Odzierana jest z prywatności i intymności. Publicznie, ujmując rzecz brutalnie, zagląda jej się w majtki. Została osobą publiczną, nawet mistrzynią olimpijską, więc musi to znosić z godnością. Ale jeszcze zanim Caster Semenya wkroczyła do świata sportu, podobnych historii było pod dostatkiem. Historii kryjących za sobą szantaż, niegodziwość, podłość i najzwyklejsze oszustwa. A przede wszystkim dramat tych ludzi.
Joanna Jóźwik jest delikatną, młodą kobietą. Ładną, nie ma co tego ukrywać. W finale olimpijskim biegu na 800 m wpadła na metę jako piąta. I rozpętała burzę swoim komentarzem do tego, co się wydarzyło.
– Trzy zawodniczki, które były na podium, wzbudzają bardzo dużo kontrowersji. Dla mnie to też trochę dziwne, że władze nic z tym nie robią. Koleżanki mają bardzo wysoki poziom testosteronu, podobny do męskiego, dlatego wyglądają, jak wyglądają i biegają tak, jak biegają – oświadczyła Polka.
Najszybsza z tej trójki była przedstawicielka RPA, Caster Semenya. Ona do takich komentarzy jest przyzwyczajona, słyszy je przecież od siedmiu lat.
Zdenka została Zdenkiem, Mary – Markiem
W sporcie nie ma kategorii open. Kobiety rywalizują z kobietami, mężczyźni z mężczyznami. Logiczne i sprawiedliwe.
Semenya z mężczyznami byłaby bez szans. Kobiety – w sytuacji, która zapanowała – nie mają szans z Semenyą.
Wyrzucenie Semenyi ze stadionu byłoby dyskryminacją. Dopuszczanie jej do startów jest dyskryminowaniem Jóźwik i innych dziewczyn, które dzień w dzień harują na treningach.
I bądź tu mądry.
Problem sięga daleko w dzieje sportu. Przed II wojną światową, tuż po olimpijskiej rywalizacji w Berlinie, prezydent Komitetu Olimpijskiego USA Avery Brundage domagał się sprawdzenia, czy dwie zawodniczki nie są czasami zawodnikami. Na łamach magazynu "Time" wyraził wątpliwości w sprawie czechosłowackiej biegaczki i skoczkini w dal Zdenki Koubkovej oraz angielskiej kulomiotki i dyskobolki Mary Edith Louise Weston. Wątpliwości pewnie uzasadnione, skoro Zdenka została potem Zdenkiem, a Mary – Markiem.
Pierwsze obowiązkowe testy płci, zalecone przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF), przeprowadzono w lipcu 1950 r. Na igrzyska trafiły w roku 1968. Problem polegał na tym, że przy ówczesnym stanie medycyny badania nie były precyzyjne. Genetycy i endokrynolodzy protestowali, jednak to działacze podejmowali decyzje. I podjęli.
Metoda, którą wtedy stosowano – tzw. test chromatyny – tak naprawdę została dopracowana
dopiero w 1996 r. Wiadomo, że ta poprzednia dawała wyniki niewiarygodne i krzywdzące.
Lista pań posądzanych i oskarżanych o bycie panami jest długa. Semenya nie była pierwsza, z pewnością nie będzie ostatnia.
Na chwałę III Rzeszy
Dora Ratjen urodziła się w 1918 r. Znane są wspomnienia jej ojca. Pan Heinrich Ratjen mówił, że kiedy dziecko przyszło na świat, akuszerka krzyknęła, że to syn. A po pięciu minutach stwierdziła, że jednak dziewczynka.
Być może wreszcie poczuła ulgę.
Na posterunek wezwano lekarza. Ten orzekł, że to przykład obojnactwa, zwanego też hermafrodytyzmem lub dwupłciowością. Dora została aresztowana. Wysłano ją do sanatorium dla sportowców, a tam poddano kolejnym badaniom. Odebrano jej rekordy i medale. Heinrich Ratjen – ojciec Dory – zaapelował, by jego dziecku zmienić imię na Heinrich. I tak się stało.
Po latach Heinrich wyznał, że do skakania jako kobieta nakłonili go naziści, by wynikami przynosił chlubę III Rzeszy. Mało kto mu uwierzył.
A potem Erika wiodła życie playboya
Foekje Dillema była trochę młodsza od Ratjena. Rocznik 1926, biegała na 100 i 200 m. W 1950 r. Holenderka nie zgodziła się na badanie płci i została dożywotnio zdyskwalifikowana przez IAAF. Wiadomość dotarła do niej w drodze na zawody we Francji. Przez rok nie wracała do domu, potem zawsze odmawiała rozmowy na ten temat.
Erika Schrinneger świetnie jeździła na nartach. Była w tym tak dobra, że w roku 1966 sięgnęła po złoto mistrzostw świata w zjeździe, czyli królewskiej konkurencji. Rok później MKOl zaprosił ją na testy płci. Stwierdzono wewnętrzne organy płciowe męskie i – rzecz oczywista – wyrzucono ze świata sportu. Dla Eriki nie było to traumatyczne przeżycie. Chętnie zmieniła płeć i imię. Erik ożenił się, został ojcem, bo po zabiegu organy nie były już wewnętrzne. – Pierwszy seks to niewyobrażalne doznania. A potem wiodłem życie playboya – mówi wprost.
Złoty medal oddał drugiej w tamtych mistrzostwach Marielle Goitschel. I założył szkółkę narciarską dla dzieci.
Order Lenina za zasługi
Siostry Tamara i Irina Press przez krytyków, których miały pod dostatkiem, nazywane były "braćmi Press". Wespół w zespół pobiły 26 lekkoatletycznych rekordów świata. Młodsza Irina ma na koncie olimpijskie złoto w biegu na 80 m przez płotki z 1960 r. i złoto w wieloboju zdobyte cztery lata później. W tych samych igrzyskach była szósta… w pchnięciu kulą. Czemu nie?
Tamara mistrzynią olimpijską została trzykrotnie – dwa razy w kuli (1960, 1964), raz w dysku (1964). Była tak ceniona i szanowana, że przyznano jej Order Lenina, najwyższe odznaczenie państwowe z ZSRR.
Siostry odeszły ze sportu w 1966 r. Oskarżano je o obojnactwo albo wprost mówiono, że są mężczyznami. Spekulowano też, że były faszerowane hormonami tylko po to, by wygrywały.
Nigdy niczego im nie udowodniono.
Poduszeczki wypełniające biustonosz
Gdyby nie dramatyczny przypadek, świat nigdy nie poznałby prawdy o Stanisławie Walasiewicz, w Ameryce znanej jako Stella Walsh.
Rekordy świata w lekkoatletyce biła tak łatwo i często, że została supergwiazdą – jedyną kobietą, która sławą dorównywała mężczyznom. Kobietą, bo wtedy prawda nie była znana.
Na świat przyszła w Wierzchowni koło Górzna, ale kiedy miała trzy miesiące, jej rodzice wyemigrowali za wielką wodę i osiedli w Cleveland.
W igrzyskach w 1932 r. w Los Angeles została mistrzynią w stumetrówce. Miała reprezentować USA, ale po Wielkim Kryzysie straciła pracę na kolei i nie stać jej było na taki wydatek, a w tamtych czasach zawodnik startował na własny koszt. Ruszyła więc do polskiego konsulatu w Nowym Jorku, została tam zatrudniona, a do olimpijskiej rywalizacji przystąpiła jako Polka. Potem już zawsze zakładała koszulkę z orłem.
Okazuje się, że pannę Stellę o bycie mężczyzną podejrzewano już w latach 30. Podobno miała nawet pseudonim Stella the Fella, czyli "Stella Koleś".
Poza plotkę to nie wykraczało. Bolało, piekło, uwierało, ale było tylko plotką.
4 grudnia 1980 r. Stella – pani już 69-letnia – była w dobrym humorze. Pracowała nad organizacją meczu koszykówki między Kent State University a polską reprezentacją. Wczesne popołudnie spędziła w barze. Wróciła do domu, by sprawdzić, jak się czuje jej matka staruszka. Potem pojechała do sklepu po wstążki, z których miały powstać biało-czerwone opaski dla koszykarzy.
Po zakupach szła parkingiem do samochodu. Zbliżyło się do niej kilku mężczyzn, jeden z nich wycelował w nią pistolet. Stella wciąż imponowała siłą i sprawnością, a do tego odwagą. Złapała za pistolet i próbowała go wyrwać napastnikowi. Padł strzał. Dostała w brzuch. Bandyci uciekli, nawet jej nie przeszukali.
Była nieprzytomna, kiedy na parkingu pojawił się policjant. Od razu rozpoznał słynną panią Walsh. Zadzwonił po karetkę, ale ta najbliższa właśnie złapała gumę. Do St. Alexis Hospital, niecałą milę od sklepu, została zatem dowieziona radiowozem.
Zmarła w czasie operacji. Znaleziono przy niej 248 dolarów i 17 centów oraz pierścień olimpijski z 1932 r. Znaleziono też poduszeczki do wypełniania biustonosza.
– Jedna z najwybitniejszych kobiet sportu została dziś zamordowana – ogłosił w wieczornych wiadomościach prezenter stacji CBS.
Ponieważ zginęła tragicznie, zgodnie z prawem poddano ją sekcji zwłok. Dzień przed pogrzebem lokalna telewizja podała, że Stella Walsh była mężczyzną. Wiadomość szybko dotarła do innych stanów, potem obiegła świat.
Jednak telewizja nie podała prawdy. Walasiewiczówna miała i żeńskie, i męskie narządy płciowe, nie w pełni rozwinięte.
MKOl i IAAF nigdy nie odniosły się do tej sprawy.
Upokorzyć ją i zniszczyć
Jest wreszcie historia niegodziwości i zakłamania tych, którzy rzucili się na młodą i ufną kobietę. Historia pokazująca, że przed ciskaniem oskarżeń warto się zawahać. Pomyśleć.
Lata 60. ubiegłego wieku były pięknym okresem polskiego sprintu. Irena Szewińska (przed ślubem startująca pod nazwiskiem Kirszenstein) i Ewa Kłobukowska zostały gwiazdami na skalę światową. Nazwano je Duetem K-K, pisano i mówiono o nich wszędzie.
Do czasu. Przeciwko Szewińskiej rozpętano antysemicką nagonkę, odmawiano jej nawet prawa do reprezentowania biało-czerwonych barw. Kłobukowskiej karierę postanowiono zniszczyć w sposób perfidny i uwłaczający. Na wniosek działaczy z ZSRR i NRD poddano ją badaniom genetycznym na określenie płci. W aferę podobno zaangażowane były służby specjalne tych krajów, w grę prawdopodobnie wchodziła wielka polityka. Sport nie był wtedy tylko sportem – mecze lekkoatletyczne stanowiły demonstrację narodowej siły. Kłobukowskiej nie dopuszczono do zawodów w Kijowie. Ją i inne Polki upokorzono, musiały nago paradować przed komisją. I przejść testy.
Zawyrokowano, że Kłobukowska nie jest w pełni kobietą, mówiono o mozaikowości chromosomów. Dożywotnio ją zdyskwalifikowano. Według dzisiejszej medycyny była to kompletna bzdura.
Poszkodowanej nigdy nie przeproszono.
Na piśmie potwierdzono, że jest kobietą
Problem z tożsamością płciową przez lata był na tyle niewygodny, że starano się go rozwiązywać metodą najprostszą – zamiatając pod dywan. I uciekając się przy tym do szantażu.
Spotkało to Marię Jose Martinez-Patino, hiszpańską płotkarkę. W 1983 r. po raz pierwszy została poddana testowi płci. Na piśmie – jakkolwiek to brzmi – potwierdzono, że jest kobietą. Dwa lata później nie przeszła testu chromatyny. W czasie Uniwersjady w Kobe do jej pokoju zapukali smutni panowie z MKOl-u i IAAF-u. Zaproponowali układ – ona ogłosi, że ma kontuzję i natychmiast zakończy karierę, oni nie zrobią użytku z wyników badania, którym wymachiwali jej przed nosem. Nie będzie afery, nie będzie rozgłosu i wstydu.
Nie zgodziła się. O dobre imię walczyła w sądzie. I wygrała. W obronę wziął ją słynny genetyk Albert de la Chapelle. Co z tego? Media Marię zniszczyły. Działacze odebrali jej stypendium i klubowe mieszkanie. Straciła prywatność, zostawił ją narzeczony. Kiedy IAAF w końcu zezwolił jej na starty, próbowała wywalczyć miejsce w reprezentacji na igrzyska 1992 r. Zabrakło jej 0,1 s.
Tyle historia.
Szeroka w barach, płaska klatka piersiowa
Sprawa Semenyi Caster wybuchła w 2009 r., kiedy 18-latka z RPA sensacyjnie została w Berlinie mistrzynią świata na dystansie 800 m. Wygrała z łatwością, bez gracji. Not za styl w tej specjalności nie przyznają, więc to nieistotne.
Rozpętała się medialna burza, w lekkoatletycznym środowisku wrzało. Decydenci z IAAF-u nie mieli wyjścia, zarządzili testy płci i zawiesili Semenyę.
Wyniki badań – co zrozumiałe – zostały utajnione. To, co ukazuje się w mediach od siedmiu lat, pochodzi z przecieków. Piszący o Semenyi dziennikarze tłumaczyli, że za przekazywanymi wiadomościami stoją wiarygodne źródła zbliżone do lekkoatletycznej federacji. A wiadomości te są takie: Semenya nie ma macicy i jajników, ma wewnętrzne jądra i aż trzykrotnie podwyższony poziom testosteronu – przy normie ustalonej na 10nmol/L; cierpi na hyperandrogenizm, czyli nadmiar męskich hormonów.
W kwietniu 2011 r. IAAF ogłosił, że wprowadza nowe regulacje w sprawie zawodniczek dotkniętych tą przypadłością. Każda z nich po przekroczeniu limitu testosteronu zostanie poddana kuracji hormonalnej na jego obniżenie.
