logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Lista tematów

  • 1
    Marta Sawicka-Danielak Zasypywanie
  • 2
    Katarzyna Kaczorowska Mamo, ja leżę drugi od brzegu...
  • 3
    Justyna Kobus Genialny, wielkoduszny, kapryśny. "Gdyby zażądał kurzego mleka, pobiegliby doić kury"
  • 4
    Rafał Lesiecki W kilka minut mogą niszczyć całe miasta. Wracają rakiety, których obawiał się Zachód
  • 5
    Jakub Majmurek Trzej tenorzy lewicy. Przełamią klątwę Millera?
  • 6
    Marta Abramczyk Więcej ludzi poleciało w kosmos, niż zrobiło to, co ona
  • 7
    Filip Czekała Brunatny żniwiarz. Ofiary Strzygoni Ch. liczono w tysiącach
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Marta Sawicka-Danielak

Zasypywanie

Zobacz

Katarzyna Kaczorowska

ZobaczMamo, ja leżę drugi od brzegu...

Czytaj artykuł

Tytuł: Krzysztof Kamil Baczyński zginął w wieku 23 lat

Justyna Kobus

ZobaczGenialny, wielkoduszny, kapryśny. "Gdyby zażądał kurzego mleka, pobiegliby doić kury"

Czytaj artykuł

Tytuł: Wybraniec bogów, czyli Luciano Pavarotti Źródło: Michel Linssen/Redferns/Getty Images

Podziel się

Londyn nawiedził huragan. Powyrywał drzewa z korzeniami. Pavarotti postanowił dać koncert i zebrać pieniądze na sadzenie nowych. W dzień koncertu otworzył okno. - Ktoś leje wodę wiadrami z nieba. Nikt nie przyjdzie! - zawołał. Przyszli. Z parasolami. Ci z tyłu wściekli, bo nic nie widzieli. Agent zawołał: Opuście parasole, i tak mokniemy. Pierwsza schowała go księżna Diana. Nastąpił efekt domina, choć wciąż lało. - Kolejna aria nosi tytuł "Nigdy nie widziałem takiej kobiety". Dedykuję ją lady Dianie - powiedział Pavarotti.

Jest rok 1995. Jesteśmy w Manaus, w Brazylii, w samym sercu amazońskiej dżungli.

Jeszcze nim na ekranie pojawi się obraz, słychać śpiew ptaków. Widzimy sfatygowaną łódź, do której wchodzi kilku mężczyzn. Jednym z nich jest światowej sławy tenor Luciano Pavarotti. – Gdy płynęliśmy, zrozumiałem, że Luciano zaplanował pielgrzymkę – mówi flecista Andrea Griminelli, który z nim podróżował i jest autorem nagrania. Dokąd płyną, nie wie. W środku pustkowia oczom podróżników ukazuje się budynek - dawna opera Teatro Amazonas. Znamy ją z filmu "Fitzcarraldo" Wernera Herzoga,  ale teraz od lat jest nieczynna (po wizycie Luciano zostanie przywrócona do życia). W niej sto lat temu śpiewał idol Luciano - król  tenorów, pierwszy w XX wieku - Enrico Caruso. Drzwi teatru są zamknięte. Pavarotti niezrażony puka.

Wychodzi mężczyzna, który najwyraźniej nie wie, kim jest jego gość.

- Jestem Luciano Pavarotti – mówi wielki tenor z uśmiechem, jakby oznajmiał, że jest na przykład Johnem Smithem. I jego nazwisko mężczyzna już dobrze zna.

Zwiastun filmu Rona Howarda "Pavarotti" / Wideo: CBS FILMS/BEST FILM

Drzwi otwierają się. Po chwili widzimy Pavarottiego na tle wspaniałych malowideł, na scenie teatru opery. W podróżnym stroju - w swetrze i dresowych spodniach - śpiewa tym razem dla samego siebie i jeszcze dla garstki turystów, którzy w tym samym czasie dotarli do teatru. Szczęściarze. Śpiewa z nie mniejszym zaangażowaniem, niż gdyby występował w Carnegie Hall przed tłumem notabli.

Tak właśnie zaczyna się dokument Rona Howarda "Pavarotti" i jest w tym nietypowym początku głęboka symbolika. Przywykliśmy do widoku wielkiego śpiewaka na słynnych operowych scenach. Tymczasem zestawienie artysty oddającego hołd idolowi, którego czcił całe życie, czyniącego to w znoszonym dresie, na pełnym luzie, umiejętnie scala zwyczajność z wielką sztuką, tradycję ze współczesnością. Ten zabieg wprowadza nas płynnie do krainy Pavarottiego, który przez większość życia będzie łączył oba te światy - jako pierwszy wielki gwiazdor opery przybliży do siebie kulturę wysoką i popkulturę, za co jedni go pokochają, a inni będą mieli za złe, że dokonał "pauperyzacji" opery. Ani jedni, ani drudzy nie odmawiają mu jednak geniuszu - niepowtarzalnego głosu, dzięki któremu okrzyknięto go "królem wysokiego C".

"Kiedy urodził się Pavarotti, Bóg pocałował jego struny głosowe" – napisał przed wielu laty dziennikarz  "The New York Times" Daniel Hicks. Czy można celniej nazwać dar, jaki posiadł Włoch?

