Jak to się stało, że w Krakowie, mieście historii, tradycji i kultury, na oczach elity tego miasta narodził się i rósł w siłę groźny gang? Okazuje się, że o mafię można się potknąć i jej nie zobaczyć – dla Magazynu TVN24 pisze Szymon Jadczak, autor reportażu "Piłka nożna i gangsterzy".
W ubiegłym tygodniu w "Superwizjerze" został wyemitowany reportaż "Piłka nożna i gangsterzy". Pokazywał wpływy, jakie "Sharksi", czyli bojówka pseudokibiców, zdobyła w jednym z najstarszych i najbardziej utytułowanych klubów piłkarskich w Polsce – Wiśle Kraków. Gang ma na swoim koncie zabójstwa, rozboje, handel narkotykami. Jego przywódca Paweł M. ps. Misiek zasłynął przed laty rzuceniem nożem w głowę piłkarza Dina Baggio podczas meczu Wisła - Parma.
We władzach klubu zasiadają ludzie związani z "Miśkiem", a działacze wstawiają się w sądzie za bandytami skazanymi za rozboje. Jeden z członków zarządu Towarzystwa Sportowego Wisła Kraków sam miał w przeszłości brać udział w kibolskich incydentach.
W "Superwizjerze" ujawniliśmy też, że "Misiek" uciekł z kraju dwa dni przed wielką akcją policji wymierzonej w "Sharksów". Po emisji programu służby wyjaśniają, jak mogło do tego dojść.
Przez wiele miesięcy pracy nad reportażem udało mi się poznać szczegóły funkcjonowania gangu, ustalić skalę powiązań z klubem. Ale ciągle chodziło za mną pytanie - jak to możliwe, że w wielkim mieście, szczycącym się swoją historią i tradycją, działa klub, w którym rodzi się mafia.
Wciąż nie znalazłem zadowalającej odpowiedzi, ale mam nadzieję, że te kilka scen z ostatnich miesięcy mojego śledztwa pozwoli lepiej zrozumieć, co się stało w Krakowie.
Mądrzy ludzie radzą Damianowi
Rada Towarzystwa Sportowego Wisła Kraków to gremium, które od ponad 40 lat doradza zarządowi klubu. Jej członkowie mogą budzić szacunek. "W składzie Rady Towarzystwa znajdują się osoby znane i poważane, nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Są to wybitne jednostki, specjaliści w swoich dziedzinach, którzy działają z pasji do sportu oraz przede wszystkim z miłości do klubu i dla dobra jego reprezentantów" – czytamy na stronie internetowej TS Wisła.
Kogo tam nie ma... lekarze, prawnicy, duchowni, politycy, przedstawiciele urzędu wojewódzkiego, mediów publicznych, Akademii Górniczo-Hutniczej, Uniwersytetu Jagiellońskiego, Opery i Filharmonii.
Nurtowało mnie, w jakich dziedzinach takie tuzy doradzają i jak dogadują się na przykład z Damianem D., 29-letnim członkiem zarządu TS Wisła, który - jak pokazaliśmy w reportażu - jeszcze parę lat temu brał udział w bójkach na trybunach, w przeszłości prowadził też siłownię "Miśka".
Kilka miesięcy przed emisją reportażu obdzwoniłem członków rady. Z ich relacji wynikało, że są czymś w rodzaju klubu towarzyskiego. Panowie raz na dwa miesiące spotykają się, żeby porozmawiać o minionych sukcesach Wisły. Twierdzą, że o mafii, gangsterach i innych problemach nie słyszeli. Nie słyszeli albo nie mieli odwagi się do tego przede mną przyznać.
Nie chciałem im psuć humoru. Wróciłem do członków rady po emisji programu. I to było kilka rozmów, które kosztowały mnie chyba więcej nerwów niż miesiące biegania za gangsterami.
Oto przebieg jednej z nich:
- Wiedział pan, co się dzieje klubie?
- Nie.
- A teraz pan wie?
- Wiem.
- I co pan zrobi?
- Nie wiem.
- A z ciekawości, czym się zajmowaliście na ostatnim posiedzeniu rady?
- Dyskutowaliśmy o budowie pomnika Reymana.
Mój rozmówca dodał jeszcze, że na następne spotkanie umówili się dopiero w październiku.
