Dowodziła czołgiem, ładowała pociski, strzelała do wroga. Swietłana Driuk była bohaterką separatystów walczących przeciwko ukraińskim żołnierzom. Rosyjska propaganda uczyniła z niej bohaterkę filmu fabularnego o wojnie w Donbasie. Obraz za chwilę ma wejść na ekrany, tymczasem Swietłana zagrała Rosji na nosie – nie dość, że przestała strzelać do Ukraińców, to jeszcze zakochała się w jednym z nich.
Lusterko w czołgu i Via Gra
Wrzesień 2016 roku, wojna na Ukrainie trwa już prawie trzy lata. Dmitrij Kisielow, główny propagandzista Kremla, jest w swoim żywiole. Sprężystym krokiem przechadza się po nowoczesnym, przestronnym studiu. Właśnie trwają "Wieści Tygodnia", informacyjny program pierwszego kanału rosyjskiej telewizji. – Kobiety w Donbasie doskonale rozumieją zagrożenie, jakie niesie ze sobą ukraińska armia – tymi słowami Kisielow zapowiada reportaż o żeńskim oddziale pancernym, walczącym po stronie separatystów z Donieckiej Republiki Ludowej. Prezenter, będący symbolem naginania faktów przez Rosję, nie wie jeszcze wtedy, że materiał puszczony po tej zapowiedzi stanie się w przyszłości bronią obosieczną dla Kremla w wojnie informacyjnej z Kijowem.
Zapowiedziany w moskiewskim studiu reporter przedziera się przez kurz donbaskiego poligonu i oznajmia widzom, że w czołgu pędzącym za jego plecami znajdują się trzy bohaterskie dziewczyny o pseudonimach: Lisa, Listek i Wietrzyk. Chwilę potem widzom ukazują się wspomniane damy w hełmofonach i odrobinę przydużych mundurach, na których mają naszywki tzw. Donieckiej Republiki Ludowej.
Blondynka, brunetka i ruda są nazywane przez kolegów Via Gra, od nazwy popularnego rosyjskiego girlsbandu, w którym śpiewają też trzy dziewczyny o takim kolorze włosów. – Pan kieruje autem? – pytają dziennikarza czołgistki. Reporter przytakuje. – No właśnie. To wie pan, że są kobiety kierowcy, które zajeżdżają do mechanika i żalą się, że coś tam im stuka, że coś puka i proszą mężczyzn w warsztacie o pomoc. A potem płacą i odjeżdżają. A są takie, które patrzą, co mechanik robi, i za pół roku już wszystko wiedzą o swoim samochodzie i same sobie radzą. My takie właśnie jesteśmy! – kończy wywód ruda. Wszystkie wybuchają śmiechem, poklepując jednocześnie "swojego mężczyznę", bo tak nazywają pieszczotliwie czołg, którym poruszają się po donbaskich poligonach.
Jak przekonują, to, że siedzą w czołgu, nie oznacza, że straciły kobiecość. – Nawet wzięłam lusterko do środka. Ale siła odrzutu przy wystrzale jest tak duża, że od razu się zniszczyło. Więc jeździmy bez niego – żali się blondynka. Ale ani ona, ani autorka tezy o kierowcach, nie są tutaj najważniejsze.
Bohaterka pseudopaństwa
– Dawaj pocisk! – wydaje komendę brunetka w bandanie i koszulce moro. – Ostrą końcówką do dołu! – poucza koleżankę, siedząc w czołgowym włazie. Kiedy przejmuje pocisk, sprawnie umieszcza go w odpowiedniej komorze. To Swietłana Driuk, pseudonim Wietrzyk, dowódczyni wspomnianego czołgu. Kobieta, która przed wojną przez 15 lat była brygadzistką na budowie, w obliczu konfliktu, jak sama stwierdziła w telewizyjnym wywiadzie, "nie mogła pozostać obojętna". I tak trafiła na poligon, a potem na ekrany telewizyjne, gdzie poznają ją rosyjscy telewidzowie.
Wśród tych widzów jest m.in. Roman Razum, piosenkarz z Ługańska, lider zespołu Noworosja, który chwali w swoich tekstach nowe porządki zaprowadzone na wschodzie Ukrainy za sprawą Władimira Putina. Razum, zainspirowany historią Swietłany i jej koleżanek, pisze piosenkę "Opołczenoczka", co w wolnym tłumaczeniu oznacza "Ochotniczkę", i poświęca tę wojenną balladę wszystkim kobietom zaangażowanym w konflikt po stronie separatystów.
