Gdy wychodził na scenę, budził zachwyt wielotysięcznych tłumów. Na huczne, legendarne wręcz imprezy, wydawał miliony funtów, z czego znaczną część na narkotyki. Prywatnie był jednak niezwykle nieśmiały i introwertyczny, czuł się osamotniony. Jego choroba i śmierć otworzyła oczy milionom ludzi, pokazując jak straszny jest AIDS.
Freddie Mercury do historii kultury przeszedł nie tylko jako wokalista i frontman grupy Queen. Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych Azjatów ostatniego wieku (najsłynniejszym przedstawicielem starożytnej grupy etnicznej Parsów, która w VIII wieku uciekła przed muzułmańskimi prześladowaniami z Persji do Indii). Człowiekiem, który uświadomił milionom, jak straszną chorobą jest AIDS.
Do kin wchodzi film "Bohemian Rhapsody" Bryana Singera, który prezentuje fabularyzowaną wspólną historię Freddiego Mercury'ego i zespołu Queen. Wybitna kreacja, jaką stworzył w nim znany z serialu "Mr. Robot" Rami Malek, to za mało, by za wybitny uznać cały film. Przede wszystkim scenariusz został mocno ugrzeczniony, a treść filmu w ogóle nie wychodzi poza notkę dostępną na Wikipedii. Co więcej, wiele ważnych momentów życia jednego z najważniejszych showmanów w historii muzyki rozrywkowej zostało pominiętych bądź zgrabnie wygładzonych elementami fikcyjnymi. Premiera filmu staje się więc dobrym pretekstem na przypomnienie niektórych faktów z życia Mercury'ego, które w filmie zostały pominięte.
"Bohemian Rhapsody"
"Is this the real life? Is this just fantasy?" - tymi słowami zaczynał się jeden z najważniejszych utworów współczesnej muzyki rozrywkowej, łączący elementy rock opery, rocka progresywnego, hard rocka i śpiewu a cappella. "Bohemian Rhapsody" z 1975 roku - wbrew przewidywaniom wytwórni płytowej - stał się numerem jeden na brytyjskiej liście przebojów i okupował jej szczyt przez dziewięć kolejnych tygodni.
Sporo osób twierdziło, że w "Bohemian Rhapsody" Mercury mówi światu o tym, że nie jest osobą heteroseksualną. I chociaż wielu w momencie premiery piosenki zastanawiało się nad jej znaczeniem, niewielu wpadło na ten trop. Tym bardziej że sam Mercury podkreślał, że piosenka nie ma głębszego sensu, a rymy są przypadkowe.
Spekulacje dotyczące jego preferencji seksualnych pojawiały się w bulwarówkach przez niemal całe lata osiemdziesiąte. Mercury nigdy publicznie nie uciął jednoznacznie tego tematu, z drugiej – sam dolewał oliwy do ognia czy to tekstami pośrednio odnoszącymi się do swojej seksualności, czy to organizując huczne imprezy połączone z orgiami, na których zawsze była duża ilość narkotyków.
Skazany na sukces
Artysta urodził się na Zanzibarze jako Farrokh Bulsara. Jako dziecko został wysłany do Indii, do szkoły z internatem i spędził tu ponad 10 lat. Tu już wykazywał niezwykły talent muzyczny, więc ciotka wysłała go na lekcje fortepianu. W Indiach założył swój pierwszy zespół The Hectics, tu też koledzy ochrzcili go imieniem "Freddie", którego używał do końca życia.
Na krótko wrócił na Zanzibar, ale wraz z rodziną musiał wkrótce uciekać z powodu wojny domowej, która wybuchła w 1964 roku. Wybrali Wyspy, Freddie miał wtedy 18 lat. Rozpoczął studia w Earling Art College na wydziale grafiki. To tu spotkał Tima Staffela, ówczesnego wokalistę zespołu Smile. Dzięki niemu w 1968 roku poznał pozostałych członków grupy: Briana Maya i Rogera Taylora. Z tym ostatnim Mercury pracował dorywczo w sklepie z używaną odzieżą.
W 1970 roku Staffel odszedł z zespołu. Mercury przekonał Maya i Taylora, żeby go przyjęli. Zdobył już pewne doświadczenie wokalne, śpiewając najpierw w zespole Ibex, później w grupie Sour Milk Sea, która rozpadła się po dwóch miesiącach. Ale przede wszystkim dysponował czterooktawową skalą głosu.
Mercury przygotował logo dla grupy i zaproponował muzykom nową nazwę - Queen. - Jest królewska i wspaniale brzmi. Lubię otaczać się wspaniałymi rzeczami - tłumaczył potem. Zmieniła się nazwa grupy, a Farrokh Bulsar oficjalnie stał się Frederickiem Mercurym. Debiutancki album wydali po trzech latach.