Henryk Reyman, legendarny zawodnik, trener i działacz Wisły, od soboty zapewne przewraca się w grobie, widząc, co dzieje się w Wiśle. Że ludzie odpowiedzialni za pilnowanie jego spuścizny mają klapki na oczach.
Codzienny terror w drodze na obrady
Żeby wytłumaczyć moje zdenerwowanie, muszę opisać to, czego "nie widzieli" członkowie rady, idąc na kolejne posiedzenia w budynku Wisły. Zaraz po wejściu, na prawo, jest sklepik z klubowymi gadżetami. Prowadzi go Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków. Sprzedawca na pytanie, co schodzi najlepiej, odpowiada, że kartki pocztowe z napisem "Pozdrowienia do więzienia. Wisła Kraków". Takie kartki można wysyłać do członków gangu "Sharksów" odsiadujących wyroki. Stowarzyszenie przed każdymi świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocy organizuje akcję wysyłania życzeń skazanym. Na stronie zawsze pojawia się lista przestępców z odpowiednim zakładem karnym.
Oprócz tego sprzedawca poleca też breloczki oraz magnesy na lodówkę z logiem gangu "Wisła Sharks".
Kilka metrów od sklepu działacze Wisły mogli do niedawna podziwiać galerię wlepek (po jednej z moich wizyt część naklejek usunięto, zachowały się na zdjęciach). "White star, white power" i hajlująca postać w szatach Ku Klux Klanu, "Polska dla Polaków, Wisła dla Wiślaków", "Codzienny terror w drodze do chwały, twój los jest tu marny żydzie jebany", "Śmierć Cracovii kurwie".
Tę galerię, którą codziennie mijały pewnie setki osób - trenerów, działaczy, zawodników (w tym mnóstwo dzieci) - dzieli od gabinetu prezes Wisły Marzeny Sarapaty 40 metrów.
Ale zanim członkowie rady tam dotarli, musieli minąć jeszcze po lewej stronie drzwi z napisem "księgowość". Pracuje tam Agnieszka K., konkubina Pawła M. ps. Misiek. To ona miała odwieźć go na lotnisko dwa dni przed policyjną akcją wymierzoną w "Sharksów". Agnieszka K. jest też pełnomocniczką firm kilku gangsterów "Wisła Sharks", w tym firmy samego "Miśka” oraz Grzegorza Z. ps. Zielak, jego najbliższego współpracownika. Oczywiście siedzibą tych firm są budynki Wisły Kraków.
Posiedzenia rady odbywają się w sali konferencyjnej. Niedaleko stamtąd do pomieszczeń Stowarzyszenia Kibiców Wisły Kraków. Przez rok, do maja, przechowywano w nich przedmioty pochodzące z rozboju dokonanego przez współpracujących z Wisłą kiboli Ruchu Chorzów. Skąd się tam wzięły? W 2016 roku kibole Wisły Kraków i Ruchu Chorzów zawarli układ, który oprócz wsparcia w kibicowaniu wiązał się z połączeniem sił bojówek obu klubów i ze wspólnym prowadzeniem działalności przestępczej. Jedną z takich akcji był napad na siedzibę GKS Katowice i kradzież flag tego klubu. Kibole uznali, że w siedzibie Wisły czują się na tyle pewnie, że skradzione flagi można ukryć właśnie w pomieszczeniach SKWK. Dopiero podczas majowej akcji CBŚP wymierzonej w gang "Sharksów" policjanci odzyskali skradzione przedmioty.
Od ujawnienia tego faktu minęły cztery miesiące, ale nie słyszałem, żeby wobec SKWK wyciągnięto jakieś konsekwencje. Może dlatego, że prezesem stowarzyszenia kibiców do niedawna był Damian D., członek zarządu TS Wisła, ten sam, któremu rada ma służyć swoim doświadczeniem.
Po posiedzeniu rady jej zacni członkowie mogą iść na kawę do znajdującej się na końcu korytarza restauracji U Wiślaków. To popularne miejsce, regularnie stołowali się tam liderzy "Sharksów". Już po majowym uderzeniu CBŚP w gang pseudokibiców spotkałem tam członków gangu pozostających na wolności.
