23 testy rakiet i jeden test atomowy - ten rok był wyjątkowo gorący na Półwyspie Koreańskim. Odcięta od świata dyktatura Kim Dzong Una wyraźnie dokonuje gwałtownych postępów w budowie prawdziwego arsenału jądrowego. Sytuacja stała się na tyle poważna, że wymusza coraz poważniejsze reakcje ze strony USA. W Waszyngtonie coraz częściej pada słowo "wojna".
Korea Północna zyskała bowiem poziom technologii, który teoretycznie może jej pozwolić zaatakować bronią jądrową terytorium USA. I to nie Alaskę, ale wielkie miasta w rodzaju San Francisco czy Los Angeles. Dla wielu Amerykanów to trudne do przełknięcia. Waszyngton ma jednak niewielkie pole do manewru. Widać to po szybkim rozwoju wydarzeń w roku 2017.
Gwałtowny postęp w rakietach
Festiwal testów rakietowych Korea Północna rozpoczęła w lutym. 17. dnia tego miesiąca odpalono pocisk oznaczony później na Zachodzie jako KN-15. Był to jego pierwszy zaobserwowany test. W ONZ zwołano nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa, która potępiła próbę. Dodatkowo sekretarz stanu USA Rex Tillerson wezwał Chiny, aby "powściągnęły działania Korei Północnej".
Po krótkiej przerwie, w kwietniu nastąpiła seria trzech testów kolejnej nowej rakiety, Hwasong-12 lub KN-17 w oznaczeniu amerykańskim. Wszystkie miały zakończyć się porażką, jednak w maju przeprowadzono kolejną próbę, która była udana. Pocisk osiągnął wyjątkowo dużą wysokość 2111 kilometrów. Po analizie trajektorii eksperci uznali, że rakieta teoretycznie mogłaby osiągnąć Alaskę, co czyniłoby z niej pocisk międzykontynentalny.
KN-17 przetestowano jeszcze dwa razy w tym roku, w sierpniu i wrześniu. Oba testy były udane, a co najważniejsze, pociski przeleciały nad Japonią, wywołując gwałtowną reakcję Tokio. Tradycyjnie potępiono Koreę Północną, która niewiele sobie z tego zrobiła.
Po drodze w lipcu dwukrotnie przetestowano kolejną nową rakietę, Hwasong-14 (KN-20). Pierwszy start miał miejsce 4 lipca, w Dzień Niepodległości w USA. Nowa rakieta prawdopodobnie jest rozwinięciem Hwasong-14. Analitycy oszacowali jej zasięg na nawet 10 tysięcy kilometrów, co oznacza zdolność do sięgnięcia właściwego terytorium USA, nie tylko Alaski.
Finał testów nastąpił pod koniec listopada, kiedy odpalono trzecią nową rakietę - Hwasong-15. Test miał się zakończyć powodzeniem. Ten pocisk jest najbardziej imponujący ze wszystkich. Jego zasięg teoretycznie może wystarczyć na sięgnięcie całego terytorium USA, w tym Waszyngtonu. Osłona na głowicę na szczycie rakiety jest wyjątkowo duża i potencjalnie może pomieścić nawet kilka głowic jądrowych.
Cały rok był więc pokazem nieprawdopodobnie szybkiego zwiększenia tempa rozwoju północnokoreańskiego arsenału rakietowego - od zera do pocisku z ciężką głowicą lub kilkoma mniejszymi, w którego zasięgu teoretycznie znalazł się Waszyngton.
Największy test jądrowy
Jednocześnie we wrześniu Korea Północna znacznie podbiła stawkę. Trzeciego dnia miesiąca zarejestrowano silny wstrząs o magnitudzie 6.3 w skali Richtera, którego źródło znajdowało się na północnokoreańskim poligonie jądrowym. Wniosek mógł być tylko jeden - był to szósty test jądrowy Korei Północnej. Pjongjang zadeklarował, że była to udana próba zminiaturyzowanego ładunku termojądrowego.
Nie ma pewności, czy na pewno było tak, jak twierdzi Korea Północna. Jednak siłę ładunku oszacowano na 50 do ponad 200 kiloton, w zależności od tego, jak i kto liczył. Dokładnej wartości nie sposób podać bez pomocy Korei Północnej, a ta nie ma w zwyczaju dzielić się innymi informacjami niż przekazanymi w komunikatach propagandowych. Nie ulega jednak wątpliwości, że był to zdecydowanie największy test w historii dyktatury.
