Miliardowe dochody, miliony poddanych, dziesiątki tysięcy bojowników. Tak zwane Państwo Islamskie jest potęgą świata islamskich radykałów. Jednak zaledwie dziesięć lat temu większość jego twórców siedziała w amerykańskich więzieniach. Tam dostawali przydziałowe majtki, które okazały się mieć wielkie znaczenie w budowie państwa dżihadu.
Choć tzw. Państwo Islamskie przebiło się do świadomości większości obywateli Zachodu dopiero w 2014 roku, kiedy w wyniku błyskawicznej ofensywy dżihadyści opanowali znaczną część Iraku, to droga do tego spektakularnego zwycięstwa zaczęła się już pod koniec lat 90., a nawet wcześniej.
Pierwszą ważną osobą w historii państwa dżihadu był jordański radykał Abu Musab al-Zarkawi, który w 1989 roku przybył do Afganistanu, aby wstąpić w szeregi mudżahedinów i stanąć do świętej wojny z ZSRR. Miał jednak pecha, bo radzieckie wojsko wycofało się, zanim dotarł na front. Pomimo tego Al-Zarkawi pozostał w Afganistanie na kilka lat i wtedy najpewniej przesiąkł ideą dżihadu. Wówczas też pierwszy raz jego droga skrzyżowała się z drogą Osamy bin Ladena. O Zarkawim i jego ideologii dużo mówi to, że nawet szef Al-Kaidy uznawał go za zbyt radykalnego, co nie przeszkodziło im jednak w wieloletniej współpracy.
W 1991 roku Jordańczyk wrócił w rodzinne strony i próbował tam prowadzić dżihad przeciw proamerykańskim władzom. Szybko skończyło się to więzieniem, z którego Zarkawi wyszedł dopiero pod koniec dekady. W 1999 roku ponownie trafił do Afganistanu, który pod rządami talibów stał się matecznikiem światowego islamskiego ekstremizmu. Wówczas Zarkawi stworzył ugrupowanie Jama'at al-Tawhid wal-Jihad (Organizacja Monoteizmu i Dżihadu) i założył pierwszy obóz szkoleniowy dla dżihadystów. Pieniądze na rozwój organizacji wyłożył Osama bin Laden.
Iracki tygiel szansą na rozwój
Przez kolejna lata ugrupowanie nie znaczyło wiele. Próbowało wspierać talibów w odpieraniu amerykańskiej inwazji w 2001 roku, ale zostało rozbite i jego członkowie uciekli za granicę. Ranny Zarkawi przechodził leczenie między innymi w Iranie i Syrii. W końcu swoją kolejną bazę operacyjną miał założyć w tym drugim państwie, przy cichym wsparciu reżimu Baszara el-Asada. Wówczas dyktator w Damaszku widział w radykałach sojuszników w walce z wrogimi reżimami Jordanii czy Iraku. Przez kolejne lata wiele razy ich wspierał i choć teraz Damaszek odżegnuje się od tych kontaktów, to prawdą jest, że bez wsparcia Syrii tak zwane Państwo Islamskie najpewniej by nie powstało.
Kluczowym momentem w historii dżihadystów stała się jednak amerykańska inwazja na Irak w 2003 roku. Mało subtelna polityka Amerykanów stworzyła radykałom idealne warunki do działania. Po pierwsze fanatycy zyskali wroga w postaci "krzyżowców" najeżdżających ziemie islamu. Po drugie, najważniejsze, bez dyktatorskiej ręki Saddama Husajna w Iraku rozgorzał konflikt wyznaniowy pomiędzy sunnitami i szyitami. Ci pierwsi, choć mniej liczni, stanowili ostoję starego reżimu i byli przez Amerykanów marginalizowani. Ci drudzy stanowili większość, ale przez lata rządów Husajna byli represjonowani i dopiero pod opieką USA sięgnęli po władzę nad całym krajem.
W wizji świata według Zarkawiego i członków jego ugrupowania szyici są bluźniercami, zdrajcami islamu i najpodlejszymi istotami, które należy bez skrupułów eksterminować. To właśnie taki pogląd sprawiał, że bin Laden uznawał Jordańczyka za zbyt radykalnego. Saudyjski terrorysta pragnął mimo wszystko jedności świata islamu w walce z Zachodem i jego wpływami. Natomiast Zarkawi pałał nienawiścią do wszystkich, którzy nie byli sunnitami i walkę z nimi uznawał nawet za większy priorytet niż zwalczanie "krzyżowców".
