Hałas jest dla nas takim samym problemem jak smog – możemy mieć kłopot ze słuchem tak samo jak z oddychaniem. O wzroście globalnego zanieczyszczenia hałasem powinno się mówić w podobnym tonie, jak o emisji gazów cieplarnianych czy kurczeniu się zasobów wody pitnej – przekonuje Krzysztof Marciniak, warszawski muzykolog, krytyk, ekolog akustyczny.
Zacznijmy od siebie. Co zrobić, żeby nie "ogłuchnąć"? Weźmy przykład z sąsiadki Marciniaka i generujmy ciszę, choćby poprzez niepożyczenie piły łańcuchowej w niedzielę.
Nie jesteśmy w tym świecie sami. Słuchajmy szerzej.
Nie przeszkadzajmy zwierzętom, utrudniamy im komunikację. Uczmy się od nich. One rozważnie gospodarują dźwiękiem, oszczędzając w ten sposób czas i energię.
Czytelniku, wyłącz się. Zrób ćwiczenie "latarnia morska".
Upiększ świat. Czasem wystarczy dzwon z frędzlem wydobywającym z jego serca dźwięk.
Cisza? Nie istnieje.
Karolina Wasilewska rozmawiała z Krzysztofem Marciniakiem o tym, jak bardzo zanieczyszczamy świat hałasem, jak głusi jesteśmy na przyrodę i o tym, że od kiedy istnieje ekologia akustyczna, nie udało się ustalić wspólnej definicji ciszy, bo to jest po prostu niemożliwe.
Karolina Wasilewska: Co to za dźwięk w tle?
Krzysztof Marciniak: Świerszcze.
W mieszkaniu?
Mieszkają u mnie, wypełniają mi dom cykaniem. To sprawia, że kiedy do nich wracam, czuję się, jakbym wrócił na łąkę. To próba wzbogacenia ciszy o dźwięk, którego mi brakuje, który mnie cieszy swoją obecnością. Przepiękne doświadczenie.
To jest to "strojenie świata"?
Ekologia akustyczna nazywa "strojeniem świata" działania zmierzające do tego, żeby wszystkie dźwięki lepiej harmonizowały ze sobą, tworzyły taką globalną kompozycję – nawet jeśli to utopijne.
A w praktyce - poza hodowaniem świerszczy - jak to robisz?
Akurat wprowadzanie nowych dźwięków to taki ostatni stopień ekologii akustycznej. Na jednej farmie w Argentynie, gdzie kilka razy pracowałem, w wolnych chwilach nagrywałem pejzaż dźwiękowy tego miejsca. Rozmawialiśmy o tym sporo, układałem kompozycje soundscape'owe, które pokazywałem społeczności zamieszkującej tę farmę, aż doszedłem do propozycji: "Hej słuchajcie! Moglibyśmy ulepszyć to otoczenie dźwiękowe, którego używamy! Bo jak wzywamy się na obiad, to krzyczymy: jedzenie gotowe, jedzenie gotowe! To trwa bardzo długo, jest męczące, tworzy się chaos, może zamiast tego powiesimy tu dzwon?”. To niesamowicie skomplikowany proces.
Zaraz, zaraz. Ekologia akustyczna? To, co nazywasz soundscape'em - brzmi jak pejzaż dźwiękowy - to coś takiego?
Dokładnie. To termin ukuty przez Murraya Schafera – kanadyjskiego kompozytora. Stworzył ten neologizm, wywodząc go od słowa landscape [pejzaż – red.]. A tutaj mamy do czynienia z pejzażem dźwiękowym [sound – dźwięk – red.], czyli szeroko pojętym otoczeniem akustycznym. A otaczają nas różne źródła dźwięku, różne materiały, które ten dźwięk absorbują albo odbijają, różne gatunki istot, które korzystają z tych dźwięków, które za ich pomocą się komunikują.
Można też ująć to filozoficznie, jak robią to ekolodzy akustyczni: soundscape jako gigantyczna kompozycja muzyczna. Jeżeli uświadomimy sobie, że sami jesteśmy muzykami grającymi w tej orkiestrze i że nasze aktywności muzyczne mają wpływ na brzmienie całej kompozycji, to możemy albo dodać piękno do tej kompozycji, albo jakiś rodzaj zanieczyszczenia. Nie mam na myśli piękna w pospolitym znaczeniu, ale mam na myśli tworzenie czegoś harmonijnego w sensie społecznym.