Luciano Pavarotti z rodzicami, u szczytu sławy / Źródło: Fondazione Luciano Pavarotti

Wybraniec bogów

Z amazońskiej dżungli, z Teatro Amazonas, reżyser wrzuca nas od razu w domowe pielesze rodziny Pavarottich. - Jego druga żona, Nicoletta Mantovani, prowadziła coś na kształt wideokroniki męża – opowiada Howard. - Co jakiś czas przeprowadzała z nim wywiad. To niezwykle cenne, ponieważ nagrywała go w okresie, kiedy mógł podzielić się swoją mądrością i doświadczeniami. Poza tym to unikalne nagrania, a przed nią był gotowy naprawdę się otworzyć.

- Jak chciałbyś być zapamiętany? - pyta Pavarottiego Nicoletta.

- Jako człowiek, który wyszedł z operą do ludzi. Śpiewał "Faworytę" i "Otella". I był odważny, bo przecież ciągle byłem krytykowany.

Trochę szkoda, że unikalne nagrania dotyczą jedynie ostatniego okresu życia artysty. Na szczęście Ron Howard cofa się do początków - do czasu dorastania przyszłego tenora.

Tak naprawdę, gdyby nie matka, życie Luciano Pavarottiego mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. Urodził się 12 października 1935 roku w Modenie. W latach szkolnych przejawiał zdolności matematyczne (co potwierdza związki matematyki z muzyką) i zainteresowania sportowe - był wielbicielem piłki nożnej i jazdy konnej. Zamierzał zostać nauczycielem lub instruktorem sportowym. Jego ojciec, piekarz z zawodu, utalentowany tenor amator, zainteresował syna muzyką i śpiewem.

- Wykluwałem się podczas wojny i noszę to w sobie. Ale byłem szczęśliwym chłopcem, bo wychowałem się w przepięknym miejscu. Mój ojciec śpiewał w chórze kościelnym. Miał fantastyczny głos. Lepszy niż ja. Nikt mi dziś nie wierzy, ale naprawdę tak było - wspomina.

Luciano śpiewał z nim i innymi 50 mężczyznami w chórze Rossino. - Pojechaliśmy na konkurs do Walii. Wygraliśmy pierwszą nagrodę. To był jeden z najważniejszych momentów w moim życiu - przyznaje.

Był już wtedy nauczycielem w miejscowej szkole. Ojciec, nie wierząc, że ze śpiewania można wyżyć, mówił: "Studiuj, synu, jedź się uczyć, zostań profesorem. Byle nie muzyki". On sam nie odniósł sukcesu jako tenor, więc wolał, żeby Luciano poszedł inną drogą. Ale mama przekonała go, chciała, żeby spróbował szczęścia w tym, do czego został stworzony.

- Byłem jej oczkiem w głowie. W domu, w którym przyszedłem na świat, w ciągu sześciu lat nie urodził się żaden chłopiec. Sam też miałem jedynie młodszą siostrę. Byłem pierwszym chłopcem w budynku, gdzie mieszkało 15 rodzin, setka ludzi! – wspomina. – Dla wszystkich kobiet w budynku byłem Lucianino. Czułem się bardzo kochany, rozpieszczany bezgranicznie.

W 1955 roku zamiast planowanych studiów uniwersyteckich młody Pavarotti rozpoczął wokalne u Arriga Pola, a następnie u słynnego Ettore Campogallianiego, który uczył go frazowania. Nie rezygnował też z pracy nauczycielskiej. Wciąż nie był pewien, co wybrać.

Był już wtedy w związku z atrakcyjną Aduą Veroni.

- Poznaliśmy się na przyjęciu u mojej przyjaciółki – mówi Adua, później jego pierwsza żona, z którą przeżył 35 lat. Wychowali wspólnie trzy córki i przez długie lata był to szczęśliwy związek. – Był bardzo przystojny. Zakochałam się w nim. A potem zakochałam się w jego głosie. Bo kto nie zakochałby się w głosie Pavarottiego?

Pavarotti z pierwszą żoną Aduą Veroni spędził 35 lat / Źródło: The LIFE Images Collection/Getty Images / David Lees

"29 kwietnia 1961 roku nauczyciel z Modeny wszedł na scenę i został śpiewakiem" - podają jego biografowie. Tego dnia Luciano wygrał międzynarodowy konkurs wokalny im. Achille Periego. Nagrodą była możliwość zaśpiewania partii Rudolfa w "Cyganerii" na scenie teatru w Reggio Emilia. - Najbardziej zachwyconą osobą była chyba moja mama - żartuje Luciano. To zdecydowało o jego życiu.

Znajdziemy w filmie Howarda absolutne perełki - fragmenty lekcji i prób z początków kariery Luciano, nie mówiąc o ujęciach, w których wykonuje najgłośniejsze utwory - kultowe "Nessun dorma" i "O sole mio", które wkomponowane w opowieść o przełomowych momentach z życia śpiewaka zapierają dech w piersiach.

Po wygraniu konkursu w tym samym roku Luciano poślubił Aduę. - Nie mieliśmy nic, gdy się pobieraliśmy. Z pieniędzy, jakie zarabiał Luciano, spłacał długi zaciągnięte u ojca – mówi Veroni. – Właściwie nic nam nie zostawało na życie. Ja nas na początku utrzymywałam. Adua była niezłą śpiewaczką, ale rzuciła wszystko, skupiając się na karierze męża.

- Przez kilka miesięcy żyliśmy jak cyganeria. Mieszkaliśmy u znajomych. Mieliśmy pokoje naprzeciwko siebie. Łazienka była wspólna dla wszystkich. To był wspaniały czas. Miłość, namiętność, to takie romantyczne i pozytywne. Po moim debiucie urodziły nam się, w ciągu czterech lat i siedmiu miesięcy, trzy córki - opowiada Pavarotti.

