Tina Turner umarła w marcu, ale wyłącznie w Polsce. W Australii spadł deszcz jadowitych pająków - czarnych wdów, choć te w ogóle nie występują na tym terenie, a ulicami Houston przepłynął rekin, dokładnie ten sam, który już wcześniej pływał po kilku innych miastach świata. Sprawdzamy, w co uwierzyliśmy w mijającym roku, choć często wydawało się, że ciężko w to uwierzyć.
Autorzy słownika Collins Dictionary zdecydowali, że Słowem Roku 2017 jest "fake news", fraza określająca fałszywe, często sensacyjne informacje podawane pod pretekstem prawdziwych wiadomości. Zdaniem autorów jest ona "wszechobecna", a jej użycie wzrosło o 365 procent w porównaniu do roku 2016.
Wszechobecność “fake news" zauważalna jest przede wszystkim w internecie. Wiele z fałszywych wiadomości, w które uwierzyli ludzie na całym świecie w mijającym roku, nie nosiło jednak nawet znamion prawdopodobieństwa. Żerowały one przed wszystkim na naszej wrażliwości, ciekawości, często strachu. I tak na przykład strach na polskim Facebooku wywołała nowa śmiertelna choroba, która trafiła do Polski. Pojawiła się nagle w lutym, miała zabić kilkanaście osób, a jej objawy przypominały dziwaczne zmiany skórne - ciało było pełne małych, dosyć obrzydliwych dziurek. Zdjęcie załączone do linku, którym dzielili się internauci, wyglądało jak stopklatka z kiepskiego horroru, ale najwyraźniej sporo osób się na nie i na krzykliwy nagłówek nabrało. W ciągu kilku dni zapytania w Google dla hasła "nowa choroba trafiła do Polski" i "śmiertelna choroba w Polsce" stanowiły czołówkę wyszukiwań w temacie "Polska".
Wiedza o tym, na czym miała polegać owa śmiertelna choroba, była dosyć kosztowna. Żeby się o tym dowiedzieć, należało wysłać SMS za blisko 30 zł. Wiele "fake newsów" powstaje bowiem w internecie po to, by na nas zarobić. A to poprzez wysyłanie SMS-ów, a to poprzez zwiększanie ruchu na stronach internetowych, czyli w efekcie ich potencjału reklamowego.
Śmierć i lęk przed śmiercią
To dlatego często takie "fake newsowe" strony uśmiercają popularne osoby. Poruszeni wiadomością internauci szybko klikają, nie sprawdzając źródła informacji. I tak w tym roku umarli w Polsce m.in. Tina Turner, Jan Pietrzak, Janusz Gajos, Tadeusz Sznuk czy Swietłana Aleksijewicz. Wszyscy mają się dobrze. W marcu aktor Maciej Musiał, by zadać kłam nieprawdziwej informacji o tym, że nie żyje, bo jego auto zderzyło się czołowo, opublikował na Instagramie zdjęcie z przyjaciółmi i napisem "alive" (z ang. żywy).
Gdy o lękach mowa... Media społecznościowe w kilku krajach żyły informacją, że jeden z pracowników dużego koncernu produkującego napoje dodał do nich krew zakażoną wirusem HIV (alternatywnie pojawiała się wersja z AIDS) i dlatego napój jest bardzo niebezpieczny. "Policja przestrzega: nie należy pić jakichkolwiek produktów od **** w najbliższych dniach! Pracownik **** zakaził je krwią z HIV. (...) Przekaż tę wiadomość dalej!" - głosiło ostrzeżenie przekazywane głównie w prywatnych wiadomościach. Powoływano się także na rzekomy komunikat brytyjskiej policji zakazujący picia produktów firmy.