Czy to oznacza, że ekologia akustyczna zajmuje się przede wszystkim słuchaniem świata?
Chodzi o to, żeby zerwać z wyłącznie wzrokocentrycznym oglądem świata, otworzyć uszy na osłuch świata. Może to brzmi banalnie, ale chodzi o to, żebyśmy wszyscy zaczęli dostrzegać totalność dźwięku wokół nas, zaczęli zwracać na dźwięki uwagę. I to zarówno na dźwięki natury, muzyczne, własnego ciała. Żebyśmy zaczęli to traktować na serio, na poważnie. Tak jak myślimy o ekologii czy środowisku – w pierwszej kolejności robimy to w sensie wizualnym: widzimy drzewa, rzeki, fabryki, samochody, plamy ropy na ocenie.
Czujemy zapach, a w zasadzie smród.
Tak, smog nam śmierdzi itd. Rzadko kiedy myślimy o dźwięku jako o zanieczyszczeniu. Tymczasem hałas jest dla nas takim samym problemem jak smog – możemy mieć problem ze słuchem tak samo, jak z oddychaniem. O wzroście globalnego zanieczyszczenia hałasem powinno się mówić w podobnym tonie, jak o emisji gazów cieplarnianych czy kurczeniu się zasobów wody pitnej. W ekologii akustycznej nie chodzi o to, żeby wyciszyć świat, chodzi o to, żeby pejzaż dźwiękowy był ciekawszy, bardziej różnorodny i zawierał w sobie więcej informacji.
No, a jeśli chodzi o hałas, to dlaczego nie o wyciszenie?
Wyobraź sobie dźwięki lasu deszczowego. On cichnie tylko wtedy, gdy pojawia się niebezpieczeństwo – nie chodzi o to, żeby naszą "miejską dżunglę" wyciszyć do zera, a o to, żeby wszyscy się wzajemnie słuchali, szanowali swoje dźwiękowe potrzeby, wystrzegali się akustycznej przemocy i nie zagłuszali nawzajem. Ale miasto zawsze będzie tętnić dźwiękiem. Możemy dużo lepiej i z większą fantazją go wykorzystywać.
I to się stało na farmie w Argentynie?
Przywiozłem tam spory dzwon okrętowy, którego dźwięk wywołuje się za pomocą frędzla zawieszonego pod sercem.
Ten dźwięk zarówno upiększył pejzaż dźwiękowy tej farmy, ale miał jeszcze jeden paradoksalny efekt. Umówiliśmy się między sobą, że poza tym, że jest wezwaniem na obiad, to ma być też sygnałem alarmowym, jakiego dotychczas na tej farmie nie było. I ten paradoksalny efekt był taki, że można było spokojniej odpoczywać, bo każdy zyskał świadomość, że skoro nie słychać dzwonu, jest bezpiecznie. To pokazuje, że równie ważne jest, kiedy jakiś dźwięk słychać, ale również to, kiedy tego dźwięku nie słychać.
Po co zrobiłeś taki eksperyment?
Z jednej strony z ciekawości – czy można tak ingerować w środowisko dźwiękowe i czy ja jestem w stanie tego typu proces przeprowadzić w duchu ekologii akustycznej. Okazało się, że ten dźwięk ułatwia komunikowanie się, a w soundscapie komunikacja jest rzeczą najważniejszą. Z drugiej strony chodziło o to, żeby upiększyć otoczenie.
Czy równie istotne jest samo natężenie dźwięku, jego rodzaj – to czy jest dla nas przyjemnym doświadczeniem, czy też nie? Na przykład nad oceanem może być i bardzo spokojnie, i bardzo przerażająco.
Ocean jest największym instrumentem muzycznym na świecie. Siedząc nad oceanem, zwykle nie mamy świadomości, że możemy świadomie zacząć tego instrumentu słuchać. I jest to bardzo złożona podróż dźwiękowa do naszego wnętrza. W tym spektrum szumu znajdują się wszystkie dźwięki – od delikatnego syczenia do ryku. Dużo zależy od tego, jak do tego dźwięku jesteśmy nastawieni.
