Sukces "Parasite" Bong Joon Ho nie wziął się nagle znikąd. To konsekwencja artystycznej determinacji samego reżysera oraz konsekwencja koreańskiej fali - wspieranej przez władze w Seulu polityki kulturalnej, promującej rodzimą kreatywność. Z perspektywy czasu "Parasite" może okazać się momentem przełomowym, w którym poluzował się krawat skostniałego Hollywood.
Takiego finału nudnej i przewidywalnej 92. ceremonii wręczenia Oscarów mało kto się spodziewał. Jane Fonda, informując świat, że najlepszym filmem roku zostaje południowokoreański film Bong Joon Ho "Parasite", wzbudziła zdumienie świata filmowego. Bo chociaż amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej wielokrotnie zauważała filmy nieanglojęzyczne, to nigdy w najważniejszej kategorii.
A "Parasite" był dwunastym nieanglojęzycznym tytułem rywalizującym o najważniejszego Oscara. I szóstym, który jednocześnie znalazł się w gronie najlepszych filmów nieanglojęzycznych i najlepszych filmów roku. Bong okazał się drugim reżyserem nieanglojęzycznego filmu, którego doceniono Oscarem reżyserskim. Pierwszym był Alfonso Cuaron za "Romę" - razem dokonali coś, czego nie udało się Federico Felliniemu, Ingmarowi Bergmanowi, Costa-Gavrasowi, Akirze Kurosawie, Krzysztofowi Kieślowskiemu, Michaelowi Hanekemu czy Linie Wertmueller.
Warto też pamiętać, że "Parasite" jest pierwszym od 1955 roku filmem, który na swoim koncie ma Oscara za najlepszy film oraz Złotą Palmę Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes.
Bong swój "Parasite" określił jako "komedię bez klaunów i tragedię bez czarnych charakterów". Losy dwóch rodzin, przedstawicieli dwóch różnych światów, łączą się przypadkowo i równie przypadkowo stawiają te dwa światy na głowie. To wszystko jest opakowane w wielogatunkową formę. Są tu i elementy czarnej komedii, romansu, thrillera i kryminału. I gęsto tu od cytatów z klasyki filmowej. Zdradzenie najdrobniejszego szczegółu tym, którzy nie widzieli jeszcze "Parasite", mogłoby odebrać im pełną przyjemność zmierzenia się z tym tytułem. A chociaż to mądry i w swoim przekazie bardzo poważny film, zabawa zamknięta w 132 minutach jest przednia.
Zwieńczenie pracy całego pokolenia filmowców
Chociaż Oscary tracą swoją dawną renomę i oglądalność, to nadal pozostają najpopularniejszymi nagrodami filmowymi świata. Czy oscarowe zwycięstwo Bong Joon Ho ma jakieś znaczenie w szerszej perspektywie?
- Wymiar sukcesu "Parasite" jest indywidualny i należy do Bong Joon Ho, ale też ma charakter zbiorowy, patrząc na reakcje Koreańczyków. Jest zwieńczeniem ciężkiej pracy całego pokolenia południowokoreańskich filmowców - mówi w rozmowie z Magazynem TVN24 dr Oskar Pietrewicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Przypomina, że fani kina od lat mają szansę oglądać produkcje z Korei Południowej, jednak dotychczas doceniane były one przede wszystkim na festiwalach. Bo przecież Bong należy do pokolenia południowokoreańskich twórców, którzy wielokrotnie zachwycali światową publiczność. Wystarczy przy nim wymienić Kim Ki Duka czy Park Chan Wooka.
- Koreańczycy mieli dotychczas problem z przedostaniem się do głównego nurtu. Szczególnie w kontekście Oscarów, czyli najpopularniejszych nagród filmowych świata, twórcy południowokoreańscy byli niedostrzegani - zaznacza Pietrewicz. "Parasite" jest pierwszym filmem południowokoreańskim z oscarowymi nominacjami między innymi dla najlepszego filmu i najlepszego filmu międzynarodowego.
Pietrewicz zwraca uwagę na fakt, że ogromny sukces artystyczny i komercyjny to także efekt konsekwentnie prowadzonej przez Seul polityki kulturalnej, która doprowadziła do powstania zjawiska określanego jako koreańska fala. – Z końcem lat 90. władze koreańskie doszły do wniosku, że tak zwana soft power jest istotną kwestią w kontekście prowadzenia polityki jako takiej. Oceniono, że poprzez politykę kulturalną można zbudować mocną markę państwa. Postawiono przede wszystkim na wielobarwność. I chociaż Korea jest tradycyjnie społeczeństwem bardzo hermetycznym, w wytworach kultury stworzono wizerunek kraju wielobarwnego i otwartego - tłumaczy analityk. Rząd w Seulu postawił na wszelkiego rodzaju zachęty, tworząc miedzy innymi – wyjaśnia Pietrewicz – takie przepisy prawne, które skłoniły koreańskie korporacje (czebole) do inwestowania w branżę kultury; władze przyznały ulgi na budowę multipleksów i budowę silnych wytwórni filmowych.
