Pomysł nowego ustroju jest traktowany jako wyborczy trik, który ma podnieść szansę na prestiżowe stołeczne zwycięstwo PiS w wyborach samorządowych 2018 roku. Tymczasem na powiększeniu Warszawy partia może wyjść jak Zabłocki na mydle. Wyborów na prezydenta miasta i tak nie wygra, zaś w radzie dostanie mniej mandatów – pisze w autorskiej analizie dla Magazynu TVN24 dr Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Analiza nie uwzględnia ewentualnych zmian w okręgach wyborczych, bo nie są tu znane zamiary PiS.
Flis przeanalizował pięć wyników wyborczych PiS w Warszawie i okolicach:
- Wybory parlamentarne 2015
- Wybory parlamentarne 2015, z założeniem ze wynik PO i Nowoczesnej liczymy łącznie
- I turę wyborów prezydenckich 2015
- II turę wyborów prezydenckich 2015
- Wybory do sejmików 2014
Rezultat: PiS wygrał w „wielkiej Warszawie” tylko w pierwszym wariancie (wybory parlamentarne 2015) , we wszystkich innych przegrał.
Reakcją oponentów tej partii na projekt nowej ustawy jest demaskatorski i oskarżycielski ton. Jest przy tym przyjmowane za oczywistość, że trick jako taki będzie skuteczny i rzeczywiście zapewni sukces inicjatorom. Takie założenie lepiej jednak najpierw poddać pod wątpliwość i sprawdzić. To, że ktoś czegoś chce, jeszcze nie znaczy, że wie jak to zrobić i że mu się to uda. Powiększenie Warszawy wygląda na pomysł, za którym stoi "chciejstwo" i ślepe rozochocenie i wcale nie musi być skuteczny.
Bardzo często manipulacje wyborcze opierają się na przyjęciu założenia najbardziej korzystnego dla pomysłodawcy. Znacznie rzadziej takie założenia okazują się prawdziwe. Cały pomysł – podobnie jak i większość pierwszych komentarzy - najwyraźniej opiera się na sprawdzaniu, kto wygrał w poszczególnych częściach miasta oraz okolicznych gminach ostatnie wybory parlamentarne. Jest to o tyle wątpliwe, że w tych wyborach obóz anty-PiS startował wyjątkowo podzielony i bardzo trudno jest tutaj oszacować, jaka jest realna siła drugiej strony.
Tymczasem w wyborach prezydenta Warszawy, gdy dojdzie do drugiej tury, będą liczyć się tylko dwie opcje – za lub przeciw. Dlatego lepiej sprawdzić możliwe efekty zmiany, przeprowadzając test w oparciu o inne wybory. Takie, które Prawo i Sprawiedliwość również wygrało, ale w których musiało się zmierzyć z mniej rozdrobnionymi oponentami.
Wyniki kolejnych wyborów – niekorzystne dla PiS
W II turze wyborów prezydenckich Bronisław Komorowski, popierany przez PO, pokonał Andrzeja Dudę 59% do 41% w Warszawie, a w otoczeniu (traktowanym łącznie) tylko 51% do 49%. Jeśli połączyć obie części, suma głosów nadal daje jednoznaczne zwycięstwo PO: 57% do 43%. Cała wielka awantura, jeśli patrzeć na nią z perspektywy walki o prezydenturę Warszawy, dotyczy triku, który przesuwa równowagę pomiędzy obozem „dobrej zmiany” a oponentami o 2-3%. Bardzo daleko od pozytywnego dla PiS rozstrzygnięcia.
Rzecz wygląda bardzo podobnie – PiS przegrywa w Warszawie i obwarzankach - jeśli spojrzeć na I turę wyborów prezydenckich a także na wybory sejmikowe w 2014 roku. A przecież także w każdych z tych wyborów w skali kraju PiS uzyskał największe poparcie.
Ostatnie wybory sejmowe też skłaniają do zupełnie innej oceny sytuacji, jeśli wynik PiS porównać z wynikiem PO i Nowoczesnej łącznie. Każdy z takich testów daje podobny rezultat – tylko w najprościej przeliczonych wyborach sejmowych obraz wygląda korzystnie dla PiS. Faktycznie, wybory parlamentarne były ostatnimi z poprzedniego wyborczego cyklu i przesądziły o zdobyciu przez PiS władzy w kraju. To jednak za słaby argumenty, by opierać się tylko na nich w analizie wyborów warszawskich.
„Stolyca” a prowincja
Jeszcze bardziej skrzywia obraz traktowanie całej Warszawy jako jedności, przeciwstawianej podmiejskiemu „obwarzankowi”. Szczególnie mylące jest tu odwoływanie się do stereotypów, poczucia wyższości „stolycy” nad "prowincją". Dlatego warto zobaczyć, jak na przykładzie wyborów prezydenckich 2015 roku wyglądają te dwie społeczności. Szczególnie to, co jest kluczowe przy proponowanych wyborach Rady Warszawy - zwycięstwa w każdej z gmin i dzielnic z osobna.
Rzeczywiście, jest widoczna różnica pomiędzy Warszawą a „obwarzankiem” - jednak nie jest ona tak duża, jak się wielu wydaje. Bronisław Komorowski wygrał I turę we wszystkich dzielnicach Warszawy i w ponad połowie z 33 gmin wokół. Ta sytuacja nie zmieniła się w II turze - wygrywał w niej w dokładnie tych samych gminach, w których zwyciężał za pierwszym razem.
