Homofobia, teorie spiskowe, wrogość wobec demokracji i praw kobiet, sympatia do putinowskiej Rosji i europejskich sił neofaszystowskich, wreszcie akceptacja przemocy wobec przeciwników politycznych i mniejszości. Te funkcjonujące dotychczas na marginesie skrajne poglądy będą mogły być teraz głoszone z trybuny sejmowej, a środowiska o sympatiach neofaszystowskich zyskały oficjalnych sojuszników w polskim parlamencie.
Największym zaskoczeniem tych wyborów było przekroczenie przez Konfederację progu wyborczego przy rekordowo wysokiej frekwencji. Do tej pory wydawało się, że poglądy, jakie prezentuje ta koalicja – skrajnie rynkowe i nacjonalistyczne - nie mogą liczyć na więcej niż milion głosów. Konfederacja dostała ich jednak w wyborach 1,2 miliona.
Parlamentarny sukces Konfederacji oznacza przede wszystkim kłopoty dla Prawa i Sprawiedliwości, które po raz pierwszy od Sejmu V kadencji (lata 2005-2007), gdzie zasiadała Liga Polskich Rodzin, będzie szachowane z prawej strony. Prawdziwy problem z obecnością Konfederacji w Sejmie tkwi jednak gdzie indziej: po raz pierwszy tak wyrazistą reprezentację zyska w polskim parlamencie skrajna prawica, która wprowadziła na Wiejską 11 posłów.
Wraz z obecnością Konfederacji w polskim Sejmie wybrzmią poglądy prawdziwie kontestujące nie tylko konstytucyjny porządek III RP, ale także podstawowe prawa człowieka i demokratyczne wartości. Do Sejmu wybraliśmy bowiem postacie, które jako zbyt skrajne ze swoich partii usunęliby Marine Le Pen czy lider włoskiej populistycznej prawicy Matteo Salvini.
Wolnorynkowy kamuflaż
W kampanii wyborczej było słabo widać najbardziej skrajnych konfederatów. Koalicja bardzo sprawnie wymyśliła w niej swój wizerunek. W sytuacji gdy większość partii w trakcie kampanii głosiła mniej lub bardziej prospołeczny przekaz, a Lewica i PiS wprost mówiły o budowie nad Wisłą państwa dobrobytu - Konfederacja przedstawiła się jako jedyna formacja konsekwentnie odrzucająca socjal i stawiająca na wolny rynek. Schowano budzących największe kontrowersje polityków, na czele z Grzegorzem Braunem i Januszem Korwin-Mikkem.
W mediach Konfederację reprezentowali inni - Krzysztof Bosak, Artur Dziambor czy Jacek Wilk, unikający łatwych prowokacji i potrafiący przedstawić program swojej formacji bez wypowiadania otwarcie skandalicznych stwierdzeń. W przeciwieństwie do Janusza Korwin-Mikkego, nie przekonywali, że "za Hitlera były niższe podatki", tylko argumentowali, dlaczego powinny być niższe w dzisiejszej Polsce. Zamiast wdawać się, jak Korwin, w rozważania, dlaczego kobiety są mniej inteligentne od mężczyzn, mówili o problemach przedsiębiorców. Nie krzyczeli już o "żydowskich roszczeniach", tylko o negatywnych konsekwencjach podnoszenia płacy minimalnej.
Sprawnie poradził sobie z tym zwłaszcza Bosak w trakcie debaty komitetów wyborczych w TVN24, choć można mieć wątpliwości, na ile jego nowe rynkowe poglądy są wiarygodne. Po raz pierwszy wszedł przecież do Sejmu z ramienia Ligii Polski Rodzin, stawiającej na narodowy solidaryzm i społeczną naukę Kościoła, a nie na nieskrępowany rynek.
Także Artur Dziambor (wybrany z okręgu słupskiego z wynikiem 19,3 tysiąca głosów) w każdym telewizyjnym występie z uśmiechem podkreślał, że dla osieroconego przez pozostałe partie wolnorynkowego wyborcy Konfederacja może być naturalną przystanią, nawet jeśli ma wątpliwości co niektórych jej stanowisk w kwestiach bezpośrednio niezwiązanych z wolnym rynkiem.
