Afera z nastolatką z berlińskiego Marzahn to nic innego, jak dezinformacyjna operacja Rosjan wymierzona w niemiecki rząd. Zaskakujący skoordynowany, medialno-polityczny atak. Berlin odczuł na własnej skórze metody, jakie Moskwa stosuje od dawna wobec Ukrainy. Historia Lizy to pierwsza taka operacja wobec dużego kraju zachodniego, ale na pewno nie ostatnia.
Afera z nastolatką z berlińskiego Marzahn to nic innego, jak dezinformacyjna operacja Rosjan wymierzona w niemiecki rząd. Zaskakujący skoordynowany, medialno-polityczny atak. Berlin odczuł na własnej skórze metody, jakie Moskwa stosuje od dawna wobec Ukrainy. Historia Lizy to pierwsza taka operacja wobec dużego kraju zachodniego, ale na pewno nie ostatnia.
Informacyjna ciężka artyleria Rosji znów zagrała – tym razem na nowym, niemieckim froncie. Wszystko odbyło się według planu znanego już z frontu ukraińskiego. Najpierw pierwszy strzał państwowej rosyjskiej telewizji rosyjskiej. Bitwa wybuchła, temat zaistniał w opinii publicznej, a skoro się pojawił, w drugim rzucie zaatakowali politycy i to największego kalibru – bo z szefem dyplomacji na czele. Przeciwnik odpowiedział informacyjnym ogniem z opóźnieniem i wyraźnie strzelając na oślep. Cóż z tego, że historia budzi ogromne wątpliwości. Cel osiągnięto – osłabiono przeciwnika.
Po raz pierwszy Kreml użył dezinformacyjnej amunicji dużego kalibru przeciwko krajowi zachodniemu, liderowi UE, a nie przeciw postsowieckiej republice czy państwu byłego bloku wschodniego.
ROSYJSKA DEZINFORMACJA NA UKRAIŃSKIM FRONCIE
Historia Lizy
Liza ma 13 lat, 155 cm wzrostu, brązowe włosy, zielone oczy. Mieszka od 12 lat w berlińskiej dzielnicy Marzahn. Przyjechała tu z rodzicami z Rosji. To rodzina tak zwanych Niemców rosyjskich (Russlanddeutsche), z podwójnym, niemieckim i rosyjskim obywatelstwem.
Liza wyszła z domu do szkoły w poniedziałek 11 stycznia. Nie wróciła. O godz. 18 zaniepokojeni rodzice zgłosili na policję zaginięcie. Ruszyły poszukiwania, w internecie opublikowali zdjęcie córki z apelem o pomoc. Nazajutrz po południu nastolatka pojawiła się w domu. Historia zbuntowanej nastolatki, jakich wiele? Wcale nie. O tej sprawie usłyszał cały świat – choć dopiero cztery dni później. I to wcale nie z niemieckich mediów.
Sobota 16 stycznia, wieczorne główne pasmo informacyjne największej rosyjskiej telewizji, państwowego Kanału Pierwszego. Prowadząca Jekaterina Andriejewa zapowiada materiał berlińskiego korespondenta telewizji Iwana Błagoja: – Pojawiły się dowody na to, że w Niemczech migranci zaczęli gwałcić dzieci.
Zgwałconym dzieckiem miała być Liza, ta, która zaginęła i odnalazła się po 30 godzinach. W czterominutowym materiale krewni nastolatki twierdzili, że została ona porwana przez grupę mężczyzn o "południowym wyglądzie", a potem przez ponad dobę była bita i gwałcona. Padły oskarżenia pod adresem niemieckiej policji, że odmówiła wszczęcia śledztwa i wywierała presję na Lizę, wmawiając jej, że uprawiała seks dobrowolnie.
Pojawiły się dowody na to, że w Niemczech migranci zaczęli gwałcić dzieci
Jekaterina Andriejewa, Kanał Pierwszy
Materiał opierał się na relacji Błagoja z tego, co miał usłyszeć od rodziców oraz na wypowiedzi niejakiej Mariny, przedstawionej jako ciotka dziewczynki. Były też wypowiedzi "zwyczajnych" mieszkańców Marzahn, że boją się chodzić w pobliżu schronisk dla uchodźców, wszystko dodatkowo zilustrowane fragmentami dwóch nagrań. Na jednym z nich mężczyzna o bliskowschodnim wyglądzie chwali się, że wraz z pięcioma innymi mężczyznami zgwałcili dziewicę. Niemieccy dziennikarze szybko ustalili, że to nagranie wzięte z internetu i ma co najmniej siedem lat. Drugie zaś było wykonane na kairskim Placu Tahrir w czasie Arabskiej Wiosny. Z Niemcami i obecnym kryzysem migracyjnym nie miało to nic wspólnego, ale idealnie pasowało do materiału pokazującego upadek Europy zalewanej przez niewyżytych seksualnie Arabów.