- Przede wszystkim jeszcze z końcem lat 90. Koreańczycy wykorzystali możliwości wynikające z internetu, wchodząc między innymi bardzo mocno na YouTube, a z biegiem czasu na kolejne kanały mediów społecznościowych - podkreśla Pietrewicz.
Sukces "Parasite" to nie tylko z sukces artystyczny, lecz także pokazanie nowoczesnej tożsamości narodowej Koreańczyków. – Celem Korei Południowej nie była budowa silnej branży kulturalnej skierowanej wyłącznie do siebie, ale do odbiorców na zewnątrz. Dzięki temu poza Koreą odbiorcy dostali opowieść o tym, kim są współcześni Koreańczycy i czym jest nowoczesna koreańskość - zaznacza ekspert.
"Szaleństwo, szaleństwo, szaleństwo"
Koreańska fala trwa od końca lat 90. i zaczęła się koreańskimi serialami, które zyskały ogromną popularność w Azji Wschodniej. Następnym jej etapem był k-pop, czyli koreańska muzyka popularna, a później globalny boom na koreańską kuchnię i modę. - To wszystko sprawiło, że Korea Południowa umocniła swoją pozycję jako silnej marki w zakresie kultury, którą jest w stanie zainteresować światową publiczność - ocenia Pietrewicz.
- Wiele krajów mogłoby się uczyć od Korei Południowej, jak inwestować w kulturę, jak budować swoją globalną markę, opierając ją o soft power - podkreśla dziennikarka radiowej Trójki Katarzyna Borowiecka.
A koniec końców chodzi też o biznes. "Parasite", którego budżet wynosił około 11 milionów dolarów, do tej pory tylko w USA zarobił około 37 milionów dolarów. Sumując to, ile zarobił w krajach, w których był dystrybuowany, mamy kwotę ponad 168 milionów dolarów. W Polsce do kin trafił 20 września ubiegłego roku i nadal jest grany. "Szaleństwo, szaleństwo, szaleństwo. Kina masowo do nas piszą z prośbą o "Parasite", nie nadążamy z wpisywaniem zamówień" - napisał 12 lutego na twitterowym koncie polski dystrybutor Gutek Film. Film też trafił do ogólnopolskiej sieci multipleksów z dodatkowymi seansami.
"Przeciąg w ciągle skostniałym środowisku"
Z kinematograficznej perspektywy oscarowy sukces "Parasite" jest historycznym momentem. - Po raz pierwszy Akademia Filmowa doceniła film nieanglojęzyczny w najważniejszej kategorii. Sprawia to wrażenie powiewu świeżości. Być może zaczyna się coś zmieniać wśród ośmiu i pół tysiąca członków Akademii, która staje się coraz bardziej różnorodna - zaznacza Borowiecka.
- Ta kategoria jest specyficzna. Akademicy nie wskazują jednego tytułu, ale układają listę - w tym roku było to dziewięć filmów - od najlepszego do najgorszego ich zdaniem - przypomina dziennikarka Trójki. Jej zdaniem cztery Oscary dla "Parasite" to "wielka radość nie tylko dla Koreańczyków, ale całego światowego kina". - Gdy Jane Fonda odczytała "Parasite" po otwarciu ostatniej z kopert, pomyślałam, że jest to uchylenie drzwi oraz okien i zrobienie przeciągu w tym ciągle skostniałym środowisku - mówi Borowiecka.
Podobną opinię można znaleźć w najbardziej opiniotwórczych magazynach filmowych. "Międzynarodowi twórcy filmowi i dystrybutorzy patrzą na sukces Bong Joon Ho z nadzieją i apetytem: nadzieją, że sukces "Parasite" otworzy drzwi do światowego kina, dając szansę innym nieanglojęzycznym filmom na najważniejszą nagrodę; apetytem na światowy box office, który - z nielicznymi wyjątkami - pozostawał poza zasięgiem produkcji spoza Hollywood" - czytamy w analizie "The Hollywood Reporter".
Nadzieję na zmiany ma sam Bong Joon Ho. - Jeśli raz pokona się jednocalową barierę napisów, można wejść do świata pełnego wspaniałych filmów - żartował reżyser podczas odbierania Złotego Globu dla najlepszego filmu zagranicznego. Wydaje się więc, że członkowie Akademii pokonali strach przed filmami z napisami.
Statuetka w kategorii najlepszy film dla koreańskiego dzieła była - zdaniem Borowieckiej - jedyną niespodzianką podczas nudnawej ceremonii. - Oczywiście producenci oscarowej gali poczynili pewne zmiany, żeby uatrakcyjnić ceremonię, ale - jak widać - oglądalność ciągle spada. Coraz rzadziej patrzę na Oscary jako nagrody, które są miarodajne. Stanowią jeden z wielu wyznaczników amerykańskiej - a nie światowej, jak chcieliby niektórzy - kinematografii - ocenia dziennikarka.