Wolny rynek idzie jednak u konfederatów w pakiecie z zupełnie ekstremalnymi poglądami i postawami: homofobią, skłonnością do teorii spiskowych (w tym antysemickich), wrogością wobec demokracji i praw kobiet, sympatią do putinowskiej Rosji i europejskich sił neofaszystowskich, wreszcie z akceptacją przemocy wobec przeciwników politycznych i mniejszości.
W kolonii Polin
Posłuchajmy choćby Grzegorza Brauna, posła elekta z Rzeszowa (31 148 głosów). "Proszę o głosy tych, którzy chcą, by ich dzieci żyły w suwerennej Rzeczypospolitej Polskiej, a nie w tęczowej republice dewiantów i imigrantów czy banderowskiej czy żydowskiej kolonii Polin" – mówi w swoim spocie wyborczym.
Braun jest z pewnością najbardziej ekstremalnym kandydatem wprowadzonym przez Konfederację do Sejmu IX kadencji, jeśli nie najbardziej ekstremalnym w całej historii parlamentaryzmu III RP. Z zawodu reżyser dokumentalista, na scenę polityczną wkracza cztery lata temu, gdy zbiera 100 tysięcy podpisów i startuje w wyborach prezydenckich. Niskim głosem powtarza wyborcze hasło: "Kościół, szkoła, strzelnica". Nikt nie traktuje go poważnie, zdobywa niecałe 125 tysięcy głosów.
Jeszcze przed startem w wyborach Braun głosi poglądy, które stawiają go poza normalnym demokratycznym sporem. Choć startuje w wyborach, Braun odrzuca demokrację jako ustrój, gdzie rządzą tak naprawdę "mafie, służby i loże". Zachwala zalety autorytarnych, monarchicznych rządów. Z każdym rokiem radykalizuje się coraz bardziej. Objeżdża kraj z wykładami, podczas których przekonuje, iż "państwo w Palestynie" (nigdy nie używa słowa Izrael) wie, że jego dni na Bliskim Wschodzie są policzone i przenosi swoje aktywa do naszego regionu, gdzie ma nastąpić "instalacja suwerenności żydowskiej" – jak wyraził się na przykład w Szczecinie w grudniu 2015 roku.
Pierwszym krokiem do tego miała być rewolucja na Majdanie. Następna w kolejce jest Polska. Choć formy państwowości polskiej i ukraińskiej zostaną zachowane – kontynuował cztery lata temu – "tubylcami", "od Odessy do Szczecina", zarządzać będą elity żydowskie. W wywiadach przekonuje, że Żydzi planują "ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej". Polacy mają zostać przedstawieni światu jako "potomkowie rabusiów i morderców", następnie pozbawieni własności przeznaczonej na spłatę "żydowskich roszczeń", a w końcu sprowadzeni do roli "Indian w rezerwatach" zarządzanych przez "Polenraty" – jak sformułował to w zeszłym roku w wypowiedzi dla portalu Polonia Christiana.
Braun powiela stary, antysemicki trop Judeopolonii - państwa, jakie Żydzi mają rzekomo zamiar utworzyć na gruzach Polski. Nietrudno wyobrazić sobie, jakim echem w świecie odbije się, gdy tego typu treści zaczną padać z mównicy sejmowej. Osoby, które będą szukały potwierdzenia swoich poglądów o polskim antysemityzmie, dostaną niepodważalny dowód, że w Polsce na antysemickich teoriach spiskowych można zrobić obecnie karierę polityczną.
Wrogowie praw mniejszości i rządów większości
Nie mniej osobliwe są poglądy Brauna na prawa mniejszości, zwłaszcza LGBT, o których nie wypowiada się inaczej niż przy pomocy archaicznego terminu "sodomici". W kwietniu w telewizji internetowej wrealu24, odnosząc się do prawa uchwalonego w Brunei, przewidującego karę śmierci przez ukamienowanie za czyny homoseksualne, Braun żartem (?) powiedział: "Kamienowania nie popieram. Jak ktoś wystąpi z liberalnym projektem batożenia, to wtedy zastanowimy się, czy przeprowadzać to przez Parlament Europejski czy Sejm i Senat warszawski". Chwilę później dodał: "Trzeba powiedzieć, że to jest przestępcze. Nie negocjujmy granic tolerancji, tylko penalizacji". Ocenił też, że Robert Biedroń powinien trafić do więzienia jako "publiczny, zawodowy sodomita".
