"Dzień, który zmienił świat" - taki tytuł nosiła okładka prestiżowego pisma "Economist" zaraz po zamachach na Nowy Jork i Waszyngton we wrześniu 2001 r. Kolejne okładki tygodnika i główne artykuły zajmowały się planami amerykańskiego odwetu wobec reżimu talibów i Al-Kaidy. "Bitwa, która jest przed nami", "Następna faza wojny", "Iluzoryczne zwycięstwo" oraz "Wojna na lądzie" - pisał "Economist" w kolejnych numerach. Biorąc do ręki najnowszy numer pisma, tydzień po zamachach w Paryżu, nie sposób nie odnieść wrażenia, że historia zatoczyła koło.
"Jak przeprowadzić odwet" - pyta na okładce "Economist", drukując zakrwawioną flagę Republiki Francuskiej. To kluczowe pytanie. Wiadomo już dzisiaj, że Francja i większość Europy tego jednego wieczoru całkowicie porzuciła złudzenia, że z terroryzmem można walczyć "pokojowo" i "delikatnie". Zewsząd słychać głosy wzywające do konsekwentnej rozprawy z zagrożeniem, włącznie z fizyczną likwidacją wszystkich szaleńców i metodycznych morderców, którzy pod sztandarem jakiegoś wyimaginowanego islamskiego ideału, gotowi są zabijać jak najwięcej bezbronnych ludzi w miastach Europy.
Strach padł na Europę
Na pewno powody do gorzkiej satysfakcji mają Amerykanie, zwłaszcza z ekipy G. W. Busha, którzy opowiadali się za bezwzględną rozprawą z zagrożeniem. W Europie, szczególnie we Francji i w Niemczech, politykę poprzedniego prezydenta Stanów Zjednoczonych określano mianem "kowbojskiej", "awanturniczej" i "nieodpowiedzialnej". Niemal 15 lat później, po Paryżu, Francja wprowadziła u siebie stan wyjątkowy, a Niemcy spodziewają się zamachu na swój kraj. W obawie o bezpieczeństwo, w niemieckim Hanowerze odwołano we wtorek międzypaństwowy mecz Holandia - Niemcy, który z trybun miała oglądać sama Angela Merkel. Zamachu tradycyjnie obawiają się Włosi, szczególnie mieszkańcy Rzymu. Nawet liberalna i do tej pory spokojna Szwecja, podniosła poziom zagrożenia terrorystycznego.
Francuski "czas wojny"
Widzimy już, że francuski odwet za zamachy będzie bezwzględny. Francuskie siły specjalne, policja, komandosi czy inne służby nie będą znały litości dla dżihadystów i podejrzanych o terroryzm. Prezydent Francji Francois Hollande ogłosił, że jego kraj prowadzi wojnę. Oczywiście jest to wojna nowego typu, nie przypomina wojen z XX wieku. Niemniej jednak w zasadzie całe zasoby państwa francuskiego zostały skierowane do rozprawy z zagrożeniem. Widać to było szczególnie w parlamencie Francji i na spotkaniu prezydenta z burmistrzami wszystkich dużych miast Republiki. W zasadzie całkowita zgoda na wprowadzenie przepisów o stanie wyjątkowym wśród deputowanych to dowód na to, że "w czasie wojny" wszystkie sprawy schodzą na drugi plan.
Z barbarzyńcami nie można się układać
Do rozprawy z fanatycznym dżihadem w Europie wzywają także środowiska lewicowe i liberalne, które poczuły się szczególnie zagrożone. To przecież anty-religijny, satyryczny tygodnik "Charlie Hebdo" stał się celem zamachu w styczniu, a jedenaście miesięcy później islamistyczni fanatycy uderzyli w młodzież, która bawiła się na koncercie rockowym, w klientów restauracji czy kibiców piłkarskich. Znamienne jest to, że np. bardzo lewicowy dziennik "Liberation", który zachwycał się Snowdenem i potępiał Busha za sposób rozprawy z Al-Kaidą, dzisiaj mówi o przekroczeniu Rubikonu przez terrorystów i nazywa ich barbarzyńcami. A z barbarzyńcami, wiadomo, można tylko zwyciężyć, nie można z nimi się układać. Europejska lewica i centrolewica w jednej chwili zgodziły się, że w obronie laickich i republikańskich wartości potrzebne są kroki nadzwyczajne. To, że o takich nadzwyczajnych krokach mówi prawica i centroprawica, np. Nicolas Sarkozy, przymierzający się do ponownej walki o Pałac Elizejski, nie dziwi. Sarkozy z kolei musi licytować się w radykalizmie ze skrajnie prawicowym Frontem Narodowym. Liderka Frontu Marine Le Pen przystąpiła do frontalnego ataku na politykę państwa francuskiego wobec islamu i imigracji, licząc na wzrost poparcia wśród przestraszonych terroryzmem Francuzów.
Sytuacja jest na tyle poważna, że w zasadzie w całej Europie nie ma głosów sprzeciwu wobec francuskiej deklaracji wojny i wprowadzenia drakońskich przepisów. Liczne w Europie Zachodniej środowiska muzułmańskie także nie protestują, ponieważ są świadome, że bez wykorzenienia ekstremizmu islamskiego, prędzej czy później wielu Europejczyków obróci się przeciwko wyznawcom islamu. Niektórzy obawiają się, że kolejny zamach na masową skalę w Europie może sprowokować wręcz pogromy anty-muzułmańskie. Żaden z liczących się przywódców islamskich we Francji nie zaprotestował na przykład przeciwko zapowiedzi zamykania meczetów, w których głosi się ekstremistyczne poglądy i gdzie edukacja religijna dzieci i młodzieży przyjmuje formę "prania mózgów".
