Na początku października 2017 roku rozpoczął się protest głodowy rezydentów. Młodzi lekarze walczyli przede wszystkim o zwiększenie nakładów na publiczną służbę zdrowia. Ich wielotygodniowe negocjacje z rządem zakończyły się fiaskiem, a rezydenci zdecydowali się na inną formę protestu.
2 października w Warszawie około dwudziestoosobowa grupa rezydentów rozpoczęła głodówkę. Młodzi lekarze, którzy zdecydowali się na tę formę protestu, przyjechali z różnych stron Polski. Organizatorem akcji było Porozumienie Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. To organizacja zrzeszająca młodych lekarzy w trakcie specjalizacji. Od 10 lat walczy o lepsze warunki pracy i płacy rezydentów. - Postulaty nie zmieniają się właściwie od 30 lat. Chcemy realnej reformy systemu służby zdrowia, zwiększenia nakładów do bezpiecznego, europejskiego poziomu 6,8 procent PKB. Chcemy też poprawy warunków pracy i płacy, żebyśmy nie pracowali po cztery doby non stop - tłumaczyła jedna ze strajkujących, Katarzyna Piekulska.
Protest rozpoczął się w stolicy, ale stopniowo przyłączały się do niego inne miasta, między innymi Szczecin, Leszno, Łódź, Gdańsk, Kraków, Wrocław i Płock.
Rezydentów wspierali też przedstawiciele innych zawodów zrzeszonych w Porozumieniu Zawodów Medycznych, między innymi fizjoterapeuci, psychologowie i ratownicy. W całym kraju organizowali akcje wyrażające solidarność z głodującymi.
Prowadzący głodówkę lekarze nie odstąpili od łóżek pacjentów. Na czas trwania protestu wzięli urlopy tak, by strajk nie był prowadzony kosztem chorych.
W trwającym niemal miesiąc strajku głodowym nie uczestniczyły od początku do końca te same osoby. Wśród protestujących panowała duża rotacja; liczba głodujących stale się zmieniała – ze względów zdrowotnych jedni rezygnowali, na ich miejsce pojawiali się inni. Początkowo do protestu w tej formie przystąpiło około 20 osób. W czwartek 26 października protestujący poinformowali, że łącznie w całej Polsce głodują 82 osoby.
Głodówka ani razu nie została przerwana. Nawet kiedy delegacja rezydentów "zawiesiła" protest na czas spotkania z ówczesną szefową rządu Beatą Szydło, ich koledzy utrzymywali głodówkę.
Postulaty rezydentów
O co tak młodzi lekarze toczyli batalię? Politycy obozu rządzącego budowali narrację, że rezydenci żądają dla siebie wyższych pensji. Tymczasem młodzi lekarze od początku powtarzali z uporem, że nie walczą jedynie w swoim imieniu.
Jak wielokrotnie podkreślali, ich głównym i podstawowym celem było zwiększenie nakładów na publiczną służbę zdrowia z budżetu państwa. Protestujący postulowali wzrost finansowania ochrony zdrowia do poziomu 6,8 procent PKB w trzy lata, z drogą dojścia do 9 procent przez najbliższe dziesięć lat. Domagali się również zmniejszenia biurokracji, skrócenia kolejek, zwiększenia liczby pracowników medycznych, poprawy warunków pracy i podwyższenia wynagrodzeń rezydentów do 1,05 średniej krajowej. Domagali się również powołania zespołu, który zająłby się analizą i renegocjacją przepisów ustawy regulującej minimalne wynagrodzenia pozostałych pracowników ochrony zdrowia.
Porozumienie Zawodów Medycznych przygotowało własny projekt, który został zaprezentowany 23 października. Zaproponowano w nim, by docelowo na finansowanie ochrony zdrowia przeznaczano corocznie nie mniej niż 6,8 procent PKB z roku poprzedniego. Zastrzeżono, że w 2018 roku na ten cel powinno być przeznaczone nie mniej niż 5,2 procent PKB, w 2019 – 5,7 procent, a w 2020 roku – 6,2 procent. Autorzy projektu chcieli, by nowe przepisy weszły w życie 1 stycznia 2018 roku.