Dżihadyści szybko rozpoczęli organizować ataki na siły amerykańskiej koalicji oraz współpracujących z nią szyitów. W ciągu nieco ponad roku udało im się rozniecić konflikt religijny po serii krwawych zamachów na święte miejsca szyizmu. Organizacja Zarkawiego w 2004 roku zmieniła nazwę na "Organizacja dżihadu w Mezopotamii", nazywaną na Zachodzie "Al-Kaida w Iraku", i zaczęła rosnąć w siłę.
Wielki prezent od Amerykanów
Organizujące coraz więcej wyjątkowo krwawych zamachów ugrupowanie szybko stało się głównym celem Amerykanów. Zaczęły się aresztowania. Większość radykałów osadzano w więzieniu Camp Bucca, które dla dżihadystów okazało się być największym błogosławieństwem otrzymanym z rąk Amerykanów.
Trafiając tam dżihadyści spodziewali się ciężkich warunków, podobnych do tych, których doświadczyli w więzieniach Jordanii czy Iraku. Na miejscu okazywało się jednak, że poza okazyjnymi przesłuchaniami, to niemal raj. Więźniowie byli przyzwoicie traktowani, byli trzymani w dużych grupach i mieli bardzo dużo czasu dla siebie. Nie marnowali go i Camp Bucca szybko stało się wielkim centrum indoktrynacji oraz radykalizacji.
Niemal całe obecne przywództwo tak zwanego Państwa Islamskiego przewinęło się przez to amerykańskie więzienie. Jak stwierdził w obszernej rozmowie z brytyjskim dziennikiem "Guardian" jeden z wysokich rangą dżihadystów posługujący się imieniem Abu Ahmed, Camp Bucca stało się "kuźnią kadr" dla przyszłego państwa dżihadu. On sam tam rozpoczął swoją karierę w szeregach fanatyków. Pod kluczem Amerykanów w Camp Buca siedział kilka lat między innymi obecny przywódca tzw. Państwa Islamskiego Abu Bakr al-Bagdadi.
Poza więzieniem nigdy nie moglibyśmy się tak swobodnie spotykać. To byłoby skrajnie niebezpieczne. Tam byliśmy jednak nie tylko bezpieczni, ale też mieliśmy pod bokiem niemal całe przywództwo Al-Kaidy w Iraku.
Abu Ahmed w wywiadzie dla
Książka adresowa w majtkach
Większość radykałów wypuszczano na wolność po kilku latach odsiadki. W tym czasie nikt nie próbował ich resocjalizować, czy odwodzić od dżihadystycznego światopoglądu. Wychodzili więc z Camp Bucca jeszcze bardziej zdeterminowani do walki. W ponownym organizowaniu się na wolności kluczową pomocą okazały się być przydziałowe majtki otrzymywane od US Army. Na wewnętrznej stronie gumki zapisywano telefony i adresy innych radykałów, w tym tych, którzy wyszli na wolność wcześniej. Po odesłaniu przez Amerykanów do rodzinnego miasta czy wioski, byli więźniowie szybko kontaktowali się z kim trzeba i po krótkim czasie ponownie stawali się "wojownikami dżihadu".
W czasie ich odsiadki rzeczywistość w Iraku znacznie się jednak zmieniła. Presja militarna Amerykanów była skuteczna i do 2007 roku praktycznie udało się stłumić działanie pierwszej generacji dżihadystów. W 2006 roku sam Zarkawi zginął w nalocie, a fanatycy na kilka kolejny lat przeszli do podziemia i ograniczyli swoją działalność. Nie marnowali jednak czasu i potajemnie budowali swoją przyszłą siłę czekając na lepszy okres.
W 2006 roku formalnie powołano do życia "Islamskie Państwo Iraku". Dżihadyści zaczęli przyciągać do swojej organizacji byłych członków reżimu Husajna, którzy w nowym Iraku byli zepchnięci na margines. Wielu z nich było niegdyś ważnymi wojskowymi czy funkcjonariuszami struktur bezpieczeństwa. Mieli cenne umiejętności wojskowe i kontakty. Nawiązano też bliską współpracę z syryjskim reżimem, który był wrogi Amerykanom. Jak wynika z raportów amerykańskiego wywiadu, pustynne tereny Syrii przy granicy z Irakiem w latach 2007-2009 stały się matecznikiem dżihadystów, a syryjski kontrwywiad przymykał oko na ich aktywność.
