Świat nie dowierza, że wokół Koloseum nie ma ani żywej duszy, ale Włosi pokazują, że ostatecznie potrafili zamknąć się w domach. Sieć podbijają nagrania z wieczornych "spotkań" i wspólnych śpiewów na balkonach. Jedynym zatłoczonym miejscem w kraju są obecnie szpitale, gdzie toczy się nieustanna walka o zdrowie i życie pacjentów. - Jestem zmęczona, fartuch sprawia, że się pocę, a jak już go założę, przez sześć godzin nie mogę pić - opisuje młoda pielęgniarka. - Ale kocham moją pracę i będę leczyć dalej - zapowiada.
Alessia Bonari jest początkującą pielęgniarką ze szpitala w Grossetto (południowy zachód Toskanii). Pierwszego pacjenta z pozytywnym wynikiem badania na koronawirusa odnotowano w tej placówce 4 marca – przypomina włoski dziennik "Corriere della Sera".
Bonari jest młodą dziewczyną o delikatnej urodzie. Na jej instagramie sporo zdjęć z wyjść z przyjaciółmi, z wycieczek. Ale to to ostatnie, w którym pokazała się zmęczona, w szpitalnym kitlu, bije rekordy popularności.
- Jestem pielęgniarką i w tym momencie muszę stawić czoła tej nadzwyczajnej sytuacji. Ja też się boję, ale nie pójścia na zakupy. Boję się pójścia do pracy - czytamy w jej wpisie. Bonari pracuje w Grossetto niespełna rok, właśnie stała się twarzą lekarzy apelujących do Włochów o przestrzeganie restrykcji, jakie nałożył na kraj rząd Giuseppe Contego.
"Robię swoją robotę, Wy róbcie swoją”
- Boję się, że maseczka nie będzie szczelnie przylegać do twarzy, zastanawiam się, czy nie dotknęłam się przypadkiem brudnymi rękawiczkami, czy okulary na pewno dobrze zasłaniają mi oczy, czy aby na pewno nic się przez nie nie przedostało - pisze dalej Bonari.
- Jestem zmęczona fizycznie, bo środki ochrony osobistej mnie uciskają, fartuch sprawia, że się pocę, a jak już go ubiorę, przez sześć godzin nie mogę pić i iść do łazienki. Jestem zmęczona psychicznie, tak samo jak wszyscy moi koledzy, którzy od tygodni znajdują się w podobnej sytuacji, ale nie przeszkodzi nam to w wykonywaniu naszego zawodu, co nieprzerwanie robimy. Ale będę dalej leczyć i opiekować się moimi pacjentami, bo kocham moją pracę i jestem z niej dumna - podkreśla, mimo że wcześniej wyliczyła listę niedogodności.
Bonari w drugiej części swojego wpisu apeluje do wszystkich Włochów, żeby docenili, ile energii pochłania wszystkim pracownikom służby zdrowia nieustanne leczenie i bycie gotowym na nowe przypadki zakażenia. A tych z godziny na godzinę jest coraz więcej.
- Wszystkich, którzy czytają ten post, proszę o to, żeby nie lekceważyli wysiłku, jaki wkładamy w naszą pracę, żeby byli altruistami, żeby pozostali w domu i w ten sposób chronili tych najbardziej wrażliwych - apeluje. - My, młodzi, też nie jesteśmy odporni na koronawirus, my też możemy zachorować, albo gorzej, zarazić innych. Nie mogę pozwolić sobie na luksus udania się na domową kwarantannę, muszę chodzić do pracy i robić swoją robotę. Wy róbcie swoją, uprzejmie Was o to proszę - dodaje na końcu młoda pielęgniarka.
Próbowali uciec na południe, do ciotek i babć
Tego typu wpisy, apele gwiazd, błyskotliwe posty, które dotrą do młodych odbiorców, są aktualnie na Półwyspie Apenińskim szczególnie potrzebne. Przez nowy koronawirus umarło we Włoszech do tej pory ponad 1200 osób, ponad 17 tysięcy uznaje się za zakażonych, ale liczby zmieniają się z godziny na godzinę.
Teraz Włosi rozumieją już powagę sytuacji, ale nie tak dawno kompletnie lekceważyli zagrożenie, a środki zapobiegawcze wdrażali w życie raczej w tempie "spacerowym”.