Rezydenci tłumaczyli, że wyliczeń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i OECD wynika, iż 6,8 procent PKB to absolutne minimum, które państwo powinno przeznaczać na służbę zdrowia.
Tymczasem w momencie, gdy wybuchł protest rezydentów, Polska wydawała na ochronę zdrowia około 4,5-4,6 procent PKB.
Ten wynik plasuje nas w absolutnym ogonie Europy. Czechom już udało się przekroczyć barierę 6 procent PKB. Więcej od nas wydają Węgrzy - 5,1 procent i Słowacy - 5,8 proc. Nieosiągalnym dla nas standardem są Niemcy, którzy na służbę zdrowia przeznaczają 8,7 procent PKB i Holendrzy - aż 10,2 procent.
Negocjacje z obozem rządzącym
Rezydenci od początku utrzymywali, że o swoich postulatach chcą rozmawiać z politykami obozu rządzącego. Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł spotkał się z nimi dwukrotnie. Żadne ze spotkań nie przyniosło jednak przełomu. Młodzi lekarze narzekali, że minister nie miał dla nich żadnych propozycji rozwiązania kryzysu.
W poniedziałek 9 października delegacja młodych medyków przyszła na sejmową komisję zdrowia, aby przedstawić swoje postulaty. Na spotkaniu był minister Radziwiłł.
Medycy przekonywali, że jeśli warunki pracy nie polepszą się, coraz więcej pracowników medycznych będzie wyjeżdżać za granicę. Minister Radziwiłł odpierał większość argumentów rezydentów. Rozmowy nie zakończyły się żadną konkluzją. Rezydenci postulowali, by do rozmów z nimi zasiadła ówczesna premier Beata Szydło.
Do spotkania z premier doszło dwa dni później, w środę, 11 października. Szydło zaproponowała wówczas rezydentom, że zostanie powołany wspólny zespół z udziałem przedstawicieli środowiska rezydentów, przedstawicieli środowisk innych zawodów medycznych i przedstawicieli rządu. Jak poinformowała premier, zespół miałby wypracować rozwiązania problemów przedstawianych przez protestujących do 15 grudnia.
Taka oferta nie spodobała się lekarzom. Argumentowali, że powołanie specjalnego zespołu to jedynie wybieg, którego celem jest wyłącznie zakończenie głodówki i zamiecenie sprawy pod dywan. Następnego dnia rezydenci złożyli w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów list do premier Szydło, w którym odmówili udziału we wspólnym zespole.
Do kolejnych rozmów rezydentów ze stroną rządową doszło następnego dnia wieczorem - w czwartek, 12 października. Jednak również one zakończyły się fiaskiem. Delegacja lekarzy oczekiwała, że pojawi się sama Beata Szydło, tymczasem w kancelarii premiera czekali na nich minister Radziwiłł, szef Stałego Komitetu Rady Ministrów Henryk Kowalczyk i szefowa KPRM minister Beata Kempa. Rezydenci zostali poinformowani, że premier Szydło jest gotowa się z nimi spotkać, ale pod warunkiem, że ostatecznie zakończą protest i wrócą do pracy. Medycy odrzucili tę propozycję. Podkreślali, że czują się upokorzeni sposobem, w jaki są traktowani.
W czwartek, 19 października, w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym odbyło się spotkanie protestujących lekarzy z Radziwiłłem i Kowalczykiem. Rezydenci podczas spotkania dostali czas do piątku, aby zastanowić się, czy wezmą udział w pracach rządowego zespołu ds. systemowych rozwiązań w służbie zdrowia. Konsekwentnie odmówili.
Minister zdrowia przedstawił im również projekt zmian w finansowaniu, wedle którego w 2018 roku na ochronę zdrowia miałoby być przeznaczone 4,67 proc. PKB, a rok później 4,84 proc. Nakłady na ten cel miałyby wzrastać także w kolejnych latach: w 2020 r. - 5,03 proc, w 2021 r. - 5,22 proc., w 2022 r. - 5,41 proc., w 2023 r. - 5,6 proc., a w 2024 - 5,8 proc. Docelowy poziom finansowania, czyli 6 proc. PKB, byłby osiągnięty w 2025 roku.