Każdy słucha subiektywnie. Ja w ryku oceanu słyszę muzykę noise, staram się go słuchać z odwagą jako manifestację wielkiej energii. Ale ktoś oczywiście może czuć się maleńki wobec tego dźwięku. Znam też osoby mieszkające nad oceanem – dla nich ten ryk był po prostu odgłosem życia.
Dlatego organizujesz warsztaty ze słuchania?
Im przyświeca idea czyszczenia uszu – earcleaning. Jak cały ruch ekologii akustycznej, ona też wywodzi się od Murraya Schafera. To jest metafora, odnosząca się do tego, że mamy tak dużo zanieczyszczeń w naszym słyszeniu, że przestaliśmy słyszeć to, co się dookoła nas dzieje i chodzi o przywrócenie naszego słuchu do stanu uważności i zastanawiania się na tym, co dookoła nas brzmi. Bardzo wiele dźwięków nam umyka i nie interpretujemy ich, nie przykładamy do nich wagi tak, jak do tego, co dookoła widzimy. To jest idea tych warsztatów.
Ekologia akustyczna - oprócz wszystkich swoich naukowych i artystycznych aspektów - ma na celu faktyczną poprawę tego świata i tego, jak bardzo potrzebna jest zmiana świadomości słuchowej całego społeczeństwa. Te warsztaty są takim drobnym kroczkiem naprzód.
I jak to robisz?
Wszystko zależy od tego, gdzie jesteśmy. Robiłem takie warsztaty nad oceanem, ale Bałtyk też by się świetnie sprawdził. Pierwsze ćwiczenie to była "latarnia morska". Stajemy blisko oceanu z przyłożonymi do uszu dłońmi, złożonymi w kształt muszelek i powolutku obracamy się dookoła własnej osi – dzięki temu zdajemy sobie sprawę, jak silny jest dźwięk oceanu, ale też jak różne dźwięki otaczają nas ze wszystkich stron. Każdy musi zrobić minimum pięć obrotów. Tak jak latarnia morska rzuca snop światła we wszystkich kierunkach wokoło, tak my sondujemy dźwięki. Trzeba się tym bawić.
A drugie ćwiczenie polega na chodzeniu wzdłuż oceanu z zamkniętymi oczami w towarzystwie osoby, która o nas dba i zapewnia nam bezpieczeństwo. Tak można skorzystać z tej niezwykłej okazji do chodzenia samodzielnie z wyłączeniem zmysłu wzroku, dać się prowadzić szumowi fal, on jest takim stałym punktem odniesienia.
Pięknie to wszystko brzmi, ale nie wydaje się mieć związku z codziennością.
Na pewno żyjemy w świecie, który jest radykalnie bardziej zanieczyszczony hałasem przemysłowym niż kiedykolwiek wcześniej. Polskie miasta w XVIII wieku brzmiały zupełnie inaczej niż dziś. I to ma związek z codziennością. W ramach warsztatów ze słuchania robiliśmy ostatnio takie ćwiczenie - żeby każdy wyjął z kieszeni, z torebki, z plecaka jakiś przedmiot i spróbował sobie wyobrazić, jakie dźwięki mu towarzyszyły od momentu pozyskania materiałów, z których został wykonany, przez wykonanie go, po transport z kraju produkcji do kraju, w którym go użytkujemy. To jest cały łańcuch szumów i dźwięków, które są śladem akustycznym. Chcę zwrócić uwagę na to, że cała nasza cywilizacja jest udźwiękowiona – nie jesteśmy w stanie wyprodukować żadnego przedmiotu bez dźwięku. Dźwięki są takimi akustycznymi spalinami, odpadem, emisją zanieczyszczeń do (dźwiękowej) atmosfery. Zupełnie milczące przedmioty, które kupujesz, są w tym rozumieniu przeraźliwie głośne.
Pytając o codzienność, miałam na myśli, czy ekologię akustyczną można wykorzystać przy zagospodarowaniu przestrzennym?
Projektowanie dźwiękowe to jest "święty Graal" ekologii akustycznej. Już w latach 70. powstała koncepcja, mówiąca o tym, że możemy projektować nasze otoczenie dźwiękowe, świadomie je modyfikować czy świadomie je upiększać. Architekci czy urbaniści powinni rozważać projektowanie przestrzeni mieszkalnych pod kątem tłumienia hałasów i ograniczenia emisji dźwiękowych zanieczyszczeń. I są tacy oczywiście.