Tydzień temu włoskie władze podjęły decyzję o całkowitej izolacji północnego regionu Lombardia i pobliskich 11 prowincji. Premier podpisał dekret w nocy z soboty 7 marca na niedzielę, ale o odcięciu północy media zaczęły informować już w sobotę. Efekt? Weekend upłynął pod znakiem zatłoczonych autobusów i autokarów, tysiące ludzi podjęło spontaniczną decyzję o pospiesznym wyjeździe na południe, w przypadku niektórych – powrocie do rodzinnego domu. (Północna, rozwinięta ekonomicznie część kraju to miejsce, w której zatrudniają się tysiące młodych ludzi z bardziej zacofanego południa).
"Oblężone perony i wagony":
O paczkach od babć z południa Włosi żartowali zresztą już od końca lutego.
"Paczka z południa 2020":
Warto podkreślić, że pomimo zakazu, wszystkie dworce działały jeszcze całą niedzielę. Dopiero w poniedziałek pojawiły się kontrole.
Mimo "odłączenia Mediolanu”, zaleceniom dotyczącym walki z koronawirusem jeszcze długo ciężko było się przebić, szczególnie wśród młodych, którzy nie znajdują się w grupie największego ryzyka.
Sondaż opublikowany 8 marca na portalu quotidiano.net wykazał, że tylko 35 procent przepytanych licealistów z Bolonii wprowadziło w życie zasady ochrony i higieny zalecane Włochom przez rząd. 65 procent potwierdziło, że nie zmieniło swoich przyzwyczajeń, 75 procent, że dalej wita się z przyjaciółmi uściskiem ręki i cmoknięciami w policzki, 65 procent przyznało, że nie unika zatłoczonych miejsc, a 45 procent, że gdyby mogło, poszłoby na dyskotekę.
Potrzeba drinka kontra nakazy premiera
Włochy to kraj, gdzie czasem nawet tych oficjalnych komunikatów nie bierze się całkiem na serio. Raczej nikt nie robi awantury pod drzwiami poczty, kiedy ta okazuje się być zamknięta o 12, mimo że na szybie wisi kartka: "czynne do 13.30". Podobnie mogło być z pierwszymi plakatami i ulotkami krzyczącymi "myj ręce".
- Bardzo mało osób na początku zdawało sobie sprawę z tego co się dzieje, dużo osób mówiło mi, że nie boi się zakażenia. Młodzi raczej nie brali pod uwagę tego, że żyjąc dalej normalnie są w stanie doprowadzić do sytuacji, w której mamy przepełnione szpitale – mówi Daniele Franco, mieszkaniec Florencji.
Co jeszcze pomogło koronawirusowi rozprzestrzenić się w tym kraju tak szybko? Wiele wskazuje na to, że śródziemnomorska krew. Nie tak łatwo było Włochom przyjąć do wiadomości, że nagle mają zrezygnować z życia w grupie, czegoś, co było dla nich naturalne od zawsze.
- Oczywiście, że mamy potrzebę wyjścia, bycia w towarzystwie, my podczas normalnego tygodnia pracy spotykamy się na lanczach, kolacjach i naszych aperitivi [szybkie wyjścia na drinki przed głównym posiłkiem, najczęściej zagryzane przekąskami – red.] – tłumaczy Daniele.
- Włosi są po prostu nauczeni spędzać czas razem, rozmawiają przy kawie, drinku, spotykają się na przerwach obiadowych – potwierdza Beata Kaczmarczyk, która od 15 lat żyje w Wenecji.
I być może właśnie ta śródziemnomorska krew kierowała 71-latkiem, który trzeciego marca uciekł z oddziału zakaźnego szpitala w Como. Jeszcze przed obchodem lekarskim po prostu spakował swoje rzeczy i wrócił taksówką do mieszkania, mimo że lekarze stwierdzili u niego zakażenie koronawirusem.
I podobnie zdiagnozowanym 75-latkiem, który 4 marca wyszedł ze szpitala w Cremie i pojechał pociągiem do domu.
Co ważne, ta chęć wychodzenia, bycia wśród ludzi, nie kończy się z przejściem na emeryturę. – Tych starszych, którzy czują się na siłach, widuje się w parku, czy w barze, jak grają w karty, to normalne. Moja mama ma 73 lata, wciąż jest bardzo aktywna. Co tydzień udziela się w lokalnym wolontariacie, rozdaje potrzebującym ubrania i posiłki. Teraz niestety musiała z tych aktywności zrezygnować – mówi Franco.
Te zdjęcia przejdą do historii
We wtorek bilans choroby wykazał ponad 8,5 tysiąca zakażonych, ponad 600 zgonów, w zdecydowanej większości wśród osób starszych.