Zakładam, że w trakcie posiedzeń członkowie rady korzystali z toalety. "Antyjude. Śmierć Cracovii", "Jest nas niewielu, lecz sobie radzimy. Tu na każdym kroku żydów tępimy!", "Polska dla Polaków. Kraków miastem bez islamu", "Jebać żydów skurwysynów" – między innymi takie wlepki zdobią ściany toalety w knajpie U Wiślaków. Jakim cudem nie wzbudziły one niepokoju wśród członków Rady Towarzystwa Sportowego i nie oderwały ich od dyskusji o pomnikach? Tego nigdy nie zrozumiem.
Kibole wyładowują adrenalinę
Obrady Rady Towarzystwa Sportowego prowadzi zazwyczaj Ludwik Miętta-Mikołajewicz, honorowy prezes, legenda Wisły Kraków i kluczowa postać dla tej opowieści. Aby lepiej ją poznać i zrozumieć, cofnijmy się na chwilę do kwietnia 2015 roku.
Walne zgromadzenie delegatów TS Wisła Kraków rozpoczyna przemówienie pana Ludwika. "W minionym roku byliśmy wielokrotnie bezprzykładnie atakowani przez "Dziennik Polski" i "Gazetę Wyborczą" za otwarcie klubu dla kibiców. Utworzona przez nas sekcja kick-boxingu, prowadząca zajęcia ze sztuk walki (...) stała się obiektem ataków mediów. Nikt nie raczy dostrzec, że udział w tych zajęciach dyscyplinuje młodzież, pozwalając wyładować nadmierne pokłady adrenaliny" - dziś te słowa honorowego prezesa brzmią jak ponury żart.
Wiemy już, że kibole pod pretekstem trenowania sztuk walki, weszli oficjalnie w struktury klubu, a w budynku Wisły ćwiczyli między innymi przygotowanie do ustawek. W tym samym miejscu, piętro wyżej, swoją siłownię otworzył Paweł M. ps. Misiek. Wiemy też, że obecna prezes Wisła Kraków SA Marzena Sarapata i Damian D., do niedawna wiceprezes, główny bohater naszego reportażu, do władz klubu dostali się jako delegaci sekcji kick-boxingu.
Ze zdaniem Miętty-Mikołajewicza liczą się w Krakowie wszyscy. Z klubem związany od 1948 roku, zawodnik, trener, działacz, prezes. Długą listę jego odznaczeń można sprawdzić w Wikipedii, a wspólne zdjęcie z panem Ludwikiem ma pewnie każdy, kto coś znaczy pod Wawelem.
Dlatego nikt nie protestuje, gdy w kwietniu 2015 Miętta-Mikołajewicz wychwala działalność kiboli w klubie ani, gdy chwilę później ich przedstawiciele wchodzą do zarządu TS Wisła Kraków.
Zresztą jedyna osoba, która sprzeciwiła się wpływom kiboli w klubie, wkrótce po walnym zebraniu musiała zgłosić na policję, że ktoś w środku nocy podpalił jej samochód.
Ucieczka tylnym wyjściem
Żenujące przemówienie Ludwika Miętty-Mikołajewicza, usprawiedliwiające bandytów, przypomniałem sobie wieczorem 27 czerwca 2018 roku. Od kilku miesięcy próbowałem namówić na rozmowę o związkach klubu z bandytami prezes Wisły Marzenę Sarapatę lub ówczesnego wiceprezesa (zrezygnował w lipcu z posady w Wisła Kraków SA, nadal jest w zarządzie TS Wisła Kraków) Damiana D. Wiedziałem, że oboje pojawią się na czerwcowym walnym zgromadzeniu TS Wisła.
Zastałem ich tam. Przyjechali służbowymi limuzynami volvo sponsora klubu. Trochę gorszym samochodem tej samej marki przybył honorowy prezes Ludwik Miętta-Mikołajewicz. Spokojnie czekałem, aż skończą się obrady i będziemy mogli porozmawiać. Nie mogłem wejść na walne, bo odkąd zacząłem regularnie pojawiać się w klubie, założono tam elektronicznie zamykane drzwi i na czas zebrania postawiono przy nich dodatkowo ochroniarza.
Godziny mijały, najpierw wyszli działacze, potem powoli pracownicy klubu, wyszła też Agnieszka K., konkubina "Miśka", pracująca w księgowości Wisły. W pewnym momencie do domu poszedł też ochroniarz pilnujący drzwi. Samochody władz Wisły stały dalej przed budynkiem. Pomyślałem, że państwo dalej ciężko pracują dla dobra klubu i czekałem. Gdy zaczęło się ściemniać, zlitował się nad naszą ekipą portier: "Oni już wszyscy poszli, ja zaraz gaszę światło".
