Dżihadyści z tzw. Państwa Islamskiego są zainteresowani poszerzeniem swojego "kalifatu". Coraz bardziej wzrasta ich aktywność w zdestabilizowanej wewnętrznie Libii. Informowała o tym w ostatnich tygodniach m.in. ONZ w raporcie grupy monitorującej organizacje terrorystyczne. Aby powstrzymać fundamentalistów, dwa rywalizujące ze sobą parlamenty Libii zawarły deklarację o utworzeniu w przyszłości rządu jedności narodowej.
Poza Syrią i Irakiem to właśnie Libia staje się głównym celem dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego (IS). Gdy reżim pułkownika Muammara Kaddafiego padł w tym kraju z hukiem w październiku 2011 r. po ponad 40 latach rządów libijskiego rewolucjonisty, a sam przywódca został zabity 20 października w regionie Syrty, to właśnie jego rodzinne miasto i położona na wschodzie kraju Derna (inna nazwa Darna) stały się głównym obiektem zainteresowań fundamentalistów z IS. Jednak zajęcie większego terytorium Libii może okazać się dla nich niezwykle trudne. Sytuacja w kraju jest bowiem niezwykle skomplikowana.
Kraj w chaosie
Po tym, jak w lutym 2011 r. powstańcy wystąpili przeciwko dyktatorowi, a potem otrzymali wsparcie w ramach operacji Świt Odysei rozpoczętej 19 marca, Zachód liczył na demokratyczne przemiany, które miały nadejść wraz z upadkiem Kaddafiego. Kiedy to się stało, władzę przejęła utworzona już w marcu 2012 r. Narodowa Rada Tymczasowa, a w lipcu 2012 r. udało się przeprowadzić wybory parlamentarne. Po głosowaniu tymczasowe władze oddały kontrolę w ręce nowo powstałego parlamentu – Powszechnego Kongresu Narodowego.
Stopniowo kraj zaczął jednak popadać w chaos – upadały struktury administracji, dochodziło do starć lokalnych bojówek. Po wyborach z czerwca 2014 r. rozwiązano stary parlament i powołano nowy – Izbę Reprezentantów. Jednak działania militarne m.in. zbuntowanego gen. Chalify Haftara doprowadziły rząd do utraty kontroli nad stolicą i zmusiły deputowanych do ucieczki do Tobruku na wschodzie Libii. W stołecznym Trypolisie ogłoszono, że Powszechny Kongres Narodowy nie zostanie rozwiązany, co doprowadziło do powstania dwóch rywalizujących ze sobą parlamentów. Od tamtej pory Organizacja Narodów Zjednoczonych czyni starania, aby powołano rząd jedności narodowej.
Zdominowana przez radykalnych islamistów legislatywa w stolicy kontroluje większą część historycznej Trypolitanii. Nie jest uznawana przez społeczność międzynarodową, ma wsparcie m.in. Kataru i Turcji. Akceptowany przez świat parlament w Tobruku sprawuje władzę nad Cyrenajką i częścią południowej Libii (Fazzanu). Popierają go Egipt i Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Dżihadyści w Libii
Destabilizację wewnętrzną do rozciągnięcia swojego "kalifatu" na Libię zdecydowali się wykorzystać dżihadyści z tzw. Państwa Islamskiego. Bojownicy organizacji pojawili się nad Morzem Śródziemnym w 2014 r., po pierwszych sukcesach w Iraku i Syrii.
Według szacunków całość sił IS w Libii wynosi około 3 tys. żołnierzy. Połowa z nich ma być rozlokowana w okolicach 130-tysięcznego miasta Syrta, położonego mniej więcej w połowie drogi między największymi miastami Libii, czyli Trypolisem i Bengazi. Według opublikowanego 1 grudnia raportu grupy ONZ monitorującej organizacje terrorystyczne, trzon filii organizacji stanowi około 800 Libijczyków, którzy walczyli wcześniej w Syrii i Iraku.
Raport podaje, że grupa przyciąga również dużą liczbę rekrutów z Afryki Północnej, a także z Egiptu, Jemenu, terytoriów palestyńskich i Mali. ONZ twierdzi, że w Syrcie przebywa około 200 członków nigeryjskiej organizacji Boko Haram, której przywódca w marcu 2015 r. przysiągł wierność Baghdadiemu.