Na przykład w Warszawie na stacji Metro Świętokrzyska drugiej linii metra są takie kasetony na suficie. One wygłuszają echo, czyli sprawiają, że dźwięki, które wydajemy - zamiast odbijać się od płaskich powierzchni - giną w tych niszach. To dotyczy też pociągów. To jest tak, jakby ktoś położył dywan, tylko na suficie, a nie na podłodze. I to jest środowisko dźwiękowe, które jest dla człowieka dużo bardziej przyjazne – a nie jak na stacjach starej linii metra, gdzie dźwięki przypominają te w jaskini.
A jeśli nikt nie pomyślał, nie zaprojektował, a teraz wyraźnie jest potrzeba naprawienia danego pejzażu dźwiękowego, to da się go zrewitalizować?
Rewitalizacja może być zaprojektowana tak, żeby wzbogacić dane środowisko dźwiękowe i jednocześnie wyciszyć jakiś dźwięk. Rewitalizacja jest dla mnie urozmaiceniem, stworzeniem większej różnorodności, ale nie chodzi o to, żeby "nakićkać" dźwięków, ale żeby w umiarkowany sposób dać pojawić się nowym dźwiękom, stworzyć nowe brzmienia, które dodadzą nam wartości do życia dźwiękowego.
Tylko to długotrwały proces. Wyobraź sobie, że część hałaśliwej, wielopasmowej ulicy nad rzeką w centrum miasta schowasz w tunelu. Trzeba lat i ogromnych starań, zanim w tym miejscu pojawią się bulwary pełne rozgadanych ludzi i muzyczni grajkowie, ale to się właśnie wydarzyło w Warszawie po zbudowaniu tunelu Wisłostrady. Pejzażu dźwiękowego nie da się w pełni zaprojektować, można tylko stworzyć podatny grunt pod to, żeby się bujnie rozwinął w miejscu, którym wcześniej rządził niepodzielnie asfalt i spaliny. Możesz też posadzić w ogrodzie morwę. Jak drzewo urośnie, po dziesięciu latach obsiądą je śpiewające ptaki, łase na jego owoce. Mój sąsiad ostatnio ściął morwę, wielka szkoda.
Można jakoś pomóc w odradzaniu się wartościowego soundscape’u?
Jest taki kompozytor Peter Ablinger, którego twórczość badam. On komponuje szum drzew – stworzył kompozycję dźwiękową ogrodu dendrologicznego. Ma takie arboretum, które znajduje się na górce na pograniczu Austrii i Czech, gdzie wieje. Każde z 23 drzew, które składają się na tę kompozycję, brzmi inaczej: świerk, brzoza, topola, jodła etc. I to jest kompozycja, która rośnie. To jest przykład rewitalizacji dźwiękowej. To jest kompozycja kompozytora, który przesunął muzyczność w stronę pejzażu dźwiękowego, czyli z muzyki, która ma ograniczony zasób dźwięków, aż do szumu.
To się łączy z przesuwaniem od hi-fi do lo-fi?
Te terminy wprowadzono dla rozróżnienia środowisk dźwiękowych. Lo-fi to jest sytuacja, w której mamy przewagę szumu nad sygnałem, a hi-fi to jest sytuacja, w której sygnał swobodnie dociera do odbiorcy. Takim ekstremalnym przykładem środowiska hi-fi jest studio nagraniowe, gdzie słyszymy tylko i wyłącznie głos. Słuchając jakiegokolwiek nagrania, jak się wsłuchamy, to możemy wyczuć sztuczność tego studia nagraniowego i wtedy rzeczywiście słychać każde mlaśnięcie – jak na nagraniach Susanne Vegi.
Natomiast kiedy wyjdziemy na ulicę, to w gardle czujemy, że wychodząc do głównej ulicy, musimy zacząć głośniej mówić. I to jest z kolei środowisko lo-fi. Czyli tam, gdzie zanieczyszczenie dźwiękowe, ilość przeszkadzających nam dźwięków, niepotrzebnych w danym momencie, sprawia, że sygnały, które chcielibyśmy odbierać, są przykrywane. Tutaj takim ekstremalnym przykładem może być znów tunel Wisłostrady pod Centrum Nauki Kopernik w Warszawie – to jest najgłośniejsze miejsce w mieście, to jest taka rura, przez którą jadą samochody. Dopiero tam możemy zdać sobie sprawę, jaką niesamowitą ilość hałasu produkują silniki spalinowe. W środku tego tunelu jest przystanek autobusowy i ludzie czasem tam czekają na autobus – tam jest tak głośno, że jest to absolutnie niebezpieczne dla słuchu i jednocześnie zupełnie bezsensowne, by próbować cokolwiek do kogoś powiedzieć. I to jest doskonały przykład środowisko lo-fi, bo tam nawet nie warto próbować rozmawiać.