Wtedy uświadomiłem sobie, że prezesi poważnego klubu sportowego tak bardzo bali się porozmawiać z dziennikarzem, że zostawili przed budynkiem samochody służbowe, wymknęli się tylnym wyjściem i uciekli opłotkami, mając przy tym zapewne ogromną satysfakcję, że znowu udało im się wyprowadzić media w pole.
Pal licho Marzenę Sarapatę i Damiana D., o przeszłości których wiedziałem już wystarczająco dużo. Ale dlaczego przez tylne wyjście ucieka z Wisły Ludwik Miętta-Mikołajewicz, rocznik 1932, wieloletni prezes, a obecnie prezes honorowy Wisły, człowiek powszechnie w Krakowie szanowany?
I właśnie wtedy przypomniałem sobie cytat o wyładowywaniu adrenaliny przez młodzież. Przypomniałem sobie też słowa Miętty-Mikołajewicza, który pytany, co robią bandyci w klubie, mówił o potrzebie dawania drugiej szansy i resocjalizacji.
Moi rozmówcy zwracali uwagę, że "Misiek" potrzebuje Miętty-Mikołajewicza, bo ten legitymizuje gangsterów w przywiązanym do tradycji Krakowie. Doskonale było widać to w lipcu tego roku. Gdy zadłużony po uszy klub nie był w stanie zapłacić miastu za wynajem stadionu, wiceprezes Damian D. pojechał na wakacje do Turcji, a prezes Marzena Sarapata szukała już na Śląsku innego stadionu dla Wisły, do prezydenta miasta Jacka Majchrowskiego na negocjacje w imieniu klubu wybrał się właśnie Ludwik Miętta-Mikołajewicz. Nie trzeba chyba dodawać, że negocjacje zakończone sukcesem.
A potem jeszcze w ręce wpadła mi umowa, którą Miętta-Mikołajewicz podpisał w imieniu TS Wisła z Pawłem M. ps. Misiek. Dotyczyła wynajmu lokalu na siłownię. Za 581 metrów kwadratowych w znakomitej lokalizacji "Misiek" miał płacić 6750 złotych miesięcznie, ale w okresie od lipca do września miał mieć zniżkę - 3625 złotych. Szokuje też okres, na jaki Miętta-Mikołajewicz podpisał umowę - 18 listopada 2013 r. Wisła chciała związać się z "Miśkiem" do 31 grudnia 2029 r. Dopiero, gdy okazało się, że tak długa umowa jest niezgodna ze statutem, w marcu 2014 Miętta-Mikołajewicz wraz z ówczesnym wiceprezesem Piotrem Duninem-Suligostowskim, podpisali aneks do umowy - skrócili jej obowiązywanie do 2019 roku. Ale zostawili furtkę dla "Miśka" - jeśli będzie regularnie płacił, umowa zostanie przedłużona do 17 listopada 2025.
Oczywiście w trakcie pracy nad reportażem próbowałem skontaktować się z honorowym prezesem. "Chyba pan sobie nie wyobraża, że będę z panem rozmawiał" - odparł i zakończył rozmowę. Ale nie odłożył słuchawki, więc miałem okazję posłuchać kilku niewybrednych komentarzy pod adresem swoim i swojej stacji, wypowiedzianych do kogoś, kto stał obok Miętty.
Po reportażu "Superwizjera" elita Krakowa powoli otwiera oczy. Zrezygnował Paweł Gieras, wiceprzewodniczący Rady Towarzystwa Sportowego Wisła. Pozostali członkowie Rady Towarzystwa Sportowego Wisła Kraków w końcu zdali sobie sprawę z powagi sytuacji i w trybie pilnym mają się spotkać w najbliższy poniedziałek. Przyznają, że do tej pory zbyt ufali Ludwikowi Miętcie-Mikołajewiczowi, który za każdym razem zapewniał ich, że wszystko w klubie jest w porządku. Zapewniają, że tym razem odpuszczą na chwilę dysputy o pomnikach i w końcu zajmą się prawdziwymi problemami Wisły Kraków.