To były niezwykle szczęśliwe lata.

Luciano Pavarotti z córeczkami / Źródło: Archiwum rodzinne Pavarottich

Sława, czyli wysokie C

Pierwszy ważny koncert międzynarodowy Pavarottiego to występ w Royal Opera House w Londynie w 1963 roku. - Głównym gwiazdorem miał być słynny wtedy tenor Giuseppe Di Stefano. Ale przyjechał bardzo chory. Ja go zastąpiłem. Było ciężko na początku, ale dokonałem tego. To był początek mojej kariery - wspomina Luciano.

Zastąpił Di Stefano nie tylko na scenie, ale także w "Sunday Night at the Palladium", znanym angielskim programie telewizyjnym, oglądanym przez 15 milionów widzów. Wykorzystał swoje poczucie humoru, charyzmę, i natychmiast zaistniał na światowej scenie. W tym samym roku był już księciem Mantui w "Rigoletcie" Verdiego w Operze Wiedeńskiej.

Pavarotti opowiada, że w początkach kariery uczył się profesjonalizmu od Joan Sutherland, australijskiej śpiewaczki, z którą występował w duecie. Przede wszystkim oddychania. - To było niby proste, ale najtrudniejsze. Patrzyłem, jak ona to robi. Dotykałem jej, kiedy śpiewaliśmy duety, musiałem wiedzieć, jak to w środku działa - mówi żartobliwie w programie. - Widziałem, jak używa mięśnia przepony. Jak jest spięta za każdym razem, gdy bierze nutę. Zacząłem robić tak samo - przyznaje.

Mówiono, że Joan kocha się w przystojnym i utalentowanym Włochu, dlatego mu pomaga. Kobiet chętnych do pomocy zawsze miał wokół mnóstwo. I nigdy nie omieszkał korzystać z ich wsparcia. Po Wiedniu była w 1965 roku La Scala, także z Sutherland, a wreszcie w 1965 roku Stany Zjednoczone - najpierw Miami, a w 1968 słynna Metropolitan Opera, która miała stać się jego drugim domem. Ameryka zapewniła mu globalną sławę, jakiej nie osiągnąłby w Europie.

- Ludzie nie wiedzą, że najbardziej naturalne głosy to sopran i baryton - wyjaśnia tenor Vittorio Grigolo. - Mężczyźni są zwykle barytonami. Zostanie tenorem to coś innego. To nie jest naturalny głos, lecz od początku zbudowany. Piękno polega na tym, że tenor sprawia, iż wydaje się naturalny. Słuchasz i myślisz: "Jak cudownie, jak lekko". Nie masz pojęcia, ile za tym kryje się ciężkiej pracy - mówi. - Jeśli chcesz być Pavarottim, musisz mieć naturalne wysokie C. Nie znam nikogo innego, kto dorównywałby mu pod tym względem.

Sam Pavarotti śpiewanie słynnego C tłumaczy: "To jak skok konia, który potrafi znakomicie skakać. Przy przeszkodzie trzeba wybrać właściwy moment i zachować równowagę. Podobnie jest z najwyższym dźwiękiem w śpiewie. Trzeba być na to przygotowanym.

- Zawsze masz pewność, ze trafisz w dźwięk?

- Nie. Na tym właśnie polega piękno tej profesji. I że chcą cię słuchać".

Pavarotti nie znosił samotności. Kochał ludzi. Nie było w tym pozy. W jego słowach, uśmiechu była szczerość. Nawet gdy ponad wszystko zaczął przedkładać swój publiczny wizerunek, pozostał sobą.

Luciano Pavarotti w początkach kariery scenicznej / Źródło: Teatro alla Scala

Kobiety jego życia

- Ojciec miał wielu wspaniałych przyjaciół wśród mężczyzn, ale uwielbiał kobiecość, kobiecą energię. Rozpieszczały go od dzieciństwa, więc to oczywiste – mówi najstarsza córka mistrza. - Wychowywały go kobiety. Miał mnóstwo ciotek, potem trzy córki z Aduą. Później jeszcze Alice z Nicolettą. Im bardziej nim rządziłyśmy, tym bardziej nam ufał – dodaje Terri Robson, menadżerka artysty.

- Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa to wypracowanie, które napisałam, mając osiem lat – mówi Lorenza Pavarotti, najstarsza z córek. - Temat brzmiał: "Co robi twój ojciec?". Napisałam tak: Nieładnie tak mówić, ale mój ojciec jest złodziejem. Wymyka się do pracy nocą. To, że nosi walizkę pełną sztucznych wąsów i bród, też może znaczyć tylko jedno - śmieje się dziś 57-letnia Lorenza.

Giuliana, średnia córka, przyznaje: "Uwielbiałam jego kostiumy. Wiedziałam, że ma drugie życie. Artystyczne. Żył postaciami, w które się wcielał. To było widoczne. Pierwszą operą, którą zapamiętałam, była 'Tosca'. Bo umierał w niej. Gdy kurtyna opadła, nie wytrzymałam i zawołałam: 'Tato żyjesz!'. To był mój debiut teatralny".