Ostatnio zorganizowaliśmy tam, na tym przystanku, recital wiolonczelowy. Wiolonczelistka Aneta Stefańska w słuchawkach przeciwhałasowych jak w fabryce, grała Bacha, którego absolutnie nie było słychać. Była to próba na poły manifestu dźwiękowego, na poły stworzenia ciekawej sytuacji dźwiękowej i uświadomienia sobie, jak różne środowiska wpływają na muzykę – jak ją odbieramy i jaką ona przybiera funkcję.
A już tak zupełnie praktycznie: jak możemy zmienić soundscape na mikropoziomie swojego osiedla, bloku, kamienicy, domu?
Moja sąsiadka kiedyś świadomie wyprodukowała ciszę poprzez niepożyczenie mi piły spalinowej. To jest cudowna historia, której doświadczyłem, kiedy pewnej niedzieli pojechałem na wieś, żeby wyciąć starą, uschniętą jabłonkę. Drzewo nie było grube, więc zacząłem uderzać w nie toporkiem, na co sąsiadka przystanęła, popatrzyła i powiedziała, że rzeczywiście umiem posługiwać się tym toporkiem, ale ona pożyczyłaby mi piłę spalinową, gdyby to nie była niedziela.
To w ogóle coś może zmienić? A może trzeba czegoś więcej?
Ruch pozytywnego sprzeciwu wobec destrukcji środowiska dźwiękowego powstał dopiero w latach 70. i wtedy ta klasyczna kanadyjska szkoła pejzażu dźwiękowego była antropocentryczna. Natomiast dziś - w kontekście kryzysu klimatycznego czy wymierania gatunków - zaczęto szczególnie zwracać uwagę na to, że człowiek jest tylko jednym spośród wielu gatunków użytkowników środowiska dźwiękowego. Powinniśmy słuchać (!) szerzej.
Multisensoryczna perspektywa pozwala znacznie lepiej zrozumieć środowisko, a zatem też daje dodatkowe argumenty za jego ochroną. Takim ogromnym wyzwaniem byłoby wprowadzenie idei soundscape’u do mainstreamu ruchu ekologicznego – oczyszczenie uszu ekopolitycznych decydentów, a jednocześnie udźwiękowienie ruchów ekologicznych, pokazanie ludziom, że kryzys klimatyczny naprawdę słychać.
Co masz na myśli? Jak udźwiękowić ruchy ekologiczne, jak oczyścić uszy "ekopolitycznych decydentów"?
Tu jest pytanie nie tyle o decydentów, ale jak w praktyce ekologia akustyczna może przyczynić się do walki z kryzysem klimatycznym.
Może?
Tutaj mówimy wręcz szerzej o walce politycznej – protesty polityczne, w Polsce szczególnie, są skoncentrowane przede wszystkim na mowie i wizualnym aspekcie tych wydarzeń. Jest powszechna praktyka protestów cichych, za cichych.
Kiedy do Warszawy przyjadą górnicy albo rolnicy, to potrafi być naprawdę głośno przecież!
Nie w porównaniu z demonstracjami przechodzącymi przez Buenos Aires, gdzie huk bębnów, jakichś petard, klaksonów, jest absolutną potęgą. Kiedy przechodzą tam demonstracje na przykład związków zawodowych, to miasto się trzęsie, to jest dźwięk, który wręcz przeraża, ale dzięki temu jest też dźwiękiem politycznym o naprawdę potężnej mocy.