Wykorzystanie dogodnej sytuacji
Marsz fanatyków do potęgi rozpoczął się około 2010 roku. Amerykańskie wojsko wycofywało się z Iraku i zostawiało po sobie pustkę, której nie były w stanie wypełnić nowe irackie władze. Dżihadyści zaczęli więc odbudowywać wpływy w zachodnim Iraku, zamieszkanym przez sprzyjających im sunnitów. Początkowo działali jednak w ukryciu, bowiem Amerykanie nadal czuwali. W 2010 roku pod bombami zginął następca Zarkawiego, Abu Omar al-Bagdadi. Jego miejsce zajął Abu Bakr al-Bagdadi.
- Zarkawi był bardzo mądry. Był najlepszym strategiem, jakiego miało Państwo Islamskie. Abu Omar był bezwzględny. Abu Bakr jest natomiast najbardziej krwiożerczy ze wszystkich - twierdził w rozmowie z "Guardianem" Abu Ahmed.
Nowy przywódca był powszechnie uznawany za okrutnego, bezwzględnego, ale przy tym bardo skutecznego. Otaczał się głównie doradcami wywodzącymi się z reżimu Husajna, zradykalizowanymi w więzieniach, bowiem oni mieli największe doświadczenie wojskowe.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Gdy w 2011 roku Amerykanie ostatecznie opuścili Irak, a sąsiednia Syria zaczęła się staczać w otchłań wojny domowej, dżihadyści byli gotowi wykorzystać sytuację. Zaczął się ich marsz do obecnej potęgi.
Zerwanie ze starym sojusznikiem i marsz po władzę
Kluczowe okazało się przeniesienie ciężaru aktywności do Syrii. Tam, jeszcze we współpracy z Al-Kaidą, ludzie al-Bagdadiego pomogli stworzyć islamistyczną bojówkę Front al-Nusra. W 2012 roku była to już najbardziej zdyscyplinowana i najskuteczniejsza organizacja walcząca z reżimem Assada, do której ciągnęły tłumy rekrutów. Gdy w Syrii dżihadyści hartowali się w boju i zdobywali coraz większe tereny, tak zwane Islamskie Państwo w Iraku rozkręcało kampanię terroru i destabilizowało państwo. Nie próbowało jeszcze jednak działać w pełni otwarcie.
W 2013 roku al-Bagdadi poczuł się jednak na tyle silny, że postanowił zerwać z Al Kaidą. Ogłosił połączenie Frontu al-Nusra z Islamskim Państwem Iraku i utworzenie Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (angielski akronim ISIL). Wywołało to ostrą reakcję następcy bin Ladena, Ajmana az-Zawahiriego, który nie miał jednak już dość autorytetu, aby powstrzymać połączenie organizacji pod przywództwem al-Bagdadiego. Większość bojowników al-Nusry dołączyło do nowego "państwa", a ich śladami podążyły różne radykalne organizacje islamskie w Syrii.
Pod koniec 2013 roku dżihadyści dysponowali już na tyle dużymi siłami, że zaczęli działać otwarcie. Na wschodzie Syrii zaczęli realnie tworzyć swoje "państwo". Syryjski reżim temu nie przeciwdziałał, bo po pierwsze nie miał dość sił, a po drugie było mu to na rękę. Dżihadyści szybko dali się poznać jako bezlitośni wrogowie umiarkowanej opozycji i Kurdów, co ułatwiało przetrwanie Assadowi.
Po roku przygotowań, latem 2014 roku, dżihadyści byli gotowi do swojej największej ofensywy. Kilka tysięcy fanatyków ruszyło z baz na wschodzie Syrii i wkroczyło do Iraku, gdzie z ukrycia wyszły dziesiątki tysięcy współtowarzyszy broni i sympatyków. Zdominowane przez szyitów, zdemoralizowane i zinfiltrowane irackie wojsko okazało się kompletnie niezdolne do obrony terenów zamieszkanych głównie przez sunnitów, po cichu sprzyjających "wyzwolicielom" pod sztandarami dżihadu.
Wielka ofensywa ludzi al-Bagdadiego w kilka miesięcy dała im oszałamiający sukces. Wykorzystali sprzyjające warunki i błyskawicznie urośli do rangi największego zagrożenia na Bliskim Wschodzie. W czerwcu 2014 roku al-Bagdadi ogłosił powstanie "Państwa Islamskiego". 15 lat po tym, jak Zarkawi za pieniądze bin Ladena utworzył swoje pierwsze ugrupowanie w Afganistanie.