Punktem zwrotnym w historii zespołu stał się jednak dopiero singiel "Killer Queen", który promował trzecią płytę "Sheer Heart Attack". Wydawnictwo zawierało materiał lżejszy muzycznie, odchodząc od estetyki kojarzonej z rockiem progresywnym.
W 1975 roku zespół nawiązał współpracę z nowym menadżerem Johnem Reidem, który wcześniej współpracował z Eltonem Johnem. Światowy sukces artyści zapewnili sobie nagranym w tym samym roku "A Night at the Opera", zawierający "Bohemian Rhapsody".
Freddie o dwóch obliczach
Na scenie Mercury zachwycał miliony. Charakterystyczne stroje inspirowane teatrem, baletem, estetyką środowisk nieheteronormatywnych, które bardzo często sam projektował, przykuwały uwagę. Swoją charyzmą zarażał publikę zgromadzoną na stadionach wielu zakątków globu. Udało mu się stworzyć wersję siebie, o jakiej zawsze marzył. Karmił się miłością swoich fanów. Tak było od pierwszego wielkiego występu w londyńskim Hyde Parku, gdzie na koncert Queen we wrześniu 1976 roku przyszło 150 tysięcy osób.
Prywatnie był bardzo nieśmiały, momentami wręcz introwertyczny i osamotniony. - Możesz być kochany przez wszystkich, ale mimo to być bardzo samotnym - powtarzał. Cześć jego kompleksów wynikała z wady zgryzu. Mówił, że poza zębami całą resztę ma "zaje****stą".
Jeszcze w 1970 roku za pośrednictwem Briana Maya poznał Mary Austin. Freddie i Mary szybko się w sobie zakochali i razem zamieszkali. Cztery lata później – tuż przed pierwszą amerykańską trasą koncertową – Freddie oświadczył się swojej ukochanej. Do ślubu nie doszło, bo niedługo potem muzyk wyznał Mary, że jest osobą biseksualną. Rozstali się, ale pozostali sobie bliscy.
- Wszyscy moi kochankowie pytali mnie, dlaczego nie mogą zastąpić Mary, ale to po prostu jest niemożliwe. Mary jest jedyną przyjaciółką, jaką mam, i nie potrzebuję nikogo innego. Dla mnie to było małżeństwo. Wierzymy w siebie nawzajem i do mi wystarcza - powiedział w jednym z wywiadów w 1985 roku. Dla Mary stworzył ważne stanowisko w swojej firmie, był ojcem chrzestnym jej pierwszego syna i to jej w testamencie zostawił połowę swojego majątku, w tym 28-pokojowy dom w Londynie.
Po tym, jak Freddie i Mary zamieszkali osobno, muzyk zaczął coraz mocniej imprezować.
W 1978 roku w Fairmont Hotel w Nowym Orleanie obyła się głośna impreza, podczas której odgryzano żywym kurczakom głowy, przekąski roznosili nadzy kelnerzy i kelnerki, nagie modelki uprawiały wrestling, a karły miały przymocowane do głów tace z kokainą.
Inna często przywoływana impreza odbyła się na Ibizie z okazji 41. urodzin Freddiego. Było to kilka miesięcy po tym, jak zdiagnozowano u niego AIDS. W przyjęciu wzięło udział około 700 osób. Jedną z atrakcji miał być tort w kształcie barcelońskiej Sagrady Familii Gaudiego. Po tym, jak ciasto się zawaliło, przygotowano dwumetrowy biszkopt, przestawiający zapis nutowy utworu "Barcelona".
Autorzy jednego z dokumentów wyliczyli, że Mercury wydał około pięciu milionów funtów na imprezy, z czego pół miliona poszło na narkotyki – głównie kokainę.
"W piekle można spotkać ciekawszych ludzi"
Tak jak w przypadku wielu biografii wybitnych postaci kultury ostatniego wieku, tak i tu musiał pojawić się czarny charakter. W życiu Mercury’ego był to Paul Prenter, który z Queen związał się w 1975 roku. Od 1980 przez kolejne pięć lat był osobistym menadżerem i kochankiem Freddiego. O ile w filmie jest przedstawiony jako ten zły, który wciągnął Freddiego w świat narkotyków, klubów BDSM i licznych orgii, to relacje z otoczenia Mercury’ego nie są już tak jednoznaczne. Wokalista Queen miał świadomość konsekwencji, jakie wiązały się z jego hedonistycznym trybem życia. - Nie chcę iść do nieba! W piekle można spotkać ciekawszych ludzi - podkreślał.