Możemy sobie przypomnieć sytuację sprzed Sejmu i Senatu, kiedy były przepychane ustawy o Sądzie Najwyższym, gdzie aktywiści próbowali wykrzyczeć się do Senatu, bo tam można to łatwo zrobić [sala posiedzeń Senatu znajduje się w tej części budynku parlamentu, która wychodzi bezpośrednio na ulicę Wiejską, gdzie zwykle odbywają się protesty – red.]. I to ma wtedy siłę, w związku z czym protesty ekologiczne poprzez dodanie do nich elementu dźwiękowego nabierają skuteczności – poszerza się ich wymiar performatywny. Myślenie o dźwięku przy projektowaniu demonstracji jest bardzo istotnym elementem budowania wspólnotowości tej grupy, która protestuje.
Doskonałym przykładem takiej grupy może być Extinction Rebellion w Polsce, która regularnie stosuje metodę human microphone. To jest praktyka, która wykuła się w czasie protestów na Wall Street w Nowym Jorku, gdzie prawo zabraniało protestującym używania nagłośnienia. Jedna osoba, która miała coś do powiedzenia, krzyczała "mic-check", wszyscy cichli, powtarzali "mic-check" i ze strony tej pierwszej osoby padało zdanie do wykrzyczenia i tłum je wykrzykiwał.
Z jednej strony to jest więc kwestia skuteczności demonstracji politycznych i performatywnego ich wymiaru oraz wspólnotowości osób, które protestują. Z drugiej strony to jest argument dodatkowy, o którym zapominamy często, że dana inwestycja czy dany projekt, które chcemy oprotestować, również ma aspekt dźwiękowy.
Pamiętasz kwestię budowy obwodnicy Augustowa? Tam poszło w ogromnym stopniu o dźwięk – z jednej strony udręczeni jeżdżącymi przez centrum miasta tirami, z drugiej ci, którzy potraciliby majątki ze względu na lokalizację obwodnicy. A w tle bioróżnorodność Doliny Rospudy.
Dźwięk nie jest obojętny ekologicznie nie tylko na poziomie ludzkim, ale na poziomie całego ekosystemu. Czasami przeszkadzamy zwierzętom - utrudniamy im komunikację - tak się dzieje w miastach - i w związku z tym ptaki mają problem z dobraniem się w pary, z gniazdowaniem, a często z poczuciem bezpieczeństwa. Każdy z gatunków szuka swojej niszy i tę niszę akustyczną zajmuje. Są zwierzęta, które wykorzystują niższe albo wyższe dźwięki. Często kiedy jedne milkną, inne zaczynają. To jest nie tylko nisza na poziomie częstotliwości, ale też czasu. One to robią, żeby oszczędzać energię. Próbują się "wstrzelić" w przestrzeń, w której mogą się znów komunikować. I taka naturalna cisza wymaga pielęgnacji.
Większość organizmów żywych odbiera fale akustyczne, w związku z czym jest to coś dla nas wspólnego i też każdy z nas w jakiś sposób dokłada się do tego środowiska akustycznego, które jest wokół nas. Czy to będzie słowik, który szuka sobie partnerki do podtrzymania gatunku, czy to będą świerszcze, które jeśli słyszymy, oznacza to, że panowie poszukują pań. To taki "świerszczowy tinder".
To może brutalny przykład, ale statki, które przewożą towary w globalnej gospodarce, straszliwie zanieczyszczają hałasem oceany. To uniemożliwia wielorybom, które do tej pory mogły komunikować się na setki, tysiące kilometrów na podstawie swoich dźwięków. Teraz słyszą się zdecydowanie trudniej, zdecydowanie mniej, na mniejsze dystanse i to wpływa bardzo silnie na ich dobrostan.
Czyli na przykład nowoczesne farmy ekologiczne - takie jak ta, na której pracowałeś w Argentynie - są jakimś rodzajem ochrony/rewitalizacji soundscape’u?
Farmy ekologiczne mają najciekawszy pejzaż dźwiękowy z całego pejzażu rolniczego, bo tam się nie stosuje chemikaliów, w związku z czym ostaje się bioróżnorodność (owady, ptaki, małe i duże ssaki) z towarzyszącymi im dźwiękami. Na zupełnie drugim biegunie są ogromne monokultury upraw soi transgenicznej, o których mówi się, że to zielone pustynie. Nie słychać tam zupełnie nic.
Jest coś złego w ciszy?
Tylko czym jest cisza? Przez wszystkie te kilkadziesiąt lat, od kiedy istnieje ekologia akustyczna, nie udało się ustalić wspólnej definicji ciszy. To jest po prostu niemożliwe.