Europa po Paryżu
Europa po Paryżu wydaje się być autentycznie przestraszona, dlatego większość obywateli zgodzi się na wprowadzenie kolejnych utrudnień w życiu codziennym, które mają zwiększyć bezpieczeństwo. W tym sensie państwa Unii Europejskiej upodobnią się do Stanów Zjednoczonych czy Izraela, gdzie bezpieczeństwo jest absolutnym priorytetem. Ale w Europie zabezpieczenie obywateli jest trudniejsze: Stary Kontynent to mozaika państw, narodów, kultur, języków i tradycji, także politycznych. Dlatego nie ma jednej "europejskiej" rozprawy z terroryzmem i nie będzie "europejskiej" rozprawy z dżihadyzmem. To państwa będą prowadziły wojnę wewnętrzną z ekstremistami i państwa będą ze sobą współpracować. Gołym okiem widać, że nie da się zastąpić państw jakąś mityczną "europejską" strukturą militarną, polityczną i wywiadowczą. To co jest pożądane, to maksymalne zacieśnienie współpracy międzypaństwowej, ale zawsze taka współpraca ma swoje graniczne. Oczywiście, tu pojawia się obawa, że luki w tej współpracy mogą wykorzystać terroryści w kolejnym planowanym ataku.
Co z układem z Schengen?
Po Paryżu można się spodziewać dalszego obumierania układu Schengen o zniesieniu kontroli na granicach wewnątrz UE. W tym momencie porozumienie schengeńskie jest pod podwójną presją: z jednej strony kryzys migracyjny i napływ do Unii setek tysięcy uchodźców nie pozwala na utrzymanie swobód wynikających z układu, z drugiej strony zagrożenie terrorystyczne wymusza, aby służby ścigające ekstremistów monitorowały przepływ ludzi z kraju do kraju. Skoro załamała się granica zewnętrzna Unii Europejskiej, nie można łudzić się, że Schengen przetrwa w obecnej formie. Być może nikt nie ogłosi formalnie końca układu, ale jego funkcjonowanie będzie bezterminowo zawieszone. Polska może zostać wypchnięta z Schengen, jeśli będzie odwracać się plecami do problemów Unii, zwłaszcza problemu migracyjnego.
Radykalnie zmieni się także stosunek wielu krajów, w tym Polski, do przyjmowania uchodźców. Niestety, zrównanie ludzi, którzy muszą opuścić Bliski Wschód w obawie o życie i przyszłość siebie i własnych rodzin, z terrorystami, weszło do obiegu publicznego. To przygnębiające zestawienie, sprzeczne z elementarnymi tradycjami otwartości i tolerancji. Trudno będzie zmienić tę narrację. Skrajna prawica może zacierać ręce.
Skrajna prawica zaciera ręce
Zamachy terrorystyczne i groźby, jakie dżihadyści kierują pod adresem Europy i Ameryki już w zasadzie codziennie, to jednocześnie woda na młyn skrajnej i nieobliczalnej prawicy. Coraz bardziej agresywne, ksenofobiczne grupy, partie czy subkultury powoli, ale konsekwentnie infekują społeczeństwa europejskie, w tym polskie. Rosnąca grupa ekstremistycznej, skrajnie prawicowej młodzieży dorasta, wychowana w ideałach co najmniej na poły faszystowskich. Odwrócenie tego trendu będzie niezwykle trudne, być może niewykonalne. Uwiąd środowisk liberalnych i lewicowych oraz rosnący fundamentalizm chrześcijański w wielu krajach Europy na pewno nie pomogą zatrzymaniu faszyzujących tendencji. Skrajna prawica stała się modna, w Polsce, w Niemczech, we Francji, w Holandii, w Skandynawii…
Kremlowski zysk
Wielką korzyść z obecnego zamętu i niepewności odnosi rosyjski autokrata i władca na Kremlu Władimir Putin. W sposób mistrzowski wykorzystał okazję i wprosił się na nowo do międzynarodowej polityki jako skuteczny i przewidujący przywódca, walczący z międzynarodowym terroryzmem "u jego źrodeł". To Putin, nie czekając na spóźnialski Zachód, uderzył w tzw. Islamskie Państwo i zaprosił Obamę do koalicji antyterrorystycznej. Francja już porzuciła antyputinowską retorykę, a Ameryka powoli oswaja się z nowym, koniecznym sojuszem z Moskwą. Coraz głośniej o nowym porozumieniu globalnym, za który można zapłacić Ukraina. Nie wiadomo, czy Zachód odnowi sankcje wobec Moskwy, ale można się spodziewać, że ich utrzymanie i jednolitość Zachodu wobec Rosji, to mrzonki.
Wielka nadzieja w tym, że mimo wojny z terroryzmem, gospodarki Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, nie pogrążą się w kryzysie ekonomicznym. Gdyby stało się inaczej, to powtórka z lat trzydziestych XX w., gdy Wielki Kryzys w czasach zamętu ideologicznego i niepokoju, wyniósł do władzy w Niemczech Hitlera, mogłaby nie być wyłącznie figurą publicystyczną.