Wirus HIV nie jest w stanie długo przetrwać poza ludzkim organizmem, a już na pewno nie w środkach spożywczych czy napojach. Plotka jednak rozchodziła się tak intensywnie, że władze Dubaju opublikowały dementi, tłumacząc przy okazji, w jakich sytuacjach można zarazić się wirusem. Amerykańska agencja rządowa Center for Disease Control and Prevention na swojej stronie w sekcji "podstawowe informacje o HIV" jako jeden z mitów dotyczących wirusa umieściła właśnie ten o przenoszeniu się poprzez jedzenie czy napoje.
Ale mit o skażonych napojach od lat żyje swoim życiem. Po raz pierwszy taka informacja pojawiła się w internecie w 2011 roku. Od tego czasu krążyła po sieci wielokrotnie, "ostrzegając" a to mieszkańców Turcji, a to USA, a to Wielkiej Brytanii. I dotarła do Polski? W czerwcu na kilku forach dyskusyjnych zaniepokojeni użytkownicy pytali: "Ostatnio w telewizji jest głośno na temat **** skażonej wirusem HIV w Wielkiej Brytanii. Jeśli osoba pije taką **** ze sklepu, to czy jest zagrożenie zarażeniem się tą chorobą?" - wiadomość o takiej treści intensywnie krążyła także po Facebooku, zwłaszcza wśród mieszkających w Wielkiej Brytanii Polaków.
Martwa wiewiórka, niebieski wieloryb, dziennikarska kaczka
W mijającym roku próbowano nas przekonać także, że do Polski zbliża się promieniotwórcza chmura, a Kanadyjczycy raz po raz słyszą dźwięki przypominające "trąby apokalipsy". Do tego orangutan zgwałcił młodego Irlandczyka, bo przez jego długie włosy i długą rudą brodę pomylił go z małpą, Szwecja zdelegalizowała seks małżeński, a Jarosław Kaczyński wymusił na premier Beacie Szydło zakończenie programu Rodzina 500 plus od stycznia 2018 roku. Trudno powiedzieć, czy twórcom tych zmyślonych informacji udało się przekonać do nich internautów, ale niewątpliwie strony, które je publikowały, cieszą się popularnością.
Były jednak w mijającym roku fake newsy mniej absurdalne, za to medialne i pobudzające zbiorowe emocje, także polityczne. W marcu oburzenie wywołało zdjęcie martwej wiewiórki na konarze ściętego drzewa. Miało być dowodem na to, jak destrukcyjne jest tzw. lex Szyszko. Nie było - zdjęcie zostało zrobione przed wprowadzeniem przepisów i nie pokazywało ściętego drzewa, a jedynie jego spróchniałą gałąź. Podczas marszu narodowców 11 listopada jeden z policjantów miał krzyknąć do protestującej kobiety "siadaj k**wo". Tymczasem okazało się, że krzyczał on do swojego kolegi "siadaj Kulson".
W 2017 roku niezwykle intensywnie dyskutowanym tematem była gra Niebieski Wieloryb, która miała doprowadzić do samobójstw kilkuset dzieci i nastolatków w Rosji, a potem i w innych krajach. Choć rosyjskie władze zaprzeczyły tej informacji, a tamtejsi dziennikarze już rok wcześniej pisali, że nie ma dowodów, by gra kiedykolwiek istniała, ta fałszywa informacja zaczęła być powielana przez niektóre media, a potem żyć swoim życiem w internecie i prawdopodobnie w końcu doprowadziła do powstania jakiejś formy gry w Niebieskiego Wieloryba.
Patrzcie, co zdarzyło się w Szwecji! I w Polsce
Jak wynika z grudniowego sondażu CBOS, 63 procent badanych Polaków nie zgadza się na przyjmowanie przez Polskę uchodźców z krajów objętych konfliktami zbrojnymi. 74 proc. uważa, że nie powinniśmy przyjmować uchodźców z krajów muzułmańskich. Wiele z fałszywych informacji, które rozprzestrzeniały się w 2017 roku, dotyczyło właśnie uchodźców i wyznawców islamu.