Z relacji Błagoja wynikało, że policja odmówiła szukania przestępców. I taka wersja, o porwaniu, gwałcie i skandalicznej postawie niemieckich organów ścigania, krążyła do końca weekendu. Sprawa przybrała rozmiar głośnego skandalu, zanim w końcu policja zareagowała na rewelacje rosyjskiego korespondenta (wobec którego prokuratura wszczęła potem dochodzenie za podżeganie do nienawiści na tle rasowym).
To był pierwszy, bardzo udany z punktu widzenia Moskwy etap operacji dezinformacyjnej. Wykonanie powierzono najlepszym fachowcom. Wszak to Kanał Pierwszy specjalizował się w kłamliwych doniesieniach z Ukrainy – z tym najgłośniejszym, o rzekomym ukrzyżowaniu chłopca w odbitym przez ukraińskie siły Słowiańsku (lipiec 2014). Moment uderzenia też został wybrany starannie – w środku weekendu, gdy można się spodziewać, że państwowe instytucje zareagują z dużym opóźnieniem. Autorzy mieli też sporo czasu, żeby odpowiednio przygotować własną wersję historii Lizy.
"Nasze dzieci są w niebezpieczeństwie"
Rozpętaniu histerii sprzyjała postawa policji, która początkowo zlekceważyła sprawę. W Berlinie chyba nikt nie spodziewał się tego, jaki obrót przyjmie jeszcze ta sprawa. Trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że pierwsze oświadczenie policji pojawiło się po prostu na Facebooku: faktycznie, dziewczyna zniknęła na ponad dobę i była poszukiwana, ale nie doszło do żadnego uprowadzenia ani gwałtu. Rodzina upierała się jednak, że Lizę porwano, pobito i zgwałcono. W mediach społecznościowych zawrzało: oto policja próbuje zamieść sprawę pod dywan.
W końcu przedstawiciele policji i prokuratury wyszli przed kamery. Poinformowali, że obdukcja nie wykazała u nastolatki żadnych śladów przemocy fizycznej i seksualnej. Sama dziewczyna miała zaś plątać się w zeznaniach, przedstawiając cztery, za każdym razem nieco inne, wersje zdarzeń. Poprzez telefon Lizy udało się namierzyć jej 19-letniego znajomego. Okazało się, że to w jego mieszkaniu nastolatka przebywała przez cały okres "porwania". Dlaczego? Bo miała poważne problemy w szkole i bała się reakcji rodziców.
Liza ostatecznie potwierdziła wersję prokuratury. Na to rodzice powiedzieli, że odwołała wcześniejsze zeznania o porwaniu i gwałcie pod naciskiem policji. W sieci zawrzało. Po wciąż gorącym temacie seksualnych ataków na kobiety w sylwestra i burzy, gdy okazało się, że policja i główne media próbowały przemilczeć problem, łatwo było uwierzyć w takie tytuły jak ten na jednym z antyimigranckich portali: "Co najmniej pięciu cudzoziemców gwałciło zaginioną dziewczynę przez 30 godzin! Policja nie ujawnia żadnych informacji o tej zbrodni".
Polizei: „Keine Sexualstraftat“ im „Fall Lisa“ - Anwalt: keine voreiligen Schlüsse https://t.co/YrmAwrfrbu
— Sputnik Deutschland (@de_sputnik) January 29, 2016
Gniew z internetu szybko przeniósł się na ulice – przy wydatnej pomocy środowisk ściśle związanych z państwem rosyjskim. Tydzień po zdetonowaniu bomby przez Kanał Pierwszy pod siedzibę kanclerz Angeli Merkel przyszło ok. 700 osób. Niosły transparenty z napisami "Nasze dzieci są w niebezpieczeństwie" i "Dzisiaj moje dziecko – jutro twoje". Następnego dnia podobne protesty odbyły się w kilku innych miastach. Kto organizował demonstracje? Z jednej strony neonazistowska NPD, z drugiej Międzynarodowy Kongres Rosyjskich Niemców (Internationaler Kongress der Russlanddeutschen), którego szef Heinrich Groth regularnie składa wizyty w Moskwie.
Tymczasem podczas śledztwa okazało się, że na długo przed rzekomym porwaniem Liza miała seksualne kontakty z dwoma mężczyznami tureckiego pochodzenia (żaden z nich nie był migrantem). Prokuratura wszczęła wobec nich postępowanie ws. seksualnego wykorzystania niepełnoletniej.
Jednak historią o porwaniu i gwałcie żyły już całe Niemcy. Tylko przez kilka pierwszych dni po emisji korespondencji Błagoja w internecie – opatrzoną niemieckimi napisami – obejrzało ją ponad 1,3 mln ludzi. Zajmowały się nią też takie media jak Sputnik czy RT (dawna Russia Today). Efekt został osiągnięty: przedstawiona przez telewizję sprawa zagościła w innych mediach, wywołała burzę w internecie, wreszcie pojawiła się na transparentach demonstrantów.