Jeśli rzeczywiście był to zminiaturyzowany ładunek termojądrowy, to Korea Północna zdołała osiągnąć poziom USA i ZSRR z przełomu lat 50. i 60. Oznacza to drastyczne zwiększenie jej potencjału, ponieważ takie ładunki są najgroźniejszą i najefektywniejszą bronią ludzkości. W połączeniu z zademonstrowanymi nowymi rakietami głowica termojądrowa stanowi poważne zagrożenie dla USA, którego Waszyngton nie może ignorować.
Trump grozi wojną
Rosnący potencjał Korei Północnej wywołuje coraz bardziej nerwowe reakcje USA. Zbiegło się to ze zmianą w Białym Domu. Donald Trump krytykował Baracka Obamę za jego zdaniem zbyt "miękką" politykę wobec Korei Północnej. Sam zapowiadał podczas kampanii wyborczej w 2016 roku znacznie bardziej zdecydowane podejście.
Zmianę widać, ale głównie w retoryce. Trump wdał się w bezprecedensowe potyczki słowne z propagandową machiną Korei Północnej. Prezydent USA podczas wystąpienia przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ nazwał Kim Dzong Una "szaleńcem z rakietami". Ten nie pozostał mu dłużny i nazwał Amerykanina "ramolem". Trump kilka razy zasugerował też "rozwiązanie siłowe" problemu Korei Północnej.
Poza retorycznymi pojedynkami Trump deklaruje, że chce nakłonić Chiny do ostrzejszego potraktowania Korei Północnej. Chińczycy jako jedyni mogą wywierać realną presję gospodarczą na odcięty od świata reżim, bowiem są jego wyłącznym partnerem handlowym. Rozwiązania problemu Korei Północnej często upatruje się więc w Pekinie. Chińczycy traktują jednak sprawę jako element większej walki z USA o wpływy w całej Azji. A Korea Północna jest świetną kartą przetargową.
Równolegle Amerykanie starają się wywierać presję militarną. Szef Pentagonu James Mattis również zdawkowo ostrzegał Koreę Północną, niedwuznacznie grożąc atakiem. - KRLD powinna przestać rozważać działania, które doprowadziłyby do końca reżimu i zagłady jej narodu - podkreślił. Na poparcie takich słów Amerykanie zorganizowali serię pokazów siły. W listopadzie w Azji USA zgromadziły trzy atomowe lotniskowce na raz. Poprzednio miało to miejsce dekadę wcześniej.
Nowe realia
Wszystkie działania USA nie skutkują jednak widoczną zmianą kursu Korei Północnej. Pjongjang jest wyraźnie zdeterminowany, aby osiągnąć zdolność uderzenia jądrowego na USA. Sprawi to, że Korea Północna zyska zupełnie inną rangę w stosunkach dyplomatycznych z mocarstwem. Północnokoreańskie siły konwencjonalne są bardzo słabe i nie mają szans w starciu z USA i Koreą Południową, jednak arsenał rakietowy i jądrowy czyni tą dysproporcję nieistotną. Żaden prezydent USA nie będzie mógł zignorować ryzyka ataku głowicą termojądrową na Los Angeles, choć północnokoreański arsenał najpewniej wymaga jeszcze wielu lat dopracowywania.
Amerykanie mają jednak wąskie pole manewru. Pomimo ich gróźb opcja militarna jest niezwykle ryzykowna i mało prawdopodobna. Korea Północna posiada bowiem dość potencjału, aby przed swoim nieuniknionym unicestwieniem zadać poważne straty Korei Południowej i Japonii. Chcąc usunąć zagrożenie dla swoich miast, Amerykanie musieliby więc poświęcić dziesiątki, a nawet setki tysięcy cywili mieszkających w miastach sojuszników.
Jest mało prawdopodobne, aby Seul i Tokio przystały na taki scenariusz. Atak na Koreę Północną bez ich zgody oznaczałby katastrofę dla wizerunku USA jako wiarygodnego sojusznika. Najbardziej skorzystałyby na tym Chiny, które mogłyby nakłonić Koreę Południową i Tokio do zacieśnienia relacji kosztem USA.
Część amerykańskich ekspertów przekonuje więc, że czas przyzwyczaić się do wizji Korei Północnej jako minimocarstwa jądrowego. Takiego, które trzeba odstraszać i prowadzić z nim dyplomację. Na groźby i rozwiązania siłowe ma być za późno. Przyszły rok pokaże, jak Waszyngton przystosuje się do nowych realiów.
Maciej Kucharczyk