Na scenie córki najbardziej lubiły go oglądać w spektaklu komediowym "Napój miłosny". – Ojciec świetnie się bawił, śpiewając w nim. To była jedna z nielicznych oper, w których nie umierał – mówi Cristina Pavarotti. – Do tego była to bardzo naiwna, radosna postać, a on uważał się za osobę w jakimś sensie naiwną. Anne Midgette, krytyk operowa z "Washington Post" potwierdza: "Zawsze powtarzał, że w głębi serca pozostał prostym człowiekiem. Wieśniakiem kochającym zwykłe przyjemności. I właśnie dlatego tak łatwo dał się namówić na wyjście z operą do 'zwykłych ludzi'".

Nie zapominajmy też, że tej muzyki nauczył go prosty piekarz - ukochany ojciec. Za jego namową w kieszeni nosił zakrzywiony gwóźdź. - To taki przesąd, każdy artysta go ma. Jedni pukają w niemalowane drzewo, a we Włoszech dotykamy żelaza na szczęście, stąd gwóźdź. Wierzymy, że daje podwójne szczęście. Jestem głęboko wierzącym katolikiem, ale odrobina przesądu nie zaszkodzi - żartował.

Renée, o której długo nikt nie wiedział, kim była dla Luciana, mówi: "Miał 'monello' - takie poczucie humoru uczniaka. Bawiły go głupotki, drobnostki. Uwielbiał się śmiać i cieszyć życiem".

Publiczność cieszyła się razem z nim. Zwłaszcza kobiety. Nawet gdy był już otyłym starszym panem. W filmie jest genialna scena rozmowy po przedstawieniu. - Mówię w imieniu wszystkich kobiet na widowni. Kochamy dużych mężczyzn, takich jak pan. A najbardziej dużych mężczyzn z wielkim głosem. Czy sądzi pan, że te przytulaśne kilogramy pomagają panu w osiąganiu tak wspaniałego brzmienia? - pyta siedząca na widowni leciwa już pani.

- Tak sądzę – odpowiedział wprost wielki tenor, śmiejąc się do rozpuku.

Ale były też w życiu Pavarottiego kobiety, które kochały go, niewiele dostając w zamian. Jak wspomniana już piękna, zdolna i wrażliwa Madelyn Renée, którą spotkał już jako ojciec trzech córek. Za oceanem.

Geniusz też człowiek

W latach 70. Pavarotti na dobre zapuścił korzenie w Ameryce, podczas gdy żona z córkami tęskniła i nie miała pojęcia, że w jego życiu są inne kobiety. Nie dowiemy się o nich z filmu Howarda, który, choć wykonał fantastyczną pracę, postawił Pavarottiemu - urodzonemu hedoniście - pomnik. Trochę szkoda, bo pokazując jego słabości, uczłowieczyłby artystę, nic nie ujmując jego wielkości. W końcu geniusz to także człowiek - mawiał Picasso. (Tak zrobił Kapadia w "Amy" i w "Diego", pokazując grzeszki bohaterów, a efekt jest rewelacyjny).

Howard poszedł inną drogą. Pokazał człowieka niemal bez skazy. A takich ludzi nie ma. Zrezygnował z powszechnie znanych kontrowersji, związanych z osobą tenora. Nie ma w filmie nic nie tylko o jego licznych romansach (nie licząc tego, które skończyło się drugim małżeństwem), ale i o podatkowych kłopotach maestra, o których huczały Włochy, gdy jako adres zamieszkania wpisał podatkowy raj - Monaco, oskarżony o uchylanie się od płacenia podatków na kwotę 40 miliardów lirów - około 23 mln dolarów. Nie ma wreszcie słowa o filmie - złym musicalu "Yes, Giorgio", który okazał się (nie z winy Luciano) klapą i zdobył mnóstwo nominacji do Złotych Malin, w tym dla Pavarottiego jako aktora.

Co do kobiet - owszem, Howard oddaje głos pięknej Madelyn Renée, ale nie pada nawet słowo o charakterze ich związku, trwającego osiem lat. Artystka jedynie przyznaje speszona, że maestro był jej wielką miłością. Ich historię opisał po latach amerykański agent Pavarottiego Herbert Breslin w książce "Król i ja", a 1 sierpnia "Variety" zdradziło, że powstanie serial opowiadający właśnie o tym związku.

Fragment filmu dokumentalnego "Pavarotti" / Wideo: Best Film

Poznali się w prestiżowej muzycznej Szkole Juilliarda, gdzie Luciano prowadził kursy mistrzowskie dla uczniów. Madelyn od razu zrobiła na nim wrażenie, prócz urody miała piękny sopran. Uczyła się w Europie, znała kilka języków, w tym włoski, zaproponował jej więc pracę sekretarki, obiecując pomoc w szkoleniu głosu. Wedle Breslina miesiąc po tym, jak zaczęła dla niego pracować, w tajemnicy wprowadziła się do jego mieszkania przy Central Parku. Madelyn towarzyszyła wszędzie tenorowi. W filmie opowiada o niełatwej pracy dla niego. O uczuciu, jakim go darzyła też.

- Miał 28 walizek w trasie, ale żadnej sam nie pakował. Był bardzo wymagający. Musiałam na wyrywki znać jego rozkład dnia. No i śpiewałam z nim. Byłam przyjaciółką, uczennicą, sekretarką. On był moim mentorem i wielką miłością. (...) Pamiętam pewien recital. Trzymałam dla niego wodę za kulisami, a nagle on wciągnął mnie na scenę, bym śpiewała duet z "Cyganerii". Słowa libretta brzmiały: "Czy kochasz mnie, młoda damo? - Jakżeby inaczej, panie" – ja odpowiadałam. Myślałam, że wybuchnę płaczem.