Kontakt z Prenterem zakończył się, gdy ten udzielił wywiadu brytyjskiemu "The Sun" (maj 1987 roku). W rozmowie z bulwarówką nie dość, że wyjawił szczegóły prywatnego życia Mercurego, opowiedział o jego seksualnych przygodach, zażywaniu narkotyków, orgiach, to oczywiście przedstawił to we własnej, podkoloryzowanej wersji.
Pozostali członkowie Queen też nie byli całkowicie lojalni wobec Freddiego. Tak przynajmniej wynika z wywiadu z Mary Austin z 2013 roku. - Freddie był dla nich bardzo hojny w ostatnich latach swojego życia. Oddał im jedną czwartą zysków z ostatnich czterech płyt, czego wcale nie musiał robić - stwierdziła. - Wielu tak zwanych przyjaciół było przy nim dla darmowych biletów, darmowego alkoholu, narkotyków, darmowych posiłków, źródła plotek i oczywiście dla drogich prezentów - dodała.
A Freddie korzystał z życia. Jak się szacuje, pozostawił majątek, którego wartość netto przekraczała 100 milionów funtów. Poza londyńską posiadłością, miał również nieruchomości w Monachium i Nowym Jorku.
Był bardzo szczodry wobec swoich najbliższych, których obsypywał drogimi prezentami. - W miłości nie kontroluję się. Rozpuszczam ukochane osoby, bo dawanie drogich prezentów sprawia mi przyjemność - mówił. W tym gronie były jego koty, których w pewnym momencie miał nawet dziesięć, a każdy z nich osobny pokój w jego domu. Im też potrafił zadedykować piosenkę czy całą płytę. Dedykację dla kotów można znaleźć na przykład na albumie "Mr. Bad Guy".
"Test na HIV był pozytywny i jestem chory na AIDS"
O tym, że jest seropozytywny, Mercury miał dowiedzieć się już w 1985 roku, na krótko przed słynnym koncertem Live Aid, który uznawany jest za jeden z najlepszych występów rockowych w historii rozrywki.
W tym czasie zaczął umawiać się z irlandzkim fryzjerem - Jimem Huttonem, z którym spędził resztę życia. U Huttona HIV wykryto jeszcze za życia Mercury'ego (zmarł w 2010 roku).
O wyniku testu Freddie powiedział tylko kilku najbliższym przyjaciołom i członkom zespołu. Pomimo choroby, która powoli go zabijała, a która była tematem tabu, nadal pracował i nadal imprezował. Spełniał swoje kolejne marzenia. Jednym z nich było nagranie duetu z jedną z pięciu najważniejszych sopranistek w historii opery Montserrat Caballe.To z nią 8 października 1988 roku ostatni raz pojawił się na scenie. Ostatnim teledyskiem, w którym się pojawił – pomimo bardzo złej kondycji wokalisty– był "These Are the Days of Our Lives".
Kilka tygodni przed śmiercią postanowił zakończyć leczenie. Przyjmował jedynie środki przeciwbólowe. Dzień przed śmiercią wydał oświadczenie. "W związku z licznymi doniesieniami prasowymi w ciągu ostatnich dwóch tygodni pragnę poinformować, że test na HIV był pozytywny i jestem chory na AIDS. Uważałem za właściwe utrzymać tę informację w tajemnicy, aby chronić swą prywatność. Jednak teraz nadszedł czas, aby powiedzieć prawdę" – brzmiał komunikat.
"Mam nadzieję, że lekarze i wszyscy ludzie dobrej woli na całym świecie połączą się ze mną w walce z tą straszną chorobą" – podkreślił.
Zmarł 24 listopada 1991 roku w swoim londyńskim domu otoczony najbliższymi mu ludźmi. Mercury był pierwszą gwiazdą muzyki rozrywkowej, która zmarła na powikłania wywołane AIDS. Miliony na całym świecie usłyszało po raz pierwszy bądź uświadomiło sobie, jak niebezpieczna jest to choroba. Jeszcze przed śmiercią Mercury wpłacił kilkanaście milionów funtów na rzecz organizacji walczących z HIV i AIDS.
Członkowie Queen oraz Jim Hutton założyli The Mercury Phoenix Trust – fundusz wspierający działania na rzecz stworzenia leku i walki ze śmiercionośną chorobą.
To, jak będzie opisywany po śmierci, raczej go nie interesowało. - Jestem tylko muzyczną prostytutką - mówił o sobie.
- Nie zamierzam być jak Eva Peron. Nie chcę przejść do historii, zastanawiając się: o mój Boże, mam nadzieję, że po mojej śmierci inni zdadzą sobie sprawę, że coś stworzyłem albo że byłem kimś. Po prostu dobrze się bawiłem - podsumował.