Mogliśmy się zatem dowiedzieć, że przez uchodźców w Szwecji już wkrótce wybuchnie wojna domowa (jak pisał jeden z portali, "bez interwencji z zewnątrz, kraj sobie nie poradzi, katastrofa humanitarna jest tylko kwestią czasu"), a kraj stał się "światową stolicą gwałtów" (Szwecja rzeczywiście ma wysokie statystyki zgłoszeń tego przestępstwa, ale definicja gwałtu jest tam dużo szersza niż w innych krajach, a zgłoszenia są inaczej liczone). Z kolei w norweskim Oslo policja całkowicie straciła kontrolę nad miastem, gdyż przejęli je radykalni islamiści, a coraz więcej miast w Europie ma tzw. "strefy no-go" opanowane przez muzułmanów i prawo szariatu. Jednym z miast, które ma mieć takie dzielnice, jest Paryż (w całej Francji ma ich być aż 20). Co ciekawe, wymienia się wśród nich m.in. historyczną i popularną wśród turystów dzielnicę Le Marais. Choć już w 2015 roku amerykańska telewizja Fox News musiała przeprosić władze i mieszkańców stolicy Francji za dystrybuowanie takich nieprawdziwych informacji o mieście, wydaje się, że ich żywot będzie jeszcze długi.
"Plaga imigrantów" miała także pojawić się w Słubicach. Przybysze mieli atakować mieszkańców i kraść (najczęściej alkohol). Jak relacjonował jeden z portali, imigranci "na początku próbują rozmawiać, później stają się agresywni i niebezpieczni". Mimo że portal pisał o "pladze", nie podawał liczby imigrantów, którzy rzekomo pojawili się w mieście. Z troską jednak podkreślał, że cała ta sytuacja spowodowała, iż… znad Odry prawie całkowicie wynieśli się wędkarze.
Brzmi zabawnie i niewiarygodnie? Być może, ale na jednym z profili na Facebooku, który zamieścił ten artykuł, został on podany dalej prawie 300 razy, a komentujący nie wydają się mieć wątpliwości co do prawdziwości przeczytanych treści. "No i to są skutki cudownej polityki Merkel, Tuska i tej całej unijnej, lewackiej bandy!" - pisała pani Małgorzata. "Wzmocnić patrole i wywalać to tałatajstwo, zaczynają przy granicy, a potem wejdą dalej" - domagała się pani Halina, a pan Marcin widział tylko jedno dobre rozwiązanie: "strzelać do skur******* bez ostrzeżenia". Co ciekawe, identyczne doniesienia o "pladze w Słubicach" pojawiły się na stronach internetowych zarówno w marcu, jak i w lipcu. Tymczasem słubicka policja nie miała w tym okresie żadnych zgłoszeń o rozbojach czy kradzieżach dokonywanych przez jakichkolwiek imigrantów.
Amerykański patriota z rosyjskiej fabryki trolli
Na niechęci do muzułmanów bazował też jeden z najpopularniejszych “fejków" tego roku, który w marcu obiegł cały świat. Oto po zamachu na Westminster Bridge w Londynie jeden z użytkowników Twittera zamieścił w serwisie zdjęcie kobiety w hidżabie przechodzącej obok ofiary zamachu wraz z podpisem "muzułmanka nie zwraca uwagi na atak terrorystyczny, beztrosko przechodzi obok umierającego mężczyzny i sprawdza swój telefon". Zdjęcie, którym dzielili się internauci, było jednak przycięte i nie pokazywało prawdziwej reakcji kobiety - przerażonej i zestresowanej. Jak się okazało kilka miesięcy później, profil, który zamieścił zdjęcie z taką fałszywą interpretacją, a którego opis sugerował, że należy do "dumnego teksańskiego i amerykańskiego patrioty", był jednym z tysięcy kont założonych w rosyjskiej fabryce trolli, regularnie publikującej "fake news". Znalazło się ono na liście kont badanych przez Komisję ds. Wywiadu Senatu Stanów Zjednoczonych pod kątem wpływania na przebieg wyborów w USA i Wielkiej Brytanii.
