdy pokazuje losy grupki młodych Niemców, wciągniętych w wir wojennej zawieruchy, jest dobry i przejmujący. Bez owijania w bawełnę pokazuje zamianę cywilizowanych Niemców z klasy mieszczańskiej z Berlina w zbrodnicze bestie. Film pokazuje także dwuznaczne co najmniej zachowania Niemców w różnych okolicznościach wojny oraz zaznacza, że w warunkach powojennych w Niemczech rozliczenie z narodowym socjalizmem i zbrodniami nie przebiegało tak, jak powinno.
W Polsce bardzo rzadko albo wcale nie pokazuje się natomiast licznych filmów niemieckiej telewizji publicznej ZDF czy ARD, które w sposób wartościowy przedstawiają II wojnę światową i różne okoliczności wojenne. Ponieważ interesuję się polityką historyczną Polski i Niemiec, oglądałem właściwie wszystkie fabularne filmy niemieckie o wojnie, wyprodukowane w ostatnich latach. Większość z nich na pewno znalazłaby uznanie w Polsce.
Kilka lat temu fatalne wrażenie w Polsce zrobił temat główny tygodnika "Der Spiegel", najważniejszego pisma opiniotwórczego w RFN, który opisywał "głównych pomocników Hitlera w Holocauście". Wtedy w Polsce reagowano ostro, bo tak powinno się reagować. Artykuł w "Spieglu" był obraźliwy, ponieważ niesłusznie wymieniał Polaków obok innych narodów, które wydatnie pomogły Niemcom w prześladowaniach i zgładzeniu Żydów.
W takich sytuacjach zawsze przypomina mi się znakomita i mądra wypowiedź Władysława Bartoszewskiego, który przy innej okazji powiedział podniesionym głosem w studiu TVN24, że "wszystkie narody świata mają prawo dyskutować o polskim antysemityzmie – Niemcy NIE". Ta wypowiedź powinna streszczać naszą polską reakcję na takie "publikacje".
Losy wyjęte w kontekstu wojny
Na początku XXI wieku ogromne kontrowersje w Polsce i nie tylko budził nowy sposób pokazywania i wspominania wojny przez Niemców poprzez indywidualne losy ludzi. To prawda, że takie podejście niesie za sobą pewne zagrożenia wyjęcia z kontekstu przyczyn i skutków wojny. Trudno jednak zakazać takiego podejścia, ono jest nieuniknione, wielu ludzi chce przypomnieć swoje losy i losy swoich rodzin. Nasz polski sprzeciw wobec np. planów budowy Centrum przeciw Wypędzeniom w Berlinie związany był właśnie z próbą wyjęcia z kontekstu powojennych wysiedleń Niemców z Ziem Zachodnich i Północnych w Polsce czy Polaków z Kresów Wschodnich. Argumentacja Polski, przy walnym udziale także Władysława Bartoszewskiego, dotarła do Niemców i projekt został zmieniony przy uwzględnieniu polskiej optyki.
Inny wybitny Polak i Żyd, legenda II wojny światowej, Marek Edelman, ostatni dowódca powstania w warszawskim getcie, pytany o osobiste doświadczenia niemieckiej matki z dzieckiem pod bombami aliantów, odpowiadał, że to nie jest to samo co cierpienia ofiar niemieckich zbrodniarzy. Ta dosadna wypowiedź Edelmana powinna być pamiętana w Polsce i Niemczech.
Niemcy a naziści
Szczególnie często mówi się w Polsce, że upowszechnione słowo "naziści" zamazuje kontekst II wojny światowej, że w ten sposób pomija się automatycznie słowo "Niemcy" jako kraj i naród, który wojnę wywołał i popełnił zbrodnie. To prawda. Ale musimy też pamiętać, że przygniatająca większość wypowiedzi o "nazistach" pada w języku angielskim, który jest językiem światowym. I to jest prawdziwy problem – używanie tego w świecie anglosaskim, zwłaszcza za Oceanem. W samych Niemczech, ale także we Francji czy Włoszech często pisze się i mówi o "Niemcach". Pojęcie "naziści" to dziecko zimnej wojny. Kiedy Niemcy Zachodnie stały się cennym sojusznikiem Ameryki i Zachodu, zaczęto go używać, aby z powojennych Niemiec nie robić prostej kontynuacji państwa hitlerowskiego. I potem pojęcie to weszło niestety w obieg.