Ale na tym nie poprzestaje i wkrótce przekonuje mocodawców oraz sponsorów, najprawdopodobniej z Moskwy, że nowy twór, jakim jest Noworosja (tak nazywa się dwa quasi-państwa powstałe w wyniku konfliktu – Ługańską Republikę Ludową i DonieckąRepublikę Ludową), potrzebuje mitu założycielskiego, najlepiej popartego wysokobudżetowym wojennym hitem kinowym.
Takie są początki produkcji "Opołczenoczki", której ponad trzyminutowy trailer opublikowano na portalu YouTube w październiku 2018 roku. Fabuła opiera się na historii trzech młodych kobiet – przykładnych żon, matek i gospodyń domowych, które żyją spokojnie na wschodzie Ukrainy, dopóki nie zostają zaatakowane przez mówiących po ukraińsku "faszystów z Zachodu". Zmuszone sytuacją wsiadają do czołgów i z pełnym poświęceniem walczą ze złem.
Te trzy minuty wystarczą, by wyzbyć się jakichkolwiek wątpliwości, że pierwszy fabularny film wyprodukowany na terenie samozwańczych republik nie będzie niczym innym, jak siermiężnym, na dodatek kiepsko zrealizowanym, antyukraińskim produktem. Premierę obrazu zaplanowano na 9 maja, w dniu najważniejszego święta w postsowieckim świecie, traktowanym nad Wołgą jak dzień niepodległości Rosji. Jest to rocznica zdobycia przez Armię Radziecką Berlina i dlatego 9 maja nazywany jest Dniem Zwycięstwa nad Faszyzmem. Nikt więc z producentów "Opołczenoczki" nie miał wątpliwości, że z premierą filmu trzeba zaczekać do tego wielkiego święta. Ale i nikt też nie przewidział, że przez te kilka miesięcy może tak diametralnie zmienić się najważniejszy element całej historii – życie Swietłany Driuk, pierwowzoru głównej bohaterki.
Fałszywe selfie i miłość
Marzec 2019 roku, wojna na Ukrainie trwa już piąty rok. Swietłana Driuk znów występuje w telewizji, ale tym razem już kijowskiej.
– Zarzucają mi, że tam walczyłam. Że zabijałam ludzi. Prawdą jest, że w 2014 roku zostałam naczelnikiem sztabu w Ludowej Milicji Donieckiej Republiki Ludowej. Nie usprawiedliwiam się. Po prostu, wtedy był taki moment i wykonywałam rozkazy – mówi Swietłana. Nie siedzi już w czołgu, ale przy stole, w ciasnej, zadbanej kuchni. Kieliszkiem z białym winem wznosi do kamery toast za Ukrainę.
Kiedy ten materiał, wyemitowany przez dziennikarzy ukraińskiej telewizji TSN, dotarł do powojennego, przesiąkniętego bandycką patologią Donbasu, byli koledzy i koleżanki Swietłany z oddziału musieli doznać szoku. Okazuje się, że ich bohaterka prowadzi drugie życie.
– Cały czas utrzymuję iluzję, że jestem w Rosji, w szpitalu w Rostowie nad Donem, i się stamtąd nie ruszam. Regularnie wysyłam im selfie, a oni myślą, że jestem na leczeniu – mówi ukraińskiemu reporterowi Swietłana. Po czym dodaje: – No, ale po emisji tego materiału już będą wiedzieć, że to nieprawda…
Driuk zapytana o powód, dla którego postanowiła wyjechać na zawsze z Donbasu, uśmiecha się nieśmiało i półszeptem odpowiada dziennikarzowi, że tym powodem był oficer kontrwywiadu, w którym się zakochała. Mówiąc krótko, miłość zwyciężyła wszystko i "Wietrzyk" dała się namówić przystojnemu żołnierzowi do przyjazdu na Ukrainę. Kim jest ukochany, jak się poznali i jak udało mu się przekonać kobietę – na ten temat czołgistka konsekwentnie milczy.
Swietłana postawiła tylko jeden warunek – służby muszą oprócz niej ewakuować z Noworosji jej nastoletnie dzieci – syna i córkę. Agentom ukraińskim udało się zorganizować przerzut dla całej trójki, co potem Służba Bezpieczeństwa Ukrainy potwierdziła w swoim komunikacie prasowym:
Przewiezienie Driuk na terytorium kontrolowane przez Ukrainę było ostatnim etapem operacji kontrwywiadu, która zaowocowała zdobyciem cennego świadka rosyjskiej agresji militarnej na Ukrainie, a także materiałów wskazujących na kluczową rolę rosyjskich wojskowych oraz funkcjonariuszy rosyjskich służb specjalnych w organizacji działalności terrorystycznej w Donbasie.