Choć trochę schowana na okres kampanii wyborczej, taka otwarta homofobia nie jest w środowisku Konfederacji ekscesem, ale normą i esencją politycznej tożsamości tego projektu. W kwietniu w Krakowie wiceprezes partii KORWiN Sławomir Mentzen mówił o "piątce Konfederacji", jaka wyłania się ze spotkań z wyborcami. Ich oczekiwania wobec polityki można streścić formułą: "Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej".
Idąc za oczekiwaniami wyborców, w podobne tony uderzali nowo wybrani posłowie, tacy jak Konrad Berkowicz z Krakowa, gdzie poparło go 36 428 wyborców. Młody (rocznik 1984) wiceprezes partii KORWiN w trakcie debaty z wiceprezydentem Warszawy Pawłem Rabiejem na temat karty LGBT+ groził, że osoby uczące jego córkę o masturbacji mogą "stracić przyrodzenie". Ostrzegał też Rabieja, że "jeśli dalej tak będziecie robić, to będą pogromy".
Nieważne, czy Berkowiczowi chodziło o obecne władze Warszawy, czy o osoby LGBT+. Straszenie "pogromami" to przekroczenie granicy, jakiego demokratyczna polityka nie powinna tolerować. A to niejedyny wyskok krakowskiego polityka. W maju, w trakcie debaty przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, podszedł do zabierającej głos wiceministry sportu z PiS Anny Krupki i przyłożył jej do głowy żydowską kipę – zapewne sygnalizując w ten sposób "miękkość" rządzącej partii wobec "żydowskich roszczeń".
O tym, że działalność ruchów na rzecz praw LGBT skończy się pogromami homoseksualistów w Polsce przekonywał też nestor konfederatów Janusz Korwin-Mikke. W wywiadzie dla "Super Expressu" ocenił, że osoby propagujące LBGT trzeba... wyrżnąć, bo to największe zagrożenie dla zachodniej cywilizacji. Korwin-Mikke obiecywał też Prawu i Sprawiedliwości poparcie Konfederacji w zamian za – najpewniej niekonstytucyjne i sprzeczne z prawem unijnym – ustawy o zakazie "propagandy LGBT". Podobne uchwalono wyłącznie w putinowskiej Rosji.
Korwin-Mikkemu (w tych wyborach poparło go 60,3 tysiąca wyborców) przez lata uchodziło na sucho głoszenie poglądów, które zatopiłyby karierę niejednego, najbardziej nawet prawicowego polityka. Zaczynając od tego, co mówił o niepełnosprawnych, a kończąc na obraźliwych i dyskryminacyjnych poglądach na temat kobiet. Nie szkodziło mu to, bo nikt nie traktował go poważnie – funkcjonował raczej jako performer niż jako poważny polityk. W swoim "Alfabecie" Jerzy Urban opisywał, jak Korwin-Mikke przynosił swoje felietony do "Polityki" w latach 70. Urban nie wiedział, czy wolno go drukować, skontaktował się więc ze Służbą Bezpieczeństwa. Ta odpisała, że można, bo JKM pisze co prawda jakieś opozycyjne manifesty, ale rozkleja je głównie na swojej klatce schodowej, a resort nie jest małostkowy.
Polski Sejm nie jest jednak klatką schodową. Każdy, kto w nim zasiada, zasługuje, by potraktować jego poglądy poważnie, co w przypadku Korwin-Mikkego wymaga uznania, że ktoś taki w parlamencie jest problemem. Do wszystkiego, o czym pisałem wyżej, należy bowiem dodać konsekwentnie wrogi stosunek JKM do demokracji. W swojej publicystyce zapisuje to pojęcie jak wulgaryzm -"d***kracja".
Antydemokratyzm znów nie jest niczym nowym na skrajnej prawicy i nie ogranicza się do Korwin-Mikkego. Jest wielkim paradoksem, że wielu konfederatów – którzy często określają się jako środowisko "wolnościowe" – chciałoby odebrać lub ograniczyć większości Polaków czynne i bierne prawo wyborcze. Korwin-Mikke postulował kiedyś, by w wyborach samorządowych głosowały jedynie osoby posiadające własność w danym mieście. Inny wychowanek polityka w muszce wśród posłów elektów - Dobromir Sośnierz (22,1 tysięcy głosów w Katowicach), syn byłego szefa śląskiej Kasy Chorych, dziś posła PiS Andrzeja – postulował niedawno w programie "Tak jest" odebranie praw wyborczych osobom pobierającym świadczenia społeczne.