Rezydenci nie zgodzili się na takie założenia. - Kluczowym jest tutaj czas dojścia do 6,8 procent PKB, który w tym momencie jest punktem spornym. I propozycja dojścia w 2025 roku do poziomu 6 procent PKB jest przez nas nieakceptowalna - ocenili.
Radziwiłł przekonywał, że w związku z rządowymi propozycjami "protest lekarzy traci rację bytu". Młodzi lekarze nie podzielali jednak optymizmu ministra i nie chcieli komentować jego słów.
Rezydenci zwrócili się do pary prezydenckiej z prośbą o mediację. Andrzej Duda nie podjął jednak próby zażegnania kryzysu. 15 października, a więc niemal dwa tygodnie po tym, jak rezydenci rozpoczęli głodówkę, rzecznik prezydenta Krzysztof Łapiński tłumaczył w "Kawie na ławę" TVN24: - Prezydent uważa, że w tym momencie nie została wyczerpana możliwość kompromisu. Dwie strony powinny usiąść i rozmawiać.
Pytany, ile czasu prezydent daje na osiągnięcie porozumienia, Łapiński odwołał się do rządowej propozycji, by rozwiązania zostały wypracowane do 15 grudnia. Ostatecznie Andrzej Duda nie włączył się w proces negocjacji.
Wsparcie dla protestujących
Głodujący rezydenci mieli bardzo duże poparcie ze strony środowiska medycznego. M.in. prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz przyjechał do protestujących rezydentów i w symbolicznym geście założył koszulkę z napisem "Popieram protest lekarzy".
Protest i postulaty młodych lekarzy otwarcie wsparli również rektorzy uczelni medycznych, między innymi we Wrocławiu, Gdańsku i Poznaniu. W polskich miastach organizowano również pikiety i demonstracje.
26 października przez Kraków i Gdańsk przemaszerowali protestujący rezydenci, pielęgniarki, studenci medycyny oraz popierający strajk pacjenci. Udział w demonstracji wzięło blisko tysiąc osób.
Zorganizowano również "Dzień bez lekarza" - jako gest solidarności z głodującymi małopolskie oddziały szpitalne i przychodnie przez jeden dzień pracowały w trybie dyżurowym, pozostali lekarze (rezydenci, stażyści i specjaliści) nie przyszli do pracy.
Niech jadą!
Rezydenci kończąc protest głodowy podkreślali niemożność osiągnięcia porozumienia ze stroną rządową. Jedną z wypowiedzi-symboli, która przetoczyła się przez media są słowa posłanki PiS Józefy Hrynkiewicz.
Podczas sejmowej debaty nad sytuacją protestujących młodych lekarzy 12 października przemawiała Lidia Gądek (PO). Posłanka podkreślała, że lekarze mają świetne wykształcenie i znają języki, więc - mimo że chcieliby pracować w Polsce - w każdej chwili mogą podjąć pracę za granicą. Wówczas siedząca na sali posłanka PiS Józefa Hrynkiewicz stwierdziła: "Niech jadą!".
Posłanka w rozmowie z TVN24 tłumaczyła później, że "te słowa były wypowiedziane w takim rozgoryczeniu, w takim żalu, który mam" i były skierowane do tych, którzy w debacie "używają szantażu" i "straszą wyjazdem za granicę". Przekonywała też, że protest głodowy jest nieadekwatny do sprawy, o którą walczą rezydenci.
Jednak hasło "niech jadą!" to nie tylko przejaw - jak nazywają to sami rezydenci - arogancji, ale również gruntownego braku wiedzy na temat sytuacji w polskiej służbie zdrowia. Według OECD Polska ma najniższy odsetek lekarzy (2,2) w przeliczeniu na 1000 mieszkańców. Oznacza to, że już teraz mamy poważny problem kadrowy w przychodniach i szpitalach.
W dodatku lekarze, jako grupa zawodowa, starzeją się w zastraszającym tempie, ponieważ w latach 90. radykalnie zmniejszono liczbę miejsc na bezpłatnych studiach medycznych. Sytuacja niedawno uległa zmianie, ale przez niemal dwie dekady wytworzyła się wręcz wyrwa pokoleniowa.