Karykaturalną odwrotnością wypłukania słowa "Niemcy" ze słownictwa II wojny światowej jest z kolei modne w mediach prawicowych pokazywanie współczesnych polityków niemieckich i europejskich w mundurach z czasów III Rzeszy. Moim zdaniem, to nie tyle uderza w samych Niemców dzisiaj, co w sposób niebezpieczny trywializuje prawdę o okropnościach wojennych. Młodzi ludzie dzisiaj, w Polsce czy gdziekolwiek indziej, widząc okładkę tygodnika z Merkel, Schultzem czy Timmermansem w mundurach przywódców hitlerowskich, pomyśleć mogą, że "Trzecia Rzesza nie musiała być wcale taka zła, skoro Merkel jest taka sama jak Hitler". Może warto na to spojrzeć w ten sposób.
Świadomość Powstania Warszawskiego
Bolesna dla Polski i Polaków często jest nieznajomość skali zbrodni niemieckich w Polsce na Polakach, ponieważ zbrodnie popełnione na Żydach są znane znacznie szerzej i dokładniej. Takie zjawisko można spotkać w Niemczech także, i warto dbać o należytą "narrację" o prawdziwej naturze niemieckiej okupacji w Polsce. Ale nie można też odpowiedzialnie powiedzieć, że nie ma w ostatnim ćwierćwieczu postępu w znajomości prawdy o Powstaniu Warszawskim. Dość powiedzieć, że trzej przywódcy niemieccy osobiście mówili o Powstaniu. Już w 1994 roku w Warszawie, na zaproszenie Lecha Wałęsy, prezydent RFN Roman Herzog prosił o "przebaczenie za to, co im wszystkim zostało wyrządzone przez Niemców". W ten sposób Herzog także wynagrodził swój własny błąd, gdy pomylił kilka tygodni przed przyjazdem do Warszawy powstania – to w getcie warszawskim w 1943 roku i Powstanie Warszawskie w 1944 roku.
Dziesięć lat później, w 2004 roku, w obecności prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego i prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego kanclerz Gerhard Schroeder mówił: "My, Niemcy, mamy pełną świadomość, kto rozpętał wojnę i kim były jej pierwsze ofiary". A trzy lata temu prezydent Joachim Gauck, otwierając w Berlinie wystawę o Powstaniu '44, mówił z kolei, że "poprzez tę wystawę chcemy wspominać o jakże strasznych działaniach i wyczynach narodu niemieckiego, ale chcemy również spotkać się z wami, waszym cierpieniem, wytworzyć pewną empatię i zrozumieć cierpienie innych". O takich słowach płynących z Niemiec też warto pamiętać tu i teraz w Polsce.
Reparacje wojenne od Niemiec »
Nowa Polska, nowe Niemcy: strategiczny sojusz czy dystans
I wreszcie na koniec polityka realna - ani nie historyczna, ani nie prawnotraktatowa, czyli Niemcy i Polska dzisiaj, w Unii Europejskiej i NATO. Nie od dzisiaj można przeczytać tytuły i usłyszeć hasła: Niemcy = hegemon, Niemcy = dominujący, bezwzględny gracz, kontrolujący wydarzenia na kontynencie po swojej myśli, chowający się za parawanem UE i Brukseli.