Pewnego dnia Renée odeszła. Miała dość. Chciała odzyskać swoje życie. Breslin pamięta, jak zrozpaczony był Luciano. - Dzwonił do mnie z Nowego Jorku w środku nocy, a ja byłem w Chicago. Groził, że rzuci się przez okno - pisze Breslin. Następnego dnia, gdy Breslin przyjechał, Luciano jadł z apetytem śniadanie. - Więc w końcu nie rzuciłeś się przez okno? - zapytał.

- Nie - odparł Pavarotti. - Ale próbowałem.

Renée nie zapomniała o Pavarottim. Tuż po jego śmierci przeniosła się na stałe do Włoch. Przypadek? Jest uznaną sopranistką. W filmie wspomina: - Gdy oglądam jego występy, uderza mnie radość, jaką sprawiał mu śpiew. Całym sobą zdawał się krzyczeć: "Kocham to, co robię!". No i ten głos! Jakbym go widziała. Można było liczyć molekuły.

Luciano Pavarotti bardzo przeżył chorobę córki / Źródło: Archiwum rodzinne Pavarottich

Trzech tenorów i to, co najważniejsze

Herbert Breslin został agentem Luciano, bo pewnego dnia w Decca Records, dla której śpiewak nagrywał, ktoś powiedział: "Jesteś takim miłym facetem, Luciano. Potrzebujesz w Ameryce prawdziwego drania, który nie ma skrupułów". Takim draniem był Breslin. "To on był w tym duecie eminencją, a Luciano ciepłym, empatycznym człowiekiem" - ówczesny szef Metropolitan Opera ze łzami wspomina, jak Luciano śpiewał arię operową w garderobie, wyłącznie dla jego rodziców.

- "Luciano był klientem marzeń - pisze Breslin. - Uwielbiał wywiady. Facet o fenomenalnym głosie, ogromnych ambicjach, wyrazistej twarzy i wspaniałym poczuciu humoru".

Pierwszą rzeczą, którą zrobił Breslin, było "wyprowadzenie" Pavarottiego z opery, gdzie potencjał budowania widowni jest ograniczony. Wiedział, że ludzie kochają operowe hity. Zarezerwował Carnegie Hall na recital: tylko Pavarotti z fortepianem. I to był strzał w dziesiątkę. Potem mistrz rozpoczął współpracę z Tiborem Rudasem, który w Atlantic City zbudował teatr i zapraszał gwiazdy muzyki. Od Sinatry po Dianę Ross. Z czasem zaczął zabierać Luciano na największe stadiony świata, gdzie organizował występy. Tak Pavarotti zaczął wprowadzać w życie swoje marzenia o dotarciu z operą pod strzechy, do miejsc, gdzie była nieznana. Nie wszystkim to się podobało.

Ale nim zamienił gmach opery na stadion, wydarzyło się coś, co przywróciło artyście hierarchię ważności zdarzeń. 15-letnia wtedy Giuliana zachorowała na nieznaną chorobę - przestała panować nad swoimi ruchami. - Zabrałam ją do specjalisty, by ją zdiagnozował. Nie potrafił – wspomina żona Luciano. To były postępujące paraliże, mięśnie traciły siłę, co mogło doprowadzić do uduszenia się.

Na szczęście Pavarotti znalazł w Nowym Jorku neurologa, który przeprowadził operację i dziewczynka wróciła do zdrowia. Luciano poświęcił się wtedy wyłącznie opiece nad córką. Krytykowano go za odwołane występy, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Liczyło się tylko zdrowie córki. - Uświadomiłem sobie wówczas, że nie mam nic ważniejszego na świecie - przyznał.

Trzej tenorzy z własnymi koszulkami przed występem na MŚ w piłce nożnej / Źródło: Gamma-Rapho via Getty Images / Alain BENAINOUS

Także choroba zainicjowała projekt z koncertem trzech tenorów. Pavarotti dowiedział się wtedy, że młody śpiewak operowy José Carreras walczy o życie w szpitalu w Barcelonie, a potem w Ameryce. Wyszedł z tej walki zwycięsko. Pavarotti dzwonił do niego i podtrzymywał na duchu. To wtedy zaczęły się rozmowy o wspólnym koncercie. Carrerasa wspierał też Placido Domingo.

W 1990 roku podczas mistrzostw świata w piłce nożnej we Włoszech trzej tenorzy - Carreras, Domingo i Pavarotti postanowili przed finałem dać koncert, by zebrać pieniądze na cele charytatywne. W dokumencie Howarda fantastycznie jego przebieg relacjonuje Domingo.

- Wspólny występ na scenie to najlepszy sposób na poznanie drugiej osoby. Zaczęła się konkurencja. - "Cokolwiek zrobisz, ja będę od ciebie lepszy" – unosiło się w powietrzu. Luciano dał wielki popis po Carrerasie. To było jak odpowiedź: "Co za fraza, ale posłuchaj, teraz ja spróbuję". Musieliśmy zostawić Luciano "Nessun Dorma" - to jego popisowa aria. Ale skończyliśmy program. Zaproponowałem, byśmy zaśpiewali to raz jeszcze we trzech. Wykonaliśmy wersję, która była wyjątkowa - wspomina Domingo.