W obecnej sytuacji, gdyby młodzi lekarze wzięli sobie do serca słowa posłanki i masowo zdecydowali się na emigrację, skutki byłyby opłakane dla całego systemu ochrony zdrowia.
Sam minister Radziwiłł wielokrotnie swoimi wypowiedziami sprowadzał protest do walki rezydentów o podwyżki dla siebie – mimo że strajkujący nieustająco podkreślali, iż podstawowym celem głodówki jest zwiększenie dofinansowania całej ochrony zdrowia. Kolejnym działem, które politycy PiS wytaczali przeciwko rezydentom, było ich rzekome upolitycznienie. Wieloma swoimi wypowiedziami członkowie rządu "wpychali" młodych lekarzy w ramiona opozycji - znów wbrew ich powtarzającym się deklaracjom, że nie chcą brać udziału w żadnym sporze politycznym i opowiadać się po którejkolwiek ze stron.
Marszałek Senatu Stanisław Karczewski, który sam jest lekarzem, stwierdził publicznie, że "myślenie o pieniądzach nie jest najważniejsze w życiu". Karczewski przekonywał, że sam "pięknie wspomina" czas, w którym robił swoją specjalizację. - Bardzo dużo się uczyłem, bardzo dużo pracowałem. Zachęcam młodych lekarzy również do tego. Naprawdę warto pracować dla jakiejś idei, a nie tylko myśleć o pieniądzach - pouczał rezydentów.
Karczewski wystąpił również z apelem do rezydentów, by "powstrzymali się od dalszego protestu, bo naprawdę staje się bezsensowny, przybiera charakter bardzo mocno polityczny. I jest niekorzystny i dla rezydentów, i dla problemów służby zdrowia".
Koniec głodówki, rezydenci nie składają broni
Rząd przyjął we wtorek 24 października projekt ustawy o zmianach w finansowaniu ochrony zdrowia. Uczynił to mimo trwającego protestu głodowego rezydentów, którzy powtarzali, że zawarte w nim założenia są niewystarczające.
Głodówka zakończyła się w poniedziałek 30 października, mimo że nie zostało wypracowane porozumienie, o które walczyli strajkujący lekarze.
Podczas konferencji prasowej przedstawiciele rezydentów tłumaczyli powody przerwania protestu w dotychczasowej formie, wskazując na jego nieskuteczność w negocjacjach ze stroną rządową.
- W trakcie trwania tego protestu głodowego w ostatnim miesiącu rząd próbował nas podzielić, przekupić, zastraszyć. Byliśmy szkalowani, obrażani i upokarzani - wymieniał jeden z protestujących, Jarosław Biliński. Dodał, że "idee, które przyświecały temu protestowi, próbowano ściągnąć na margines". - Mówiono, że ten protest jest tylko o podwyżki, mówiono, że jest sterowany politycznie. My mówiliśmy i mówimy temu stanowcze "nie" - podkreślił. - Ze względu na ignorancję i arogancję władzy, na to, że umniejszono temu krzykowi i wołaniu o pomoc, postanowiliśmy w dniu dzisiejszym zakończyć protest głodowy. Kończymy tę formę protestu, ale nie kończymy walki o idee - powiedział Biliński. Dodał, że lekarze przestają pracować dużą liczbę godzin i nie będą traktować "pacjentów jak cyfry".
Lekarze wyjaśnili, że przechodzą do nowej formy protestu i zaczynają wypowiadać klauzule opt-out, czyli formę zatrudnienia dotyczącą lekarzy i diagnostów laboratoryjnych, polegającą na wyrażeniu zgody na pracę w ponadwymiarowych godzinach i w wielu placówkach ochrony zdrowia. Rezydenci zapowiadają, że chcą w ten sposób skończyć z "łataniem dziur systemowych i z pracą niebotyczną liczbę godzin". - Od stycznia rezygnujemy z dodatkowych prac, dodatkowego zatrudnienia - ogłosili. - Przestajemy pracować po 400-500 godzin miesięcznie. Rząd nie zmusi nas więcej do tego, aby firmować naszym nazwiskiem, naszymi profesjami, aby doprowadzać do tego, że pacjenci nie są leczeni z należytą uwagą - oświadczyli.