A dla ciebie czym jest cisza?
Ja na swój własny użytek miałbym różne definicje czy różne rodzaje ciszy.
Pierwszą ciszą jest ta, kiedy wszystko jest dookoła wyciszone i to jest ta cisza, która tak jak komora bezechowa doprowadza człowieka do obłędu. Taka sama cisza jest w kosmosie. To jest dla mnie taka cisza grobowa – niepokojąca, nieludzka.
Drugą ciszą dla mnie jest ta, którą sobie sam produkuję, sztuczna cisza, nie jest ona faktyczna – kiedy zakładam stopery albo nauszniki przemysłowe. Tak też mi łatwiej pracować, łatwiej się skoncentrować, bo wyrzucam ze swojego soundscape’u różne szumy.
Ale taka moja ulubiona cisza, do której dążę jako ekolog akustyczny, to jest ta, która polega na tym, że otaczają mnie dźwięki oswojone, które znam i które zapewniają mi spokój, bo to, że słyszę te dźwięki, uświadamia mi czy upewnia mnie, że jestem bezpieczny. I faktycznie, żeby to była sytuacja, w której nie słyszę dźwięku świadczącego o niebezpieczeństwie – z mojego osobistego punktu widzenia.
To czego właściwie szukać?
Celem dla mnie - jako dla ekologa akustycznego - jest to, żebyśmy żyli w środowisku przyjaznym dźwiękowo, a nie w środowisku, w którym nie ma dźwięku. Cisza nie musi być jednak wolna od dźwięku –absolutnie nie należy tak myśleć o ciszy. Cisza to jest ten moment, kiedy czujemy się bezpiecznie i komfortowo. Ale to jest też poszukiwanie dźwięków, którymi możemy coś upiększyć – różnorodnych dźwięków. To jest stworzenie pejzażu dźwiękowego, bez jednego, dominującego dźwięku.
Uważasz, że pandemia uciszyła świat? Pozwoliła odkryć ciszę?
W pandemii mniej się poruszaliśmy, mniej jeździliśmy samochodami, więc siłą rzeczy ten poziom dźwięku spadł. Najbardziej oczywiste jest zmniejszenie ilości dźwięków transportowych. W takiej sytuacji nasz horyzont akustyczny poszerza się, słyszymy dalej. Stosując metaforę wizualną – widzimy już nie tylko dwa bloki dalej, ale góry gdzieś w oddali. Hałas lotniczy z kolei jest niestety codziennym doświadczeniem pewnych grup osób w Polsce – w Warszawie to są mieszkańcy Ursusa. Oni odetchnęli od tej traumy w trakcie miesięcy lockdownu.
Wiele osób też wyniosło się poza miasto, gwarantując sobie ciszę, a przynajmniej jej szukając.
Na pewno szukanie ciszy sprawia ogromną przyjemność. W ogóle myślenie o dźwięku, o środowisku dźwiękowym jako o czymś, co ma dla nas znaczenie, co wpływa na naszą psychikę, co w ogóle wpływa na funkcjonowanie człowieka i wszystkich organizmów żywych – jest pożyteczne. I im więcej zaczniemy się zastanawiać nad dźwiękami, które są dobre, które są złe, albo których chcemy, a których nie chcemy, tym bardziej ta cisza wydaje się pożądana. I tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że cisza ma znaczenie, że te struny są w jakiś sposób dobrze nastrojone.
Ale to nie może być cisza egoistyczna – nie cisza kosztem cudzego hałasu. Pamiętasz ten przykład z hałasem ukrytym w milczącym przedmiocie? Wynosząc się na przedmieścia w poszukiwaniu ciszy, przeważnie najpierw masakrujemy tamtejsze środowisko dźwiękowe budowlanym hałasem, a następnie - jeżdżąc codziennie do miasta i z powrotem - wzmagamy hałas komunikacyjny, uciążliwy dla osób, których nie stać na dom z ogródkiem na przedmieściach.
"Ciszą egoistyczną" nazwałbyś też zamknięcie się we własnym świecie z słuchawkami na uszach?