Faktycznie, w sezonie nagród filmowych coraz większa uwaga skupia się na nagrodach Spirit, przyznawanych filmom, których budżety nie przekraczają 20 mln dolarów. To tu doceniane jest kino niezależne, autorskie, wnoszące o wiele więcej do powszechnej kinematografii. - W tym roku nagrody Spirit trafiły do wielu twórców, których Akademia Filmowa pominęła, co jest ogromnym nieporozumieniem - zwraca uwagę Borowiecka. Nagroda dla najlepszego filmu zagranicznego trafiła również do "Parasite". Dzieło Bonga jako pierwszy nieanglojęzyczny film otrzymał także najważniejszą nagrodę przyznawaną przez Gildię Aktorów Ekranowych (Screen Actors Guild).
Czy zatem "Parasite" można już zaliczyć do filmowej klasyki? - Po tym historycznym sukcesie myślę że tak - odpowiada dziennikarka. - Ale także na poziomie artystycznym "Parasite" jest dziełem. Bong, podobnie jak wielu azjatyckich twórców, bawi się gatunkami - zaznacza.
Niezłomny jako Bong
Jedno się nie zmieni. Bong jeszcze przed światową premierą w Cannes był docenianym artystą. "Parasite" nie jest bowiem jego debiutem. Wcześniej miał na koncie: "Szczekające psy nie gryzą", "Zagadkę zbrodni", "Matkę", "Snowpiercer: Arkę przyszłości" czy "Okję".
I chociaż nie najlepiej wspomina romans z amerykańskim przemysłem filmowym, to nie zraził się do dalszego działania. "Okja", której producentem był Netflix, została pominięta przez jury Konkursu Głównego MFF w Cannes, gdyż nie trafiła do powszechnej dystrybucji. A o wcześniejszym "Snowpiercerze..." krążą legendy. Producentem filmu był Harvey Weinstein, z którym Bong musiał walczyć o zakończenie.
Premiera "Parasite" odbywała się w cieniu oficjalnego pierwszego pokazu "Pewnego razu... w Hollywood" Quentina Tarantino. Nie zmienia to faktu, że południowokoreański film otrzymał ośmiominutową owację na stojąco, a pierwsze recenzje i komentarze w mediach społecznościowych były co najmniej entuzjastyczne. David Ehrlich na łamach portalu IndieWire napisał: "Zawrotny, błyskotliwy i całkowicie niedający się zakwalifikować 'Parasite' udowadnia, że Bong Joon Ho wymyślił nowy gatunek filmowy".
"Film mówi o naszych czasach tak trafnie, że niemal zaczynasz go nie lubić za to, co w niedający się zignorować sposób przedstawia; za przypominanie o druzgocącej niesprawiedliwości świata na tym najszczęśliwszym ze wszystkich festiwali filmowych" - ocenił Richard Lawson w recenzji opublikowanej w "Vanity Fair". Główny krytyk "Guardiana" Peter Bradshaw uznał, że "Parasite" to "dziwna czarna komedia na temat statusu społecznego, aspiracji, materializmu". "Przyjemny, elegancki, lekki film o mieszance zniewolenia i oszustwa, co stanowi interesujący temat w koreańskim kinie" - napisał.
Dystopijny obraz Korei
Z analitykiem PISM przyglądamy się samemu filmowi i obrazowi społeczeństwa koreańskiego, stworzonego w "Parasite". - Oczywiście zawsze wychodzę z założenia, że film należy odczytywać jako pewną metaforę. Tym bardziej że sam Bong Joon Ho w wielu wywiadach podkreślał, że jego celem było stworzenie obrazu dystopijnego. Jednakże pewne zjawiska, po które sięga filmowiec, odzwierciedlają to, co realne - mówi Pietrewicz.
- W "Parasite" oddane zostały rzeczywiste podziały społeczne: ekonomiczne czy klasowe. Trzeba pamiętać, że ostatnie badania pokazują, że aż trzy czwarte młodych Koreańczyków chciałaby opuścić swój kraj, gdyż ma poczucie, że nie uda im się zrealizować własnych ambicji, przebić nisko zawieszonego sufitu i żyć na poziomie życia swoich rodziców - zauważa.
Bong Joon Ho - jak przypomina Pietrewicz - jest jednym z tych filmowców, dla których charakterystyczne jest to, że odważnie sięgają po wątki społeczne, zadają niewygodne pytania, stawiają na siłę przekazu. - Bong sam mówił o tym, że chciał pokazać społeczeństwo koreańskie i jego problemy, ale jako część globalnego zjawiska. Przede wszystkim wskazuje na patologie dojrzałego kapitalizmu - mówi analityk. - Warto pamiętać, ze Bong należy do tej grupy twórców, którzy w latach 80., podczas studiów, protestowali przeciw rządom wojskowym. Jest to grupa odważnych artystów o wyraźnie liberalnym nastawieniu - dodaje.
W prasie koreańskiej - jak relacjonuje Pietrewicz - przede wszystkim podkreślano bezprecedensowy sukces Bonga, któremu udało się podbić Stany Zjednoczone. Zarówno w tytułach prawicowych, jak i w lewicowych stawiano pytanie, kto i jakie wnioski wyciągnie z filmu Bonga.