Rzekomo "przypadkowe" ujawnienie przez rosyjską telewizję prac nad kuriozalnie potężną torpedą, mającą moc niszczenia całych nadmorskich miast, wywołało falę ironicznych komentarzy. Powszechnie przyjęto, że to nieudolna zagrywka propagandowa Rosjan. W rzeczywistości może być jednak zupełnie inaczej. Wiele wskazuje na to, że Rosjanie rzeczywiście budują tajemniczą broń dla swoich okrętów podwodnych.
Nie wiadomo, co dokładnie jest celem rosyjskich naukowców i inżynierów. Można jednak przypuszczać, że chodzi o innowacyjną broń zwiększającą potencjał arsenału jądrowego Rosji, którego rozwój to dla Kremla kluczowa sprawa. Zdaