Wojska państw zachodnich na polu bitwy błyskawicznie poradziłyby sobie z tak zwanym Państwem Islamskim. Pomimo tego nikt nie kwapi się do zgniecenia tego terrorystycznego tworu. Sytuacji nie zmieni nawet szok wywołany atakami w Paryżu. Wysłanie wojsk lądowych jest nadal nieprawdopodobne, bo lepiej po prostu czekać. Wbrew pozorom obecna strategia bowiem działa.
Bezpośrednio po ubiegłotygodniowych krwawych zamachach w Paryżu pojawiły się głosy, że należy zwiększyć presję militarną na tzw. Państwo Islamskie. Prezydent Francois Hollande ogłosił, że Francja jest "w stanie wojny". Co jednak Francuzi właściwie mogliby zrobić ponad to, co już jest robione?
Dżihadyści działają pod bombami zachodniej koalicji już od ponad roku. Mają też przeciw sobie komandosów, którzy przeprowadzają skryte rajdy na kluczowe cele, oraz szkolą lokalnych przeciwników tzw. Państwa Islamskiego. Wszystko to wydaje się jednak nie działać. Państwo dżihadu jak było, tak jest i jeszcze przeprowadza coraz gorsze ataki w Europie. Wydawałoby się, że pozostaje już tylko wprowadzenie wojsk lądowych i zgniecenie dżihadystów w bezpośredniej walce.
Zamachy w Paryżu »Belgia: Salah Abdeslam zatrzymany, trwa operacja policji
Strzały na przedmieściach Brukseli. Ranny policjant, pościg za...
Paryż: zastrzelono domniemanego terrorystę
Starcia z policją na ulicach Paryża
Uroczystości ku pamięci ofiar zamachów w Paryżu
Relacja reportera TVN24 z Brukseli po otwarciu metra i szkół
Francuska policja znalazła pas szahida
Bruksela sparaliżowana kolejny dzień
21.11.2015 | Belgia: w Brukseli najwyższy stopień zagrożenia...
"Mózg" zamachów w Paryżu nie żyje
Wojciech Bojanowski w relacji z Paryża
18.11.2015 | Poranna obława w Paryżu. W strzelaninie w...
"Szykowano ataki na lotnisko i centrum handlowe w Paryżu"
Relacja Wojciecha Bojanowskiego
Macierewicz: atak w Paryżu był również atakiem na Polskę
Wembley we francuskich barwach
Macierewicz: Polska okaże Francji pełne wsparcie
"Te zamachy nie wzięły się znikąd". Manifestacja przeciw...
"Akcja w Paryżu jest przejawem desperacji"
"Trzeba będzie zawiesić niektóre prawa obywatelskie"
Wyzwanie przekraczające siły
Prawdopodobieństwo powtórki inwazji na Afganistan czy Irak jest jednak bardzo małe, praktycznie zerowe. Z wielu powodów.
Po pierwsze, nawet zakładając teoretyczną chęć Francuzów do walki, to i tak nie mieliby oni dość sił, aby samotnie przeprowadzić operację lądową w Syrii i Iraku. Ich całe wojsko liczy nieco ponad 200 tysięcy ludzi, a część oddziałów ekspedycyjnych jest już zaangażowana w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej. Nawet przy wielkim wysiłku i mobilizacji Francja nie mogłaby wysłać do bezpośredniej walki z dżihadystami więcej niż kilkunastu tysięcy ludzi. To za mało, aby myśleć o skutecznym kontrolowaniu niemal połowy Syrii i znacznej części Iraku.
Do operacji lądowej byłoby konieczne wsparcie sojuszników z NATO. W szeregach państw Sojuszu trudno znaleźć jednak chętnych do angażowania się w kolejną wojnę ekspedycyjną. Pomni doświadczeń z Afganistanu i Iraku Amerykanie mówią ewentualnej inwazji jednoznacznie "nie". Stwierdził to otwarcie Barack Obama na szczycie G20, gdzie dziennikarze pytali, dlaczego nie zrobi więcej dla zgniecenia dżihadystów.
Nie powinniśmy najpierw strzelać, a potem zadawać pytań. Nie tylko ja, ale także moi najbliżsi doradcy wojskowi oraz cywilni są zdecydowanie przeciwni wysyłaniu regularnych sił lądowych do walki z Państwem Islamskim
Barack Obama
Sprzeczne interesy graczy
Nie tylko szczupłość sił praktycznie wyklucza pomysł inwazji na terytoria dżihadystów. Niemożliwe byłoby też zbudowanie dla niej poparcia politycznego w regionie. Syria, choć faktycznie rozpadła się na terytoria kontrolowane przez reżim, Kurdów, dżihadystów i opozycję, formalnie nadal jest państwem. Zbrojne wkroczenie na jej terytorium na pewno nie spotkałoby się z aprobatą reżimu w Damaszku, do którego Francja jest od lat nastawiona jednoznacznie negatywnie.
Wspierające Baszara Asada Rosja i Iran też na pewno nie chciałyby wkroczenia wojsk zachodnich do Syrii i Iraku, ponieważ chcą oba te państwa ustanowić swoją strefą wpływów. Moskwa i Teheran najpewniej oskarżałyby Zachód o bezprawną inwazję na terytorium suwerennej Syrii. Nie bez powodu Rosjanie ciągle podkreślają, że sami interweniowali w syryjskiej wojnie domowej na wyraźną prośbę reżimu.
Pozyskanie wsparcia syryjskiego reżimu, Rosjan i Irańczyków dla pomysłu inwazji rodziłoby natomiast rozliczne problemy. Największym byłoby uzgodnienie tego, jak ma wyglądać Syria po ewentualnym rozbiciu dżihadystów. Rosja i Iran naciskałyby na pozostawienie przy władzy Assada, lub przynajmniej pozwolenie mu na udział w życiu politycznym nowej Syrii. Zachód od lat odrzuca ten pomysł, wspierając opozycję, która domaga się bezwarunkowego odsunięcia od władzy krwawego dyktatora. Na dodatek Rosjanie najpewniej staraliby się przehandlować swoje poparcie za zniesienie lub ograniczenie sankcji nałożonych po aneksji Krymu.
Sytuację najpewniej komplikowałaby Turcja, która choć jest teoretycznie sojusznikiem Francji w ramach NATO, to w praktyce jest tak uwikłana w wojnę w Syrii, że zachodnia inwazja niekoniecznie byłaby w jej interesie. Turecki rząd przede wszystkim nie chce powstania niezależnego państwa lub autonomii Kurdów u swoich granic. Ci są natomiast głównym sojusznikiem Zachodu w walce z dżihadystami i w wypadku inwazji na pewno jeszcze zyskaliby na znaczeniu oraz urośliby w siłę. Co więcej Turcja przez lata skrycie sprzyjała tzw. Państwu Islamskiemu, widząc w nim sojusznika w walce z syryjskim reżimem i Kurdami.
Co po zwycięstwie na polu bitwy?
Pomijając brak odpowiednich sił i brak politycznego frontu na rzecz inwazji, przeciw niej przemawia też to, że samo militarne zwycięstwo nad dżihadystami nie oznaczałoby ich pokonania. Inwazje amerykańskie na Afganistan i Irak dobitnie pokazują, że wygrana na polu bitwy to pierwszy i najprostszy etap. Rozbici dżihadyści na pewno straciliby wiele prestiżu, pieniędzy i bojowników, którzy przystali do nich nie z pobudek ideologicznych, ale materialnych. Jednak najbardziej fanatyczni z nich, a co za tym idzie najgroźniejsi, zeszliby do podziemia. Wielu z nich ma w tym doświadczenie z Iraku. Z ukrycia prowadziliby wojnę terrorystyczną i partyzancką, czekając na dogodny moment do ponownego otwartego działania.
Żeby zapobiec powrotowi raz rozbitych dżihadystów, wojska zachodnie musiałyby przez wiele lat pozostać na miejscu. Jest przy tym wątpliwe, aby miały wsparcie lokalnej ludności. Tzw. Państwo Islamskie panuje nad terenami zamieszkanymi niemal wyłącznie przez sunnitów, postrzegających władze Iraku (zdominowane przez szyitów) i Syrii (zdominowane przez alawitów) jako wrogów. Wielu z nich woli znosić represyjny system dżihadystów nad te narzucane z Bagdadu czy Damaszku.
Teoretycznym rozwiązaniem byłoby utworzenie jakiegoś nowego państwa sunnitów, ale jest wątpliwe, aby Irak, Syria czy ktokolwiek inny w regionie by na to przystał. Wojska inwazyjne szybko stałyby się więc okupantami i musiałby tłumić społeczne niezadowolenie. Byłaby to powtórka operacji w Afganistanie i Iraku, na którą nikt na Zachodzie nie ma ochoty.
Będzie więcej tego samego
Brak zainteresowania inwazją lądową pogłębia to, że obecna strategia walki z dżihadystami wbrew pozorom nie jest bezowocna. Nie daje spektakularnych zwycięstw i szybkiego rozwiązania problemu, bo nie jest na to obliczona. Jej celem jest osłabienie tzw. Państwa Islamskiego i wsparcie jego lokalnych wrogów, aby mogli je skutecznie zwalczać.
Od niemal roku terytorium kontrolowane przez dżihadystów nie zmienia się znacząco. Nie ma już wielkich i spektakularnych ofensyw. Są wręcz lokalne porażki, zadawane głównie przez Kurdów (ostatnio w okolicach syryjskiej al-Hasaki i irackiego Sindżaru). Fanatycy zajęli obszar zamieszkany przez sprzyjających im sunnitów i zatrzymali się, niezdolni do skutecznego wkroczenia na obce religijnie i etnicznie obszary. Skrajne okrucieństwo fanatyków tzw. Państwa Islamskiego sprawiło, że Kurdowie, syryjska opozycja i szyickie bojówki w Iraku są gotowe bronić się za wszelką cenę.
W tej sytuacji należy się więc spodziewać wzmocnienia dotychczasowej strategii państw Zachodu, a nie radykalnego zerwania z nią i podjęcia próby wielce ryzykownej inwazji lądowej. Będzie więcej nalotów, więcej pieniędzy i broni dla Kurdów, większa presja na Turcję, aby skutecznie zamknęła swoją granicę dla dżihadystów i ich ropy oraz więcej rajdów sił specjalnych.
Militarne zwycięstwo nad tzw. Państwem Islamskim nie spowoduje jednak ustania operacji terrorystycznych w Europie. Tysiące zradykalizowanych obywateli UE już zdobyło doświadczenie i umiejętności walcząc w Syrii oraz Iraku. Nawet gdyby tzw. Państwo Islamskie teraz się rozpadło, to wielu dżihadystów wróci do Europy i pozostanie w gotowości do siania terroru. Będą mieli mniejsze wsparcie finansowe i trudniej będzie im o nowych rekrutów, ale zagrożenie ze strony islamskiego fundamentalizmu pozostanie. Tak samo jak wcześniej przez dekady istniało bez państwa dżihadu.