Bo 2017 był też rokiem, gdy poprzez "fake news" próbowano wpływać na politykę i relacje zarówno wewnętrzne, jak i międzynarodowe. Wiosną rosyjskie media publikowały fałszywe informacje o setkach ludzi zabitych przez polskich najemników (w tym kobiety) w Donbasie, a narrację tę umacniały wspierane przez Moskwę władze tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej. Wyborom prezydenckim we Francji towarzyszyły "fake news" o kontach Emmanuela Macrona w rajach podatkowych i o tym, że jego kampania jest finansowana przez Arabię Saudyjską (alternatywnie: przez Rotschildów).
- Popatrzcie, co dzieje się w Niemczech, popatrzcie, co ostatniej nocy stało się w Szwecji. Kto by uwierzył? Przyjęli wielu uchodźców i teraz mają problemy, których nie potrafili sobie nawet wyobrazić - grzmiał w lutym prezydent USA Donald Trump, mimo że w Szwecji zupełnie nic się wówczas nie działo. Zresztą prezydentowi Trumpowi w mijającym roku nie tylko zdarzało się tworzyć "fake news", ale i używać tego sformułowania przede wszystkim do ataków na media. Jak wynika z danych zebranych przez Columbia Journalism Review, od 16 czerwca 2015 roku Donald Trump napisał 990 tweetów, w których krytykował prasę. Hasło "fake news" pojawiło się w nich ponad 140 razy.
Trump nie jest jednak jedynym, dla którego "fake news" stało się w roku 2017 narzędziem do podważania stanowiska innych polityków czy publikacji mediów. Prezydent Syrii Baszar al-Asad komentując raport Amnesty International opisujący tysiące morderstw w jego więzieniach, stwierdził: - Dziś można sfałszować wszystko. (...) Żyjemy w erze fake news.
W wywiadzie dla "The New York Timesa" jeden z wysokich rangą przedstawicieli służb bezpieczeństwa Birmy nazwał "fake newsem" dramat Rohindżów, a rosyjskie MSZ oznacza stemplem ze słowem "fake" artykuły, z którymi się po prostu nie zgadza. W Polsce sformułowania tego w mijającym roku często używała Beata Mazurek, rzecznik prasowa Prawa i Sprawiedliwości. "Fake newsem" nazwała m.in. doniesienia medialne o nieprawidłowościach w finansowaniu w 2015 roku kongresu PiS "Polska. Wielki Projekt", artykuł o trudnych relacjach partii rządzącej z prezydentem Andrzejem Dudą czy informację o interwencji Jarosława Kaczyńskiego w sprawie mężczyzny skazanego za wyłudzenia podatku VAT.
Co dalej?
Claire Wardle, dyrektor działu badań First Draft News - organizacji edukującej i walczącej z "fake newsami" - przyznaje, że nie spodziewała się, iż w 2017 roku zjawisko to będzie tak powszechne, termin tak szeroko używany, a przede wszystkim, że stanie się on bronią w rękach polityków. W swoich prognozach na 2018 rok, które przygotowała dla Nieman Lab na Harvardzie, nie jest optymistką. Jej zdaniem w nadchodzącym roku politycy nadal będą używać sformułowania. Chodzi głównie o to, by podważać wiarygodność mediów i wolność słowa. "Fake news" będą miały coraz częściej formę wizualną, bo tak łatwiej i szybciej rozbudzić emocje, a przy tym trudniej śledzić ich przepływ w Internecie.
Wardle zostawia nas na 2018 rok ze zdaniem "dezinformacja stanie się jeszcze gorsza". Może się niestety okazać, że nie jest to "fake news".
Beata Biel (Konkret24)