Każda praktyka przeżywania pejzażu dźwiękowego jest fajna. Jeśli używamy słuchawek, żeby zwrócić się do środka samego siebie, to nie ma w tym nic złego, choć rzeczywiście często naukowcy badający zagadnienie słuchowe zwracają uwagę na to, jak nas to bardzo alienuje. Tymczasem wszystko jest pejzażem dźwiękowym. Należy oczywiście myśleć o tym, że słuchawki są szkodliwe dla naszego słuchu, szczególnie te douszne. Kluczowe jest, żeby zastanowić się, po co tych słuchawek używamy. Ja sobie zdałem sprawę, że zacząłem używać słuchawki, żeby zagłuszyć dźwięki miasta – czyli jeden dźwięk próbowałem przykryć drugim, pomnażając go de facto. Dlatego teraz bardzo lubię chodzić w stoperach po mieście. To mi pozwala się odciąć. I to też można uznać za ćwiczenie ze słuchania – włożyć stopery do uszu, po 15 minutach je wyjąć i doświadczyć z większą mocą tego dźwięku, który nas otacza.
Jednak na noc dobrze jest się maksymalnie "wyłączyć" i wszystko dookoła też.
Dźwięk nas angażuje emocjonalnie, psychicznie, intelektualnie. Śpiąc w ciszy, odpoczywamy dużo bardziej. Przedział dźwięku, który słyszymy podczas snu, ma bardzo duże znaczenie, szczególnie dla rozwoju dzieci, dla ich psychiki, dla poprawnego funkcjonowania. Hałas jest czynnikiem destrukcyjnym. To te dźwięki wybijają nas z poczucia bezpieczeństwa. Mnie na przykład niesamowicie irytują nocne rajdy motocyklowe w centrum dużego miasta. To jest zbrodnia – nie ze względu na przekraczanie prędkości przez te osoby, bo to jest ich decyzja, ale dlatego, że budzi się dookoła sto osób rykiem silników. To właśnie jest zanieczyszczenie hałasem.
To jak widzisz przyszłość soundscape’u?
Z jednej strony kryzys klimatyczny nie omija pejzażu dźwiękowego, zaburza biofonię – susza to uporczywa nieobecność dźwięków przyrody, które w normalnych warunkach są codziennością. Jeśli nie uda się ograniczyć emisji CO2, zatrzymać globalnego ocieplenia, przestaniemy słyszeć wiele gatunków ptaków, owadów, płazów, wyschną strumienie, zanikną mokradła, dywan śniegu nie będzie wygłuszał zimą polskich miast. To będzie nieodwracalna strata dla pejzażu dźwiękowego. Tylko burze, powodzie, wichury i grad będą nieporównanie głośniejsze.
Ale soundscape jest w końcu muzyką, zmienia się, ciągle przeobraża. Jeśli od 200 lat tą ludzką antropofonią dyryguje technologia, to jest nadzieja, że zmiana źródeł i sposobów pozyskiwania energii pozytywnie wpłynie na nasze otoczenie. Jeśli w najbogatszych krajach przestaniemy zjadać tyle zwierząt, może uda się choćby częściowo przywrócić naturze te niewyobrażalne połacie ziemi, które dziś przeznaczamy na pastwiska i uprawy soi na pasze – przywrócić im brzmienie. Gdybyśmy choćby zaczęli przestrzegać w terenie zabudowanym ograniczenia prędkości do 50 kilometrów na godzinę, poziom hałasu spadłby o połowę – oszczędność energii to redukcja hałasu, zawsze. Zatem każda drobna przemiana świata na lepsze będzie automatycznie skutkować poprawą soundscape’u. I w drugą stronę – chroniąc soundscape, będziemy przyczyniać się do ochrony środowiska. I mam nadzieję, że wybierzemy tę ścieżkę cichego, zrównoważonego rozwoju.
I z tą nadzieją pozostańmy. Dziękuję za rozmowę. Do usłyszenia!
Dziękuję. Do usłyszenia.
***
Krzysztof Marciniak – warszawski muzykolog, krytyk, ekolog akustyczny. Członek kolektywu redakcyjnego magazynu o muzyce współczesnej "Glissando".
Bada szarości i przesunięcia na kontinuum między mową foniczną, muzyką i soundscape’em oraz połączenia pomiędzy całością, totalnością otaczających nas brzmień a tym, co nazywamy muzyką i komponowaniem. Prowadzi bloga kadebeem.wordpress.com.
Organizuje warsztaty słuchania i spacery dźwiękowe.
Jak sam o sobie mówi – czynnie marzy o strojeniu świata.