Samo zwycięstwo to jednak zbyt duże uproszczenie. Tak jak zróżnicowane są dzielnice Warszawy, tak zróżnicowane są również gminy wokół stolicy. Różnica pomiędzy kandydatami podczas II tury to w Wilanowie 39%, zaś na Pradze Północ już tylko 3%. W otaczających stolicę gminach różnice też są duże. W Piasecznie miał on przewagę 17%. Z kolei w Karczewie Andrzej Duda wygrał o 21%, a w Halinowie czy Wołominie o 17%. Jest to zatem spory rozrzut i myli się ten, kto wrzuca te gminy do jednego worka. Sympatie są przy tym bardzo stabilne – zmiany zwycięzcy pomiędzy wyborami sejmikowymi, dwoma turami prezydenckich i sejmowymi (po zsumowaniu wyników PO i Nowoczesnej) są minimalne.
PiS w mniejszości w Radzie Warszawy
To, jak bardzo różnią się podwarszawskie gminy ma decydujące znaczenie dla wyborów do nowej warszawskiej rady. Jeśli przeliczyć wybory prezydenckie, czy to I czy II tury, na nowy system, to okaże się, że w 51-osobowej radzie (licząc z pominiętą, ponoć przez przypadek, Podkową Leśną) - tylko 16 członków będzie zasiadać z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Jest to zatem mniej niż co trzeci mandat, a więc PiS zdobywając 43% głosów w całej wielkiej Warszawie, w nowym systemie zapewniłby sobie tylko 31% mandatów.
Trudniejszy do wytłumaczenia jest pomysł podwójnej większości, który znajduje się w projekcie nowego ustroju. W zwykłym głosowaniu każdy z radnych podnosi jedną rękę w górę, wygrywa większość.
W nowym systemie przewaga głosów nie wystarczy jednak do przyjęcia uchwały. Muszą oni jeszcze reprezentować ponad połowę mieszkańców metropolii. Podwójna większość to jakby jeszcze jedno, równoczesne głosowanie. Jego sens można sobie najprościej wyobrazić w ten sposób, że każdy radny podnosi w górę palce – w liczbie zależnej od liczby mieszkańców, których reprezentuje. Łącznie 51 radnych będzie mogło podnieść 510 palców. Tylko nie każdy będzie podnosić wszystkie, które ma. Jeśli radny z najmniejszej z gmin - Podkowy Leśnej – może podnieść w głosowaniu jeden palec, to radny z Mokotowa powinien podnieść tych palców 42…
Jeżeliby przeliczyć wyniki wyborów prezydenckich na ten drugi rodzaj głosowania, to Prawo i Sprawiedliwość mogłoby liczyć tylko na 77 z 510 "palców". Bo nawet jeśli PiS wygrywa w 16 gminach, to z reguły w tych z mniejszą liczbą mieszkańców, a nie takich jak Piaseczno, Pruszków czy Legionowo. Oczywiście, przegrywa też w dużych dzielnicach miasta. Stąd wydaje się, że nadzieje pokładane w tym systemie są dość płonne.
Bardzo podobne rezultaty daje przeliczenie wyników wyborów sejmikowych z 2014 roku. Tutaj z jednej strony, przewaga Platformy nad PiS wydawała się zupełnie niewielka. PO w takiej wielkiej Warszawie uzyskałaby 35% głosów, a PiS 29%. Jednak nowy system wcale nie zapewnia PiS-owi nagrody. W dalszym ciągu ta partia może liczyć na 18 rąk w górze, czyli niewiele ponad 1/3 i na 123 palce - czyli 1/4. To dalej zdecydowanie mniej niż to, co można by uzyskać w przypadku bardziej proporcjonalnych wyborów.
I jeden i drugi test pokazuje także, jak złudne jest patrzenie na cały ten obszar przez porównanie kto gdzie wygrywał w najprościej przeliczonych wyborach sejmowych. Natomiast samo majstrowanie przy sposobie wybierania rady może boleśnie poranić samego majstrującego.
Nauczka z przeszłości
Jest to kolejny przykład tego, co już kilkukrotnie widzieliśmy w polskiej polityce – ostatnio zaś raz za razem. Jedna strona wpada na jakiś pomysł i już po chwili rozochoca się jego domniemaną genialnością. Sprawa natychmiast wycieka a wtedy druga strona wpada w panikę. Jej strach i gorące protesty tylko utwierdzają inicjatorów w przekonaniu, że pomysł faktycznie musiał być genialny. Cóż bowiem świadczy to tym bardziej niż fakt, że przeciwnicy tak się go boją.
Taką pętlę rozochocenia mogliśmy obserwować przed 10 laty, gdy PiS wprowadził w wyborach samorządowych blokowanie list. Miało być wunderwaffe, wyszedł strzał w stopę – przegrane wybory z blokiem PO-PSL i starta 10 mandatów. Uważne testy najnowszego pomysłu posłów PiS nieodparcie przywołują tamto wspomnienie.
Szkoda tylko, że kolejna lekcja pokory będzie musiała kosztować tak wiele zamieszania. Nowy ustrój to przecież także konieczność przeorganizowania kilkunastu podwarszawskich powiatów, to zupełnie zbędne emocje pomiędzy mieszkańcami miasta i jego otoczenia, to zniechęcenie miłośników małych podmiejskich ojczyzn i utrudnienie przyszłego, racjonalnego zmierzenia się z problemem zarządzania metropoliami. Bo problem jest realny – co przecież nie znaczy jeszcze, że każda próba jego rozwiązania jest sensowna.