Nie tylko kabaret
Pytanie brzmi, kto w nowym Sejmie będzie nadawał ton pracom koła Konfederacji - Braun, Korwin-Mikke i Sośnierz, czy politycy, którzy w kampanii sprawiali wrażenie bardziej umiarkowanych? Także z "umiarkowaniem" takich postaci jak choćby Krzysztof Bosak (22,1 tysięcy głosów z województwa świętokrzyskiego) jest jednak spory problem.
Bosak przez lata współorganizował tzw. Marsz Niepodległości, co roku przechodzący ulicami Warszawy 11 listopada. W trakcie marszu pojawiały się rasistowskie hasła i faszystowskie symbole. Jednym z organizatorów marszu jest Obóz Narodowo-Radykalny – organizacja nawiązująca do tradycji przedwojennego, faszyzującego ugrupowania zapatrzonego w system społeczny Włoch Mussoliniego, marzącego o Polsce bez mniejszości – zwłaszcza żydowskiej. Współczesny ONR nigdy nie odciął się od tych antydemokratycznych, antysemickich tradycji.
Święto Niepodległości 2018 »Dera: chciałbym, żeby kolejny marsz zorganizowało państwo
Prezydencki minister: był jeden marsz
"Politycy PiS-u przez ostatnie parę lat hodowali ekstremalne...
"Jako szef MSWiA nie mam zamiaru nikogo delegalizować"
Święto w cieniu skrajnej prawicy. Światowe media komentują...
Wulgarne okrzyki, spalona flaga UE i atak na dziennikarkę....
Nigdy więcej wojny. Najpiękniejsze życzenia dla Polski
Budka: niedopuszczalne, żeby premier i prezydent musieli...
Poseł PiS: na chwilę obecną ONR nie jest zagrożeniem
"Narodowcy byli i będą"
"Kilkanaście osób pokazało jakieś inne flagi niż...
Jakubiak o marszu: takiej frekwencji nie pamiętam
Dziennikarka zwyzywana na marszu 11 listopada
"Być może została naruszona jej nietykalność cielesna"
Kamiński o Forza Nuova
"Z wyjątkową obrzydliwością należy podchodzić do tych, którzy...
Brudziński o obchodach stulecia niepodległości
Dworczyk: trzeba docenić ogranizatorów i twórców marszu
Około 100 zatrzymanych przez policję i ABW przed 11 listopada
"To było jedyne wyjście i dzisiaj można je określić sukcesem"
Na marszach co roku goszczą także wprost definiujące się jako neofaszystowskie partie polityczne, np. Partia Ludowa Nasza Słowacja i włoska Forza Nuova. Bosak i inny poseł Konfederacji Robert Winnicki straszą pozwami sądowymi każdego, kto nazwie ich faszystą, z pewnością jednak, jako twarze tzw. Marszu Niepodległości, wchodzą w bardzo bliskie sojusze z siłami wprost neofaszystowskimi. Teraz neofaszyści zyskali oficjalnych sojuszników w polskim Sejmie.
Tych sojuszników nie jest oczywiście szczególnie wielu. Koło Konfederacji będzie liczyło 11 posłów (symptomatyczne jest, że nie zasiada w nim ani jedna kobieta), co oznacza, że nie będzie on mógł samodzielnie złożyć nawet projektu ustawy, do czego potrzeba 15 podpisów. Biorąc pod uwagę ciągłe konflikty, rozłamy i frondy w gronie korwinowców i narodowców, do końca kadencji koło podzieli się pewnie na kilka mniejszych. Czy obecność Konfederacji w Sejmie ograniczy się w takim razie wyłącznie do kabaretowych występów Korwin-Mikkego albo Brauna?
Problem w tym, że nowi posłowie wprowadzą do centrum debaty publicznej język stygmatyzujący mniejszości, mogący posłużyć za usprawiedliwienie aktów przemocy, a czasem wprost do nich zachęcać. Istnienie koła sejmowego otwarcie kontestującego demokrację, podstawowe prawa człowieka czy sięgającego po antysemicki język będzie wyzwaniem dla polskiego parlamentaryzmu. Posłów czeka niełatwe zadanie: znaleźć złoty środek między uznaniem woli ponad miliona wyborców i zaznaczeniem, że sprzeczne z konstytucyjnymi wartościami poglądy nie są normalnym, zasługującym na zwyczajną dyskusję stanowiskiem politycznym.