Nadszedł czas na podjęcie radykalnych kroków. Decyzją premiera Giuseppe Conte Włochy stały się jedną wielką, czerwoną strefą. 60 milionów ludzi musiało ostatecznie potulnie schować się w domach. Restauracje i puby zamknięte, czynne pozostają sklepy spożywcze, kioski, apteki. Wyjścia są możliwe, ale tylko dla tych, którzy posiadają pisemne pozwolenie na przejazd do pracy, lekarza. Ciężko jest cofnąć się do sklepu, kiedy zapomniało się masła, spacery po zakupy też są regulowane, najczęściej robi je jeden przedstawiciel rodziny.
Pierwszego dnia "czerwonej strefy” prezydent Bari wyszedł na wieczorny spacer po mieście, postanowił transmitować to na swoim Facebooku. Po kilku minutach po policzkach ciekły mu już łzy.
Minęło zaledwie kilka dni, a krajobraz Włoch wygląda jak spreparowana makieta.To niby tylko zdjęcia opustoszałych miast, ale wciąż trudno w nie uwierzyć: pusta Wenecja, pusta Florencja, puste place i mosty, przez które rocznie przewijały się miliony turystów, gdzie zazwyczaj ciężko było zrobić sobie zdjęcie.
Jeszcze w lipcu władze Rzymu zaczęły regulować dostęp do słynnej Fontanny Di Trevi, przy zbyt wielkim tłoku policjanci rozciągali żółtą taśmę. Dziś można by jeszcze raz swobodnie nakręcić tam scenę kąpieli Anity Ekberg z "Dolce Vita”, okolica świeci pustkami.
Albo ich to scali, albo zaczną się rozwodzić
Włosi powoli oswajają się z nową rzeczywistością. – Jestem dobrej myśli. Szkoła super z nami współpracuje. Profesorowie przesyłają zadania, córka odrabia lekcje, wysyłamy je do sprawdzenia mailem. Teraz, kiedy jesteśmy zamknięci w domu, poświęcam więcej czasu mojej córce – przyznaje pani Beata Kaczmarczyk z Wenecji.
- Albo na dobre ta kwarantanna wyjdzie, albo po wirusie będzie dużo rozwodów – śmieje się.
Po tylu dobach spędzonych w domu, ciężko nie podchodzić do całej sytuacji z dystansem. Są tacy, którym szczególnie tęskno do wspólnych wieczorów i spotkań na pogaduszki, ale na to też znaleźli sposób. W czwartek i w piątek mieszkańcy wielu włoskich miast umówili się, że o tej samej godzinie wyjdą na balkony. W Sienie, Neapolu czy Rzymie można było wziąć udział w wyjątkowym, spontanicznym koncercie, pieśń na kilkadziesiąt amatorskich gardeł wielu z nich dodała otuchy i dostarczyła wieczornej rozrywki.
Mieszkańcy w relacjach podkreślają też, że robią to dla wszystkich, którzy nie mogą zostać w domu, dla tych którzy obecnie najciężej pracują i którym należy się on najbardziej: lekarzy i pielęgniarek.
„Na miejsce zmarłego pacjenta masz już dwóch kolejnych”
Bo służba zdrowia pracuje aktualnie na potrójnych obrotach. Wcześniejszy przykład młodej pielęgniarki jest jednym z wielu opisów ciężkich, kilkunastogodzinnych dyżurów, jakie pojawiają się we włoskich mediach.
"Corriere della Sera" opublikowało w poniedziałek wywiad z anestezjologiem z Bergamo, który tłumaczy przed jakimi wyborami muszą stawać codziennie lekarze przyjmujący pacjentów napływających do szpitala z podejrzeniem koronawirusa z całego regionu. A jak wiadomo, od początku marca, z dnia na dzień było ich coraz więcej. - Decyduje wiek i stan zdrowia. Tak jak w sytuacji wojny. Nie mówię tego ja, ale podręczniki, z których się uczyliśmy - wyjaśnia Christian Salaroli.
Opowiada, że nie dla wszystkich pacjentów z trudnościami oddychania wystarcza sprzętu do intubacji. - Jeśli pacjent w wieku między 80. a 95. rokiem życia ma ciężką niewydolność oddechową, prawdopodobnie do niej [intubacji - red.] nie przystąpimy. Jeśli ma niewydolność więcej niż trzech ważnych narządów, oznacza, że poziom śmiertelności wynosi sto procent. Nie mamy warunków, żeby hospitalizować takie przypadki, które nazywa się cudami. Taka jest rzeczywistość - przyznaje.