Wersja rosyjska
Moskiewska machina propagandowa nie pozostawiła bez odpowiedzi rewelacji opublikowanych przez Ukrainę. "Komsomolska Prawda", największy rosyjski tabloid, opublikowała wywiad z Romanem Razumem, pomysłodawcą filmu o przygodach dzielnych czołgistek. Wynika z niego między innymi, że Driuk "nie była żadnym bohaterem Noworosji", a historia głównej bohaterki "to kompilacja życiorysów i zdarzeń kilku różnych kobiet, ale wśród nich nie ma Swietłany Driuk". Jednocześnie pomysłodawca "Opołczenoczki" nie oskarża kobiety o zdradę, a dochodzi do zaskakujących wniosków.
– Być może Swietłana Driuk wcale nie przeszła na stronę Kijowa, tylko została porwana wraz z dziećmi przez ukraińskie służby? Moim zdaniem popełniła jakiś błąd i wpadła w sidła służb. I teraz jest po prostu szantażowana, że jeśli nie powie przed kamerą tego, co chcą Ukraińcy, to jej bliskim stanie się krzywda.
Wersja przedstawiana obecnie przez rosyjskie media jest taka, że Swietłana oficjalnie zakończyła służbę w donieckiej Ludowej Milicji i razem z dziećmi wyjechała do Mołdawii bez konkretnego powodu. Tam została porwana przez agentów Służby Bezpieczeństwa Ukrainy i Kijów, zastraszając ją, wymusił wywiad, w którym Driuk wyrzeka się Donieckiej Republiki Ludowej.
Wielka niewiadoma
Pod artykułami dotyczącymi byłej czołgistki nie brakuje krytycznych uwag internautów i ekspertów: "Najpierw zdradziła Ukrainę, walcząc dla separatystów. Potem zdradziła separatystów, przyjeżdżając na Ukrainę. Skoro zdradziła już dwa razy, to skąd wiecie, czy nie zdradzi po raz trzeci?" - piszą jedni. A drudzy wskazują: "Ukraina, Noworosja, Mołdawia, Rosja, znowu Ukraina… Coś za dużo tych krajów w jednej historii".
Chociaż media nad Dnieprem podkreślają głównie sukces ukraińskich służb specjalnych na tym polu, to nikt do końca nie wie, czy dokumenty, które ze sobą przywiozła Swietłana, mają jakąkolwiek wartość wywiadowczą.
Bo Driuk bynajmniej nie przyjechała na Ukrainę z pustymi rękami. "Wietrzyk" zabrała ze sobą z Donbasu rzekome dowody udziału Rosjan w tamtejszych walkach i wsparcia militarnego Moskwy dla separatystów. Rzekome, bo opinii publicznej tych dokumentów jeszcze nie przedstawiono. Za to ma je wkrótce poznać cały świat – Swietłana chce zeznawać przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze. Czy rzeczywiście będzie potrafiła udowodnić rosyjskie zbrodnie wojenne na wschodzie Ukrainy? Kiedy miałaby zeznawać? Tego nie wiadomo. I to niejedyny znak zapytania w całej tej historii.
Komentatorzy zwracają też uwagę na moralny aspekt całej sprawy. Ukraina dla "synów marnotrawnych", którzy porzucą mundury separatystów i wracają do kraju, przewidziała amnestię. I z tej opcji właśnie chce skorzystać Driuk. Ale opinia publiczna nad Dnieprem do historii przedstawionej przez kobietę podchodzi z dystansem. Jeden z najpopularniejszych ukraińskich portali informacyjnych Obozrevatel opublikował sondę, w której zapytano internautów, jak Kijów powinien postąpić z byłą separatystką. Spośród ponad 20 tysięcy czytelników portalu, którzy zagłosowali, prawie połowa uznała, że amnestia może ją objąć, pod warunkiem, że nie udowodni się jej żadnego morderstwa. Jeżeli się zaś okaże, że Driuk zabijała ukraińskich żołnierzy, to powinna dostać dożywotni wyrok.
Jak było naprawdę? Do tej pory służby ukraińskie milczą, tak jak zresztą sama Driuk, której obecne miejsce pobytu jest nieznane. Nie wiemy też, na ile miłosna historia czołgistki i oficera kontrwywiadu jest prawdziwa, a na ile została stworzona na potrzeby służb i przeprowadzenia całej operacji. W tym momencie Driuk zniknęła z ukraińskich i rosyjskich mediów, ale niewykluczone, że jeszcze nieraz jej historia posłuży za oręż w wojnie informacyjnej na wschodzie.