To prawda: silna pozycja i potęga Niemiec jest wyzwaniem dla Polski, dla Europy, dla Ameryki i dla samych Niemców w końcu. W dniach, kiedy jednoczyły się Niemcy, jesienią 1990 roku kilka ważnych tygodników w Niemczech i Europie oraz za Oceanem, pisało o "Światowym Mocarstwie" ("Der Spiegel"), "Nowym Supermocarstwie" ("Newsweek" USA), "Wielkich Niemczech" (francuski "Le Point"). Sam "Der Spiegel" wtedy zastanawiał się, jak znacząca będzie siła i potęga nowych Niemiec, skoro "prezydent Francji powiedział Helmutowi Kohlowi: masz w ręku wszystkie sznurki".
Kilka lat temu z kolei "The Economist" pisał o Niemczech jako o "Niechętnym Hegemonie". W Polsce mamy szczególne powody do tego, aby zastanawiać się nad charakterem pozycji Niemiec wobec nas, Europy Środkowej czy całej Europy. Ale z takich analiz można wyciągnąć dwa odmienne wnioski: pierwszy, który wyciągano w zasadzie przez cały czas od1989 roku aż do teraz, że nowe Niemcy i nowa Polska poprzez sieć niezliczonych powiązań, poprzez mniej lub bardziej ostateczne zamknięcie kwestii historycznych, poprzez dwa sojusze UE i NATO mogą wspólnie przełamać klątwę historii i wspólnie budować nową Europę. Interes narodowy i ekonomiczny Niemiec nakazywał rozszerzenie NATO i UE o Polskę, tak by wschodnia granica RFN nie była strefą niestabilności, na którą zakusy ma Rosja. Polska z kolei w Niemczech widzi nowe mocarstwo, ale nasza granica ma być granicą sojuszników i strategicznych partnerów, a nie rywali.
Zagrożeniem jest wtedy nie tyle silna pozycja Niemiec, co ewentualne odejście Berlina od zaangażowania w Unię Europejską i NATO, czyli coś, co w historii nazywane jest "specjalną drogą" Niemiec – Sonderweg. W takim patrzeniu obecny był idealizm, który od kilkudziesięciu lat wybitnym Polakom i Niemcom podpowiadał potrzebę pojednania, choć przeciwnicy bliskich relacji z Niemcami wyśmiewali go, nazywając "kiczem".
Drugi wniosek, ten, który zwycięża dzisiaj, to kurs na izolację od Niemiec i na odejście od sojuszu strategicznego na rzecz niechęci do Berlina oraz budowa obok Niemiec nowych struktur od Skandynawii po Morze Czarne i Adriatyckie. Nie bierze się pod uwagę, że wiele z tych krajów ma specjalne związki z Niemcami i raczej nie zaryzykuje odejścia od partnerstwa z tym państwem. Co więcej, obóz rządzący w Polsce traktuje z niechęcią Francję, która stanowi dla Berlina rzeczywistą równowagę. Nad Wisłą nie dostrzega się, że Niemcy i Francja od lat mając często zasadniczo odmienne podejścia do kluczowych problemów Europy i świata, występujące różnice tonują, a podobieństwa wynoszą na światło dzienne nawet ponad ich rzeczywisty stan.
Z takiej niechęci do Francji i Niemiec prosta droga do faktycznego zamrożenia Weimarskiego Trójkąta. Oby miejsce Polski w nim nie zajęły inne kraje, np. Czechy i Słowacja wspólnie. Zwolennicy izolacji od Niemiec nie przyjmują także do wiadomości, że Stany Zjednoczone, kluczowy sojusznik Polski, rdzeń swojej wojskowej obecności w Europie lokują od końca II wojny światowej właśnie w Niemczech. To z Niemiec, a nie z Trójmorza ma nadejść do Polski zachodnia, szczególnie amerykańska, ale także niemiecka, odsiecz na wypadek agresji rosyjskiej.
Najbliższe tygodnie będą wielkim testem dla polsko-niemieckich relacji. Niestety, w Warszawie we władzach rządowych i w ośrodku prezydenckim nie ma nikogo choćby połową rangi równego profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu, który niestrudzenie próbował prostować kryzysy w relacjach Polaków i Niemców, mimo że spotkała go za to fala nienawiści. Widać, jak bardzo brakuje Profesora, jego słów i jego rad.