Prawo obowiązywało do lipca 2015 r. To wtedy nastoletnia lekkoatletka z Indii, Dutee Chand, wygrała sprawę przed Trybunałem Arbitrażowym do spraw Sportu w Lozannie – dotyczącą właśnie hyperandrogenizmu. Trybunał zaczął zadawać pytania: "Czy podwyższony poziom testosteronu wzmacnia zawodniczkę o 1 proc.? O 3 proc.? A może o więcej? Proszę to udowodnić, czekamy do lipca 2017 r.".
Regulacje wprowadzone przez IAAF do tego czasu zawieszono. Na tym skorzystała Semenya.
W czasie kuracji biegała słabo, teraz – bez kuracji – biega w swojej lidze. W Rio została mistrzynią olimpijską. A sezon 2016 rozpoczęła mocnym uderzeniem. Zdumiewającym. W mistrzostwach RPA, będących także eliminacjami do igrzysk, triumfowała w biegach na 400, 800 i 1500 m. Tego samego dnia.
W mityngu Diamentowej Ligi w Monako 800 m pokonała w powalającym czasie 1.55,33. Rekord na tym dystansie jest najstarszym w lekkoatletyce – wynosi 1.53,28, od 1983 r. należy do Jarmili Kratochvilovej z Czechosłowacji. Oskarżanej i o doping, i o męski wygląd. Nigdy nie złapanej. W amerykańskiej prasie posuwano się do obrazowych, nieeleganckich opisów. "Szeroka w barach, płaska klatka piersiowa, wygląda bardziej na boksera wagi średniej niż średniodystansową biegaczkę" – określono Kratochvilovą.
Caster była w spodniach, jej żona w sukni
Dla Semenyi słowa Joanny Jóźwik – potem trochę stonowane – nie są nowością. Mniej więcej to samo słyszy od 2009 r. Zapewniła, że ta niekończąca się dyskusja o jej tożsamości i życiu prywatnym nic a nic jej nie rozprasza. – Odbieram ją jako żart. Taką stworzył mnie Bóg. Jestem, kim jestem. I jestem z siebie dumna – zapewniła.
Po triumfie w Rio spieszyła się bardzo, by zadzwonić do swojej żony – pod koniec 2015 r. Semenya poślubiła swoją wieloletnią przyjaciółkę Violet Raseboy. Tradycyjna ceremonia odbyła się w prowincji Limpopo, czyli rodzinnych stronach biegaczki. Caster była w spodniach, Violet w sukni.
Co na to medycyna?
– Kobiety, które mają podwyższony poziom testosteronu, są poniekąd na farmakologicznym dopingu – stwierdził na antenie TVN24 dr Grzegorz Mrugacz, ginekolog z Kliniki Bocian.
– Wysoki poziom testosteronu powoduje lepszą pracę mięśni i układu oddechowo-krążeniowego. Podawanie go kobietom sprawia, że są bardziej wydolne w sensie sportowym – mówił Polskiej Agencji Prasowej dr Jacek Magnucki, ginekolog z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Katowicach. Dodał, że są kobiety mające naturalnie wysoki poziom tego hormonu. A w biegach ta różnica może być nie do przeskoczenia dla zawodniczek z niższym poziomem.
Chichoczą za plecami Erika, dawniej Eriki
Decyzję o dopuszczeniu Semenyi do rywalizacji z kobietami na całego potępia Paula Radcliffe, wybitna brytyjska maratonka. Mało tego, według niej w niektórych krajach działacze mogą celowo kierować do sportu hermafrodytów, by na tym korzystać.
Z kolei Katrina Karkazis, bioetyk ze Stanford University, uważa, że Semenya jest karana za to, że biega szybciej od rywalek. I że jest od nich – według zachodnich standardów – bardziej umięśniona.
Erik Schrinneger – ten, który jako Erika zdobył olimpijskie złoto w narciarstwie – trzyma za Semenyę kciuki od samego początku, czyli od wybuchu całej afery w roku 2009. – Wspieram ją całym sercem. Wiem, co ona przeżywa. Nawet teraz, po tylu latach, zdarza się, że ludzie chichoczą za moimi plecami – przyznał Schrinneger.
Dyskusja trwa i trwać będzie. Świat sportu nie był i nie jest przygotowany na "Sprawę Caster Semenyi".
Hermafrodyta – w mitologii greckiej dwupłciowe bóstwo związane z bliżej nieznanym obrzędem weselnym. Owidiusz opisał Hermafrodytę jako pięknego i nieśmiałego młodzieńca, syna Hermesa i Afrodyty – stąd imię. Bez wzajemności zakochała się w nim nimfa Salmakis. Poprosiła bogów, aby połączyli ich na zawsze. W ten sposób bogowie uczynili z obojga jedno ciało o cechach obu płci.
Rafał Kazimierczak