To był drugi etap dezinformacyjnej operacji.
"Rosyjska dziewczynka"
Kluczem do całej kampanii było to, że dziewczyna ma rosyjskie obywatelstwo. Media w Rosji miały uzasadnienie tego, że tak szeroko opisują sprawę. Ale co najważniejsze, paszport Federacji Rosyjskiej pozwalał na wytoczenie przeciwko Niemcom kolejnej baterii dział – artylerii dyplomatycznej. Przy czym od początku wyraźnie było widać, że Moskwie zależy na zaognieniu sporu i sprowokowaniu Berlina.
Zaczęło się od pisma rosyjskiej ambasady do MSZ Niemiec, w którym agresywnym tonem żądano pełnego śledztwa w sprawie rzekomego porwania i gwałtu nastolatki. Ostrzeżenia rzeczników rządu ("polityczna instrumentalizacja") i MSZ Niemiec ("kłamstwa mają krótkie nogi") wrażenia na Moskwie nie zrobiły. 26 stycznia na konferencji prasowej Siergiej Ławrow wezwał Berlin do "pełnego wyjaśnienia" wszelkich okoliczności i zarzucił władzom niemieckim chęć zatuszowania sprawy z przyczyn politycznych. Ławrow używał z premedytacją określeń "rosyjska dziewczynka" i "nasza Liza".
Außenminister #Lawrow zu deutsch-russischen Beziehungen und dem Fall der 13-jährigen Lisa https://t.co/CGsIdLhCzMpic.twitter.com/icGICeJhyr
— RT Deutsch (@RT_Deutsch) January 26, 2016
Następnego dnia odpowiedział Frank-Walter Steinmeier. Szef MSZ Niemiec zarzucił władzom Rosji wykorzystywanie pogłosek o gwałcie na 13-letniej dziewczynce do uprawiania "politycznej propagandy" w celu podsycania konfliktu migracyjnego w Niemczech. Ambasadora Rosji Władimira Grinina zaproszono do MSZ i zapoznano z aktualnym stanem śledztwa.
Wystąpienie Ławrowa było kolejnym, trzecim etapem operacji dezinformacyjnej: państwowy urzędnik komentuje wiadomość z mediów, tym samym ją legitymizując i rozpowszechniając. Jeśli nawet jest ona fałszywa, to podana przez kogoś takiego jak szef dyplomacji, w oczach opinii publicznej staje się faktem.
Po wymianie ciosów na poziomie szefów MSZ Rosjanie zaczęli wyciszać historię Lizy. Powód pierwszy: bardzo ostra (w końcu) reakcja Berlina pokazała, że nie warto już dalej eskalować sytuacji. Powód drugi: nakreślony na początku operacji cel został osiągnięty.
Cel: destabilizacja Niemiec
Kilka tygodni po aferze z Lizą niemiecka prasa podała, że służby specjalne na polecenie rządu zbadają, czy Rosja, posługując się agenturalnymi metodami, wpływa na opinię publiczną w Niemczech i czy nie jest to część szerszego planu, którego celem jest osłabienie Merkel, a poprzez to osłabienie Niemiec i za tym osłabienie całej UE.
Jak pisał "Sueddeutsche Zeitung", "kto chce wprowadzić w Europie nowe porządki, ten musi uderzyć w Niemcy i niemiecką kanclerz". Porażka kanclerz utrzymującej politykę sankcji wobec Moskwy pozwoliłaby Putinowi przyspieszyć proces rozbijania UE. Alternatywą dla Merkel są Wolfgang Schaeuble (CDU), premier Bawarii Horst Seehofer (CSU), Sigmar Gabriel (SPD). Ten ostatni od dawna wzywa do zniesienia sankcji i lobbuje na rzecz Nord Stream 2. Seehofer dopiero co jeździł na Kreml, gdzie krytykował własną kanclerz. Schaeuble też byłby dużo bardziej ustępliwym wobec Moskwy szefem niemieckiego rządu.
Jednak najpierw trzeba usunąć Merkel, a jeśli nie usunąć, to choć osłabić. Idealnym narzędziem jest kryzys migracyjny. Kanclerz traci w notowaniach, a jej polityka jest mocno krytykowana. Rosyjskie media i politycy podburzają zatem niemieckie społeczeństwo, zwłaszcza środowiska Russlanddeutsche i skrajną prawicę, przeciwko imigrantom. Dlaczego demonstracja w sprawie Lizy 23 stycznia odbyła się przed Urzędem Kanclerskim? Logiczny byłby przecież protest przed siedzibą policji. Destabilizacja osłabia władze, a historia Lizy była wręcz podręcznikowym przykładem dezinformacji wymierzonej w Merkel.