W kierownictwie libijskiej filii organizacji nie ma Libijczyków. Samozwańczy kalif, przywódca IS Abu Bakr al-Baghdadi w ciągu ostatnich dwóch lat wysłał do tego kraju kilku wysokich rangą funkcjonariuszy. Jednym z nich był Nabil al Anbari (prawdziwe nazwisko Wissam Abd Zajd al Zubajdi). Pentagon potwierdził w grudniu, że Zubajdi zginął 13 listopada w nalocie przeprowadzonym przez lotnictwo USA. Innym z liderów organizacji jest pochodzący z Bahrajnu duchowny Turki Binali.
Tzw. Państwo Islamskie w swoim anglojęzycznym magazynie "Dabiq" poinformowało, że tytularnym liderem filii organizacji w Libii jest Abu al Mughirah al Qahtani. Grupa monitorująca ONZ nie była w stanie zweryfikować jego tożsamości ani prawdziwej pozycji w hierarchii organizacji.
Rozciągają kalifat
W październiku 2014 r. tzw. Państwo Islamskie przejęło kontrolę nad częścią 150-tysięcznej Derny leżącej na zachód od Tobruku. Wybór nie był przypadkowy – to jedno z miast, w którym panują najbardziej radykalne nastroje. Gdy w 2007 r. Amerykanie przejęli listę 112 zagranicznych bojowników walczących z nimi w Iraku, okazało się, że aż 52 z nich pochodziło właśnie z tego miasta.
Kolejnym celem dżihadystów stała się Syrta. To miasto poniosło dotkliwe straty w czasie rewolucji przeciwko Kaddafiemu, co spowodowało w nim wzrost radykalnych nastrojów. Bojownicy przebywali w tam już od czerwca 2014 r., ale swoją obecność ujawnili dopiero w lutym 2015 r., kiedy przez miasto przejechała parada ciężarówek wypełniona uzbrojonymi radykałami deklarującymi przyłączenie Syrty do kalifatu. Od tamtej pory dżihadystom udało się przejąć kontrolę nad kilkoma pobliskimi miastami.
Bojówki tzw. Państwa Islamskiego pojawiły się także w niektórych dzielnicach Bengazi, a w ostatnich dniach rozpoczęły także atak na Adżdabiję, największe z miast między Syrtą a Bengazi. Przejęcie kontroli nad tym regionem dałoby IS dostęp do cennych złóż ropy naftowej i terminali przeładunkowych tego surowca – a to właśnie handel czarnym złotem był jednym z głównych źródeł dochodu i sukcesów dżihadystów w Syrii i Iraku.
Jeszcze nie bogaci
ONZ stwierdza w swoim opracowaniu, że tzw. Państwo Islamskie w Libii nie jest jeszcze tak bogate jak w Syrii i Iraku, ale uzyskało wystarczające fundusze, by utrzymać swoją działalność. Grupa monitorująca organizacje terrorystyczne alarmuje, że IS planuje wprowadzenia w Syrcie nowego systemu podatkowego inspirowanego tym stosowanym w "kalifacie" na Bliskim Wschodzie. W praktyce przypomina to mafijne opłaty "za ochronę".
Raport sugeruje, że dżihadyści będą chcieli wykorzystać emigrację ludności z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu w celu szybkiego wzbogacenia się na przemycie ludzi do Europy. Syrta jest jednym z punktów przerzutowych imigrantów na Stary Kontynent.
Na Bliskim Wschodzie IS zarabia miesięcznie do 50 mln euro na handlu ropą naftową. Grupa sprzedaje ją przemytnikom po cenie niższej niż na międzynarodowych rynkach. Według ONZ zdobycie złóż naftowych przez tzw. Państwo Islamskie w Libii może być jednak trudne. W tym kraju IS nie posiada obecnie zdolności zabezpieczenia i przechowywania ropy naftowej, nie ma też możliwości zarządzania polami naftowymi i infrastrukturą związaną z surowcem. Ponadto w Libii nie ma mocno rozwiniętego rynku przemytniczego ropy, co utrudniłoby IS zdobycie dostępu do potencjalnych odbiorców w regionie. Najprawdopodobniej zatem dżihadyści w Libii będą się raczej skupiali na sabotowaniu prac pól naftowych, aby odcinać rządy w Trypolisie i Tobruku od dostaw surowca.