Trzej tenorzy stali się najsłynniejszą kapelą świata. Nagle dzieła operowe były najgorętszymi w branży płytowej. Rudas zabrał trzech tenorów w trasę po świecie. U szczytu popularności każdy z nich zarabiał 1,5 miliona dolarów za występ! A Pavarotti przebił wszystkich. Ale wydarzyło się coś więcej - pomoc innym stała się odtąd celem jego życia. Sensem sztuki.

Księżna Diana, książę Karol i Pavarotti zmoknięci po koncercie / Źródło: Hulton Archives/Getty Images / Brian Rasic

Londyn, Diana i scena madre

Bywał trudny. Czasem krzyczał, że dziś nie będzie występował. – Przyzwyczaił się, że dostawał wszystko, czego chciał. Gdyby zażądał kurzego mleka, pewnie pobiegliby doić kurę. Ale był hojny i wielkoduszny od zawsze, gdy innym walił się świat. Pierwszy biegł z pomocą - wspomina Adua.

Gdy w 1997 roku przez Londyn przeszedł huragan, który powyrywał mnóstwo drzew z korzeniami, oświadczył, że chce dać koncert, z którego dochód przeznaczy na sadzenie nowych drzew. Do akcji dołączyli księżna Diana i książę Karol.

- W dzień koncertu Luciano otworzył okno, a tam ulewa. - Jakby ktoś wylewał z nieba wiadrami strumienie wody. Nikt nie przyjdzie. Wyjeżdżamy - powiedział do agenta. Doszła burza z piorunami.

Przyszedł tłum ludzi. Z parasolami. Ci z tyłu wściekli, bo nic nie widzieli. Agent zawołał: Opuście parasole, i tak mokniemy. Pierwsza schowała go księżna Diana. Nastąpił efekt domina, choć ciągle lało. - Kolejna aria nosi tytuł "Nigdy nie widziałem takiej kobiety" i dedykuję ją lady Dianie - powiedział Pavarotti. – Ich relacja była magiczna - wspomina agent. - Oboje mieli zwariowane poczucie humoru. Zostali dobrymi przyjaciółmi. Uzgodnili współpracę i przygotowano koncert dla Czerwonego Krzyża.

- Zawsze był hojny, ale teraz miał obsesję na punkcie tego, co może zrobić dla innych. Nie tylko dawał pieniądze, ale sprawdzał, czy budują za nie szkoły, centra medyczne. - Jakby mówił: "na tym etapie kariery mogę robić właśnie to" - dodaje córka. Łzy Luciano na spotkaniach z chorymi dziećmi i emocje, jakich nie zaznał na scenie. Co roku urządzał koncerty charytatywne w Modenie "Pavarotti i Przyjaciele". Rockmani. Piosenkarze pop. Przyjeżdżali wszyscy. I znów go krytykowano.

"Słuchacze nie mają nic dobrego z dobroczynności Pavarottiego. Zdradził operę" - pisała prasa. – Krytykują mnie ludzie, którzy tego nie rozumieją. Nic mnie nie obchodzi ich opinia - odpowiadał.

Ale jeszcze przed londyńskim koncertem świat Luciano zatrząsł się w posadach: po raz pierwszy pojawiła się na horyzoncie Nicoletta Mantovani. Był rok 1993.

- Byłam studentką, miałam 23 lata. Studiowałam nauki przyrodnicze i szukałam dorywczej pracy, by opłacić szkołę. Dostałam pracę przy koniach. - Od razu połączyła ich chemia, która biła w oczy – mówi znajoma obojga. - Luciano od początku mówił Nicoletcie, że jego małżeństwo dawno się skończyło, że między nim i Aduą nie ma już uczucia. Ciągłe rozstania zrobiły swoje. - Nigdy nie czułam się winna, wiedziałam, że nie byłam powodem ich rozstania – mówi Mantovani.

Na początku mówili wszystkim, że jest jego asystentką. Trudno się przyznać, że jest się w związku z mężczyzną o 34 lata starszym.

- W każdej włoskiej operze jest tak zwana scena madre - gdy bohater staje przed widmem tragedii – mówi agent Luciano. - Dość długo udawało mu się związek z Nicolettą zachowywać w tajemnicy. Tym razem, gdy polecieli na wakacje na Barbados, dopadli ich paparazzi. Zdjęcia Luciano całującego w morzu Nicolettę obiegły cały świat. We Włoszech serial w odcinkach ciągnął się kilka lat.

- Był najsłynniejszym katolikiem w katolickim kraju, więc musiało to się tak skończyć - ocenia dziennikarka "Washington Post". – Dla włoskich wielbicieli Luciano rozwód był czymś niewyobrażalnym. – Nie ma już prawdziwych małżeństw ani wiernych mężczyzn. To brak szacunku dla kobiety - grzmiały Włoszki.

- Zrozumiałam, że nasze życie było inne, niż myśleliśmy. Chciałam, by ojciec mi to wytłumaczył – mówi  najstarsza córka. - To sprawa między matką a mną, was nie dotyczy - mówił. – Zaczęliśmy się od siebie oddalać.

Prawnik Adui informował: "Pani Pavarotti pozostaje w odosobnieniu. Rodzina ma nadzieję, że pan Pavarotti znudzi się tą dziewczyną". Ale o nudzie nie było mowy.

Sam Luciano czuł się ogromnie winny. - Było źle - ja cierpiałem, a moja żona jeszcze bardziej. Ale zrozumcie: zakochałem się i musiałem o tę miłość zawalczyć – tłumaczył dość naiwnie.