Jej pozycja z pewnością została osłabiona. Nie wiadomo, czy Rosja nie uzyskała (nie uzyska) jakichś ustępstw Berlina w jakiejś sprawie (Ukraina?). Faktem jest, że historia została przez Rosjan wyciszona.
Element wojny hybrydowej
Historia Lizy nie jest wyjątkiem. Informacji na temat sytuacji w Niemczech podawanych bez podania żadnych dowodów nie brakuje. Jedną z bardziej kuriozalnych była ta, że niemieckie władze kierują do ośrodków dla uchodźców czeskie prostytutki, aby potem, za ich pośrednictwem, szerzyć choroby weneryczne wśród Czechów, co miałoby być karą za odmowę przyjęcia przez Pragę uchodźców. Z kolei seksualne napaści w noc sylwestrową rosyjscy komentatorzy porównywali do pogromu Żydów w 1938 r. Takie media jak Sputnik czy RT nadają po niemiecku (blisko 6 mln mieszkańców Niemiec może oglądać rosyjskie programy telewizyjne i rozumie język rosyjski), a do rozpowszechniania dezinformacji jeszcze lepiej przydaje się internet. Moskwa wykorzystuje rosnącą wśród Niemców nieufność do tradycyjnych źródeł informacji, które, zdaniem krytyków, fałszują i manipulują w interesie rządzących elit.
Jednak to Rosjanie są mistrzami manipulacji. Jak mówił w rozmowie z Deutsche Welle rosyjski niezależny dziennikarz Roman Dobrochotow, za kilkaset euro rosyjski kanał telewizyjny może sobie kupić w Niemczech rozmówcę i preferowaną opinię. Jako przykład podał jeden z materiałów w telewizji Zwiezda, w którym niejaka Wiktoria Schmidt opowiadała o zbrodniach popełnianych przez imigrantów. W rzeczywistości to Natalia Weiss z Hanoweru. Okazuje się, że jest twarzą do wynajęcia i występowała w różnych materiałach. Taką metodę Rosjanie stosują od dawna na Ukrainie. Głośna była sprawa pewnej kobiety, która pojawiała się podczas aneksji Krymu (mówiła, że wszyscy chcą tam Rosji), a potem na ulicach Kijowa (mówiła o banderowskim rządzie).
Tym, co władze w Berlinie w historii Lizy powinno niepokoić najbardziej, jest wykorzystanie przez Moskwę społeczności Russlanddeutsche, czyli przedstawicieli niemieckiej mniejszości w Rosji, którzy po upadku ZSRR przyjechali do Niemiec. Około 600 tys. z nich ma dwa paszporty, ale wielu z nich w ogóle nie zintegrowało się z resztą społeczeństwa. W samej dzielnicy Marzahn, gdzie żyje ok. 30 tys. "rosyjskich Niemców", co drugi z nich nie mówi po niemiecku i czerpie wiadomości wyłącznie z rosyjskich mediów. Rosyjskie służby infiltrują mocno to środowisko i wykorzystują – co widać było podczas ulicznych demonstracji. Narzędziem rosyjskim są też takie ugrupowania jak NPD, AfD czy działająca od 2014 r. antyimigrancka PEGIDA.
Wnioski
Państwowe media w Rosji działają na zamówienie Kremla, zmyślając fakty, manipulując informacjami, kupując opinie i rozmówców, prowokując komentarzami. Tym razem wykorzystano przypadek ucieczki nastolatki z domu. Między tym wydarzeniem a nagłośnieniem sprawy minęło kilka dni, wystarczająco dużo, żeby przygotować operację dezinformacyjną.
Moment wybrano nieprzypadkowo – akurat w czasie największych tarć w łonie niemieckiej koalicji rządzącej na tle polityki migracyjnej, gdy gwałtownie rosło niezadowolenie z działań Merkel, zaś policja i media znalazły się w ogniu krytyki po sylwestrowych atakach na kobiety. Tak osłabiony przeciwnik wręcz zachęcał do przeprowadzenia uderzenia. Tym bardziej że kompletnie zaskoczyło ono Berlin. W sprawie Lizy państwowa machina zareagowała z opóźnieniem, a na skoordynowaną serię rosyjskich ciosów odpowiedziała chaotycznie i niezbyt celnie. Zanim w Berlinie zrozumieli, z czym mają do czynienia, straty były już nieodwracalne.
Historia Lizy pokazuje, że Rosja rozszerza swoją informacyjną strategię destabilizacji z Ukrainy i innych słabych państw Europy Wschodniej na Unię Europejską. Należy się spodziewać kolejnych takich operacji, nie tylko w Niemczech.
Grzegorz Kuczyński