Nie pójdzie tak łatwo
Sam podbój Libii może też okazać się trudniejszym wyzwaniem dla tzw. Państwa Islamskiego niż podbicie terenów w Iraku czy Syrii. W zajętych przez siebie miastach – Dernie i Syrcie IS trafiło na opór innych organizacji, m.in. ugrupowania Ansar al-Sharia (ALS). Składa się ono z fundamentalistów islamskich, którzy w trakcie wojny domowej zorganizowali się przeciwko Kaddafiemu. Po jego upadku domagali się wprowadzenia w kraju prawa szariatu.
Jednak relacje między tymi organizacjami pozostają niejasne. Wielokrotnie pojawiały się spekulacje o możliwym sojuszu obu fundamentalistycznych grup. Częściej jednak dochodzi między nimi do rywalizacji o wpływy. W czerwcu 2015 r. ALS wraz z sojuszniczymi grupami miało wyprzeć tzw. Państwo Islamskie z Derny. Ludziom Abu Bakra al-Baghdadiego ciężko wiedzie się także w Syrcie. W niej także ALS próbuje zdobyć władzę wyłącznie dla siebie.
Niezależnie od trudności przejęcie Syrty może być mimo wszystko kluczowe dla tzw. Państwa Islamskiego. Po przejęciu nad nim kontroli dżihadyści mogą pomaszerować nie tylko na wschód, do Adżabiji, ale też na zachód, by spróbować zająć Misratę – trzecie co do wielkości miasto Libii. Na razie jej przejęcie wydaje się być ponad siły organizacji, gdyż część prowincji o tej samej nazwie kontrolują doskonale wyszkolone lokalne milicje skupione głównie w miastach Bani Walid i Tawurgha.
Zdobycie Misraty czy Adżdabiji stanowiłoby preludium do dalszego przemieszczania się w kierunku największych miast – Trypolisu na zachodzie i Bengazi na wschodzie. Ich potencjalny upadek doprowadziłby do ostatecznego upadku państwa.
Świat apeluje o pojednanie
Sytuacja polityczna w Libii i wzrastająca obecność tzw. Państwa Islamskiego od dawna niepokoi społeczność międzynarodową. Francuski minister obrony Jean-Yves Le Drian ostrzegał 14 grudnia, że dżihadyści posuwają się w głąb zdestabilizowanego kraju, aby uzyskać dostęp do szybów naftowych.
Dzień wcześniej o powołanie rządu jedności narodowej apelowali w Rzymie sekretarz stanu USA John Kerry, szef MSZ Włoch Paolo Gentiloni, a także dyplomaci z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, którzy uczestniczyli w rozmowach nad możliwym rozwiązaniem kryzysu politycznego w Libii. Także oni ostrzegali przed narastającą obecnością IS w tym kraju. Uczestnicy spotkania zaznaczali, że chodzi im o to, by "wyeliminować zagrożenie, jakie IS stanowi dla tego kraju i globalnego bezpieczeństwa".
"Popieramy wysiłki narodu libijskiego na rzecz tego, by przekształcić Libię w bezpieczny, demokratyczny, prosperujący i zjednoczony kraj, w którym wszyscy ludzie mogą się pojednać i przywrócone zostaną władze państwowe i zasady prawa" - głosi podpisany przez 17 państw-uczestników dokument.
Apele uczestników spotkania przyniosły skutek. W celu powstrzymania wzrostu wpływów dżihadystów w Libii dwa rywalizujące ze sobą rządy podpisały 17 grudnia w marokańskim kurorcie Schirat deklarację o utworzeniu w przyszłości rządu jedności narodowej.
Deklaracja zakłada powstanie rządu tymczasowego i rady prezydenckiej aż do czasu przeprowadzenia w całym kraju powszechnych wyborów parlamentarnych.
Specjalny wysłannik ONZ Martin Kobler przyznaje jednak, że to dopiero pierwszy krok w pojednaniu między Libijczykami. Z kolei agencja Reutera zauważa, że istnieje ryzyko, iż zawarte porozumienie może nigdy nie wejść w życie.