Rozwód ciągnął się cztery lata. Niedługo po tym, jak zaczął się ich oficjalny związek, u Nicoletty wykryto stwardnienie rozsiane. Zaiste: scena madre.

Luciano Pavarotti z żona Nicolettą i córką Alice / Źródło: Gamma-Rapho via Getty Images / Alain BENAINOUS/

Żona numer dwa i Bono

– To było trudne. Powiedziałam mu: "Chyba nie mogę z tobą być dłużej". Ale on był niesamowity. Powiedział, że muszę patrzeć na chorobę, jak na możliwość, nie jak na coś najgorszego. Po wojnie, kiedy miał 12 lat, zachorował na tężec. Leżał w śpiączce przez dwa tygodnie. Opowiadał, że wciąż ma przed oczami ludzi, którzy go odwiedzali. Ktoś mówił: przyszedł ksiądz. Był pewien, że umiera. Dlatego jest optymistą. Tłumaczył mi: "Gdy wychodzisz z czegoś takiego, czujesz się ocalony. W takich chwilach mówisz do siebie: "Jeśli przetrwam, będę cieszył się życiem: niebem, słońcem, wszystkim". I miał rację.

Nicoletta więc po prostu żyła dalej. Pomagała przy projekcie "Pavarotti i Przyjaciele". Zaczęła od zespołu , który uwielbia. Od U2. Najpierw dzwoniła ona, a do Bono zadzwonił już sam maestro. Lider U2 opowiada  tę historię jak zabawną anegdotę.

Bono: "Dzwoni do ciebie największy śpiewak na świecie i prosi, żebyś napisał mu piosenkę. To co robisz? Zgadzasz się. Ale ja nie miałem piosenki dla niego ani nawet pomysłu na nią. Mówił mi: 'Bóg cię zainspiruje'. - Był obecny w moim domu niczym duch, długo przedtem nim pojawił się fizycznie. Jego metodą była skromność. Dzwonił i pytał: Czy Bóg jest w domu? To było bardzo sprytne".

Luciano nie tylko dzwonił, ale zaprzyjaźnił się też z gosposią lidera U2, bo była Włoszką.

- Efekt był taki, że gosposia, podając śniadanie, pytała codziennie: "Ma pan już coś dla niego?". Przed Wielkanocą Luciano powiedział: "Bóg coś ci teraz podpowie na pewno". I ja obudziłem się następnego dnia z piosenką w głowie! Ojciec zaszczepił mi miłość do opery, więc wyobraziłem sobie, że to on śpiewa pod prysznicem. Napisaliśmy tę piosenkę, nagraliśmy ją i daliśmy mu. Sądziłem, że na tym koniec. Ale to był dopiero początek – opowiada Bono.

Luciano zaczął nagabywać gosposię Bono, że potrzebuje go u siebie w Modenie, by móc to zaśpiewać. - Wyjaśniłem mu, że zespół nie może grać w Modenie, gdy zadzwonił, bo właśnie nagrywa płytę w studiu. Wtedy odpowiedział: "To już jadę do was do studia". Zacząłem się śmiać i powiedziałem: "Ale my, Luciano, nie jesteśmy we Włoszech, tylko w Dublinie". Zbaraniałem, gdy odpowiedział: "Ja też jestem w Dublinie. Już jedziemy". Przyjechał za parę minut z całą, cholerną ekipą filmową. I jak ja teraz miałem mu odmówić? – śmieje się Bono.

Piosenka nosiła tytuł "Miss Sarajevo" i Pavarotti sprawił, że U2 faktycznie zaśpiewało ją w Modenie. Zaśpiewali razem.

Pavarotti pamiętał wojnę ze swojego dzieciństwa. Widok wieszanych ludzi powracał do niego całe, dorosłe życie. Wiedział, co czują dzieci w Bośni. Niesprawiedliwość go przygnębiała. Nienawidził wojny i miał poczucie, że musi coś zrobić, wykorzystując swoja popularność.

Zorganizował koncert "Na potrzeby dzieci w Bośni". Przybyło mnóstwo gwiazd, była wśród nich księżna Diana z mężem. - Chciał polecieć do Bośni i dać nadzieję dzieciom. Sam był takim dzieckiem - mówi Nicoletta. I poleciał. Ufundował także Konserwatorium Muzyczne dla dzieci z Bośni. Ze spotkania z Bono narodziła się wspaniała, wieloletnia przyjaźń.

Pavarotti i Bono podczas występu na rzecz dzieci w Bośni / Źródło: Getty Images

Narodziny i śmierć

Nicoletta i Luciano pobrali się w 2003 roku, tuż po narodzinach ich córeczki. Watykan odmówił im ślubu kościelnego, więc zorganizowano go w operze. Nicoletta była w ciąży bliźniaczej, ale na skutek guza, który uciskał płód, drugie dziecko urodziło się martwe. Oboje bardzo rozpaczali, zwłaszcza że był to tak upragniony przez Luciano chłopiec. - Teraz całą naszą miłość skupimy na siostrzyczce – oświadczył w końcu pogodzony z losem.

70-letni Luciano wciąż urządzał koncerty charytatywne. Zaplanował nawet długą trasę koncertową. Postanowił też otworzyć szkołę. I przede wszystkim wrócić do opery – opowiada agent.

Jego powrót do śpiewania opery komentowano różnie.

- To jego słynne wysokie C brzmiało inaczej, bardziej wysiłkowo - komentował jeden z krytyków. Ale nie brakowało też wiernych entuzjastów. Bono mówi, że gdyby mieli pojęcie, iż opowiada w tej operze całe swoje życie, inaczej by ją oceniali.