Podkreśla, że taka sytuacja i tłok w szpitalach jest dla lekarzy czymś, co bardzo obciąża ich psychicznie. - Niektórzy wychodzą z tego zmiażdżeni. Zdarza się, że młody lekarz, który dopiero zaczyna tę pracę, musi decydować o losie jakiegoś człowieka. (...) Widziałem, jak płakali pielęgniarze z 30-letnim stażem, ludzie przeżywają kryzysy nerwowe - wyznaje Salaroli.
Dziennik "Il Fatto Quotidiano" publikuje z kolei rozmowę z onkolożką, która opowiada jak wygląda nocny dyżur w szpitalu w miejscowości Cremona. Na co dzień zajmuje się pacjentami dotkniętymi nowotworem, teraz ze względu na wyjątkową sytuację pomaga na oddziale zakaźnym. - Jest inaczej. Kontakt z pacjentem musi być sterylny, nie możesz za długo z nim przebywać, masz do założenia "tysiąc" elementów ochronnych. Pacjenci umierają w samotności, bez możliwości pożegnania się ze swoimi bliskimi, których powiadamiamy tylko telefonicznie, bo nie mogą nawet tu przyjechać - relacjonuje "Il Fatto Quotidiano".
- Nocą cały czas jesteś w ruchu, nie masz czasu, żeby skorzystać z toalety, kompletne wycieńczenie organizmu. Cały czas boisz się, że coś lub kogoś zakazisz, że popełnisz jakiś błąd. Po stwierdzeniu zgonu nie masz czasu na wypełnienie wszystkich papierów, bo na miejsce zmarłego pacjenta masz już dwóch kolejnych - pisze dziennik przytaczając słowa anonimowej lekarki.
W środę dziennik "La Repubblica" poinformował o niecodziennym "ataku" na pracowników szpitala w Neapolu. Mężczyzna z objawami grypopodobnymi, który czekał w kolejce do pobrania wymazu, w pewnym momencie stracił cierpliwość i zaczął się awanturować. Wszedł do dyżurki, gdzie znajdowała się pielęgniarka i lekarka, kobiety próbowały go uspokoić. Bezskutecznie: w jednej chwili zdjął maseczkę, która zasłaniała mu usta i napluł na nie. Lokal ewakuowano i poddano dezynfekcji. Kobiety przebywają na kwarantannie.
- Opluwać ludzi w momencie, kiedy ma się objawy grypy, to jak strzelać do kogoś, nie ma różnicy - skomentował sprawę zdegustowany Maurizio di Mauro, dyrektor szpitala Cotugno w Neapolu.
„To jest bestia, która dokonała na nas inwazji”
Również w środę włoskie media poinformowały o możliwym przełomie badaczy, którzy próbują ustalić jak COVID-19 w ogóle dotarł do Europy.
W trakcie konferencji z ministrami zdrowia państw Unii Europejskiej, szef polskiego resortu Łukasz Szumowski dowiedział się od Roberta Speranzy, że zanim włoski „pacjent zero” trafił na kwarantannę, miał 650 bezpośrednich kontaktów z ludźmi.
Massimo Galli z oddziału chorób zakaźnych szpitala Sacco w Mediolanie prowadzi obecnie badania genetyczne, które wykazały, że wirus do Lombardii miał dotrzeć z Niemiec już pod koniec stycznia. Najpewniej został przeniesiony przez kogoś, kto miał kontakt z obywatelką Chin, która brała udział w służbowym spotkaniu w Monachium. Jak ustalono, kobieta nie wykazywała żadnych objawów, ale miała wcześniej kontakt z rodzicami, którzy żyją w epicentrum choroby: w Wuhanie.
Galli twierdzi, że największym problemem okazało się to, że wirus nie ujawnił się od razu. - Krążył swobodnie przez 3-4 tygodnie. To jest bestia, która dokonała na nas inwazji i która będzie nam towarzyszyć jeszcze przez dłuższy czas. Mobilizacja wszystkich jest kluczowa, by okres ten się skrócił – ocenił w wywiadzie dla włoskiego Radia Capital.
***
Rząd Giuseppe Contego przeznaczył na walkę z koronawirusem 25 miliardów euro.
I w sobotę, i w niedzielę odbędą się kolejne balkonowe spotkania Włochów. Planują grać aż do końca kwarantanny.