Opt-out groźniejsze niż głodówka
Na efekty zapowiedzi młodych lekarzy nie trzeba było długo czekać. Ministerstwo Zdrowia szacuje, że dotychczas umowy opt-out wypowiedziało już 3,5 tysiąca lekarzy, w tym około 1,8 tysiąca rezydentów. Z kolei z szacunków rezydentów wynika, że klauzulę opt-out wypowiedziało 4,2 tysiąca lekarzy.
Ta forma protestu może stanowić poważne zagrożenie dla funkcjonowania całego systemu publicznej opieki zdrowotnej, ponieważ już teraz szpitale i przychodnie zmagają się z niedoborami kadrowymi. Lekarze pracujący w ponadwymiarowych godzinach częściowo łatali te braki, jednak jeśli przestaną brać dodatkowe dyżury, może dojść do sytuacji, w której fizycznie nie będzie komu leczyć pacjentów.
Zdaniem ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła apele o wypowiadanie klauzuli opt-out to "nawoływania, które nie licują z godnością lekarzy, także organizacji lekarskich".
Zarządzenie Radziwiłła
Minister Konstanty Radziwiłł w odpowiedzi na wypowiadanie klauzul wydał rozporządzenie, które - wedle jego słów - ma "uelastycznić możliwości zarządzania szpitalami".
Dokument zaprezentowany przez ministra zdrowia ma umożliwić dyrektorom szpitali więcej swobody w planowaniu dyżurów lekarskich. Projekt przewiduje, że w niektórych sytuacjach lekarz będzie mógł jednocześnie pełnić dyżur na różnych oddziałach szpitala.
Radziwiłł powiedział, że "większość krajów Europy Zachodniej ma rozwiązania, które nie stawiają takich wymogów formalnych do tego, żeby obsadzać każdy oddział, w tym także takie oddziały, które nie działają na ostro, obsadą dyżurową lekarską". Stwierdził też, że na niektórych oddziałach w weekendy przebywa niewielu pacjentów. - Decyzję o tym, ilu lekarzy powinno pracować w szpitalu i czy jeden lekarz może odpowiadać na raz za dwa oddziały, pozostawiamy w rękach dyrektorów, bo to oni będą odpowiedzialni za to, żeby podejmować decyzje adekwatne do potrzeb - powiedział.
Rezydenci przyjęli pomysł ministra bardzo krytycznie. - Prawdopodobnie od stycznia setką pacjentów będzie zajmował się jeden lekarz na cały oddział, prawdopodobnie oznacza to, że w nocnej pomocy lekarskiej, która obecnie znajduje się w szpitalu, lekarz z oddziału będzie przyjmował chorych z katarem, kaszlem i na wezwanie, że na przykład doszło do zatrzymania krążenia, będzie biegł na ósme piętro. Czy w takim wypadku pacjent, który leży w szpitalu, będzie musiał dzwonić po karetkę? To jest nasze podstawowe pytanie - skomentował Biliński.
Kolejne spotkanie, kolejne fiasko
W czwartek 21 grudnia w Centrum Partnerstwa Społecznego "Dialog" doszło do kolejnego spotkania strony rządowej za przedstawicielami Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, Zarządu Krajowego OZZL i Naczelnej Izby Lekarskiej. Również te rozmowy nie przyniosły porozumienia.
Po spotkaniu minister Radziwiłł skrytykował nawoływanie do masowego wypowiadania przez lekarzy klauzuli opt-out. Wiceprzewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL Jarosław Biliński odpierał zarzut, że protestujący nakłaniają do sparaliżowania pracy szpitali. - Każdy lekarz podejmuje we własnym sumieniu decyzję, czy będzie pracował dłużej. Nikt mi nie powie, że lekarz w 72. godzinie swojej pracy dobrze jakościowo dba o pacjenta - stwierdził.
Wypowiedzenie klauzuli opt-out jest realizowane w 30 dni po jej złożeniu, dlatego skutki nowej formy protestu - o ile Ministerstwo Zdrowia nie podejmie szybkich i skutecznych kroków do przezwyciężenia kryzysu - zaczną być odczuwalne dla pacjentów już po Nowym Roku.
Aleksandra Bellwon