Placido Domingo wspomina: "Dyrygowałem na jego prośbę 'Toscą'. Nigdy nie zapomnę, jak Luciano śpiewał partię Szlachcica. Pod koniec opery Caravadossi wie, że umrze, śpiewa o tym, a ostatnie słowa brzmią: "Przepadło moje marzenie o miłości. Czas minął i umieram, a nigdy nie kochałem życia tak bardzo".

Gdy skończył, długo nie ruszał się ze sceny. Jak gdyby właśnie obwieścił światu coś ważnego. Jego twarz wyrażała ogromny ból. Kilka dni później media napisały: "Gwiazda opery, Luciano Pavarotti trafił do szpitala. W ubiegłym roku lekarze wykryli u niego raka trzustki. Przeszedł operację w Nowym Jorku. Jego rzecznik nie powiedział więcej nic o jego stanie zdrowia".

- Nic nie wiedzieliśmy, a on już był wtedy bardzo chory. Płakałam, a on tłumaczył mi, że wszystko będzie dobrze. Taki był jego sposób myślenia. Wierzył w życie – wspomina Nicoletta. - Nasza córeczka miała cztery i pół roku. Pytałam, czemu nie napisze niczego dla niej. Odpowiedział: "Jeśli coś napiszę, zostanie to z nią na całe życie. Nie będzie umiała ze mną rozmawiać. Ona powinna być całkowicie wolna".

- Myśleliśmy, że to nic poważnego. Ale gdy pojechaliśmy do szpitala, okazało się, że to bardzo poważna sprawa. Zastaliśmy go w śpiączce. To było straszne. Poczuliśmy, że nie możemy już tracić czasu i być z dala od niego - mówi najstarsza córka, Lorenza.

Adua, z którą pod koniec życia znów miał dobre relacje, dodaje: "Odwiedziłam go w szpitalu. Był w bardzo złym stanie. Powiedział mi: 'Wciąż jesteś piękna, ale przytyłaś 10 kilogramów'. I miał rację. Kiedy się poznaliśmy, ważyłam 10 kilogramów mniej. Przyniosłam jego ulubione spaghetti neapolitańskie. Musiałam go karmić, sam nie był w stanie jeść".

Ostatnie pożegnanie rodaków z Luciano Pavarottim / Wideo: Archiwum Reuters

Nie widzimy w filmie schorowanego Luciano. To słuszny wybór, bo przecież kojarzy nam się głównie z radością życia i z fantastycznym uśmiechem, który niezmiennie serwował na powitanie.

Sprzedał 100 milionów płyt. Wystąpił dla 10 milionów ludzi, którzy go uwielbiali, ale sam nie lubił słuchać swoich nagrań. Luciano Pavarotti zmarł 6 września 2007 roku w Modenie, w mieście, w którym się urodził i które ukochał.

Córka Cristina mówi, że kiedy był już bardzo chory, zgodził się w końcu posłuchać z nią koncertu, na którym towarzyszył mu pianista John Wustam.

Słuchał w milczeniu i nagle powiedział: "Byłem dobry". Cristina odpowiedziała: "Tak, tato. Wydajesz się zdziwiony. Byłeś bardzo dobry". "Naprawdę nieźle śpiewałem" – powtórzył Pavarotti autentycznie zaskoczony.

Podziel się
-
Zwiń

Rafał Lesiecki

ZobaczW kilka minut mogą niszczyć całe miasta. Wracają rakiety, których obawiał się Zachód

Czytaj artykuł

Tytuł: Rakieta Kalibr wystrzelona z rosyjskiego okrętu. Amerykanie uważają, że Moskwa, przenosząc te pociski na wyrzutnie lądowe, złamała traktat INF Źródło: Vadim Savitsky\TASS via Getty Images

Jakub Majmurek

ZobaczTrzej tenorzy lewicy. Przełamią klątwę Millera?

Czytaj artykuł

Marta Abramczyk

ZobaczWięcej ludzi poleciało w kosmos, niż zrobiło to, co ona

Czytaj artykuł

Tytuł: W tym roku jako pierwsza Polka jachtem żaglowym samotnie opłynęła świat Źródło: archiwum prywatne

Filip Czekała

ZobaczBrunatny żniwiarz. Ofiary Strzygoni Ch. liczono w tysiącach

Czytaj artykuł

Tytuł: Walka przypominała walkę Don Kichota z wiatrakami Źródło: Przegląd Leśniczy (1926 r.)

Redaktor prowadząca

Aleksandra Majda

 

Autorzy

Katarzyna Kaczorowska, Jakub Majmurek, Rafał Lesiecki, Marta Sawicka-Danielak, Justyna Kobus, Filip Czekała, Marta Abramczyk

 

Realizacja

Anna Karolkowska, Klara Styczyńska, Joanna Smolińska

 

Fotoedycja

Mateusz Gołąb, Daria Ołdak, Michał Sadowski, Jacek Barczyński, Aleksandra Wancisiewicz, Wiktoria Diduch

 

Korekta

Jarosław Butkiewicz, Krzysztof Wojciechowski

Poprzedni weekend 27-28.07.2019
2 tygodnie temu 20-21.07.2019
3 tygodnie temu 13-14.07.2019
4 tygodnie temu 06-07.07.2019
5 tygodni temu 29-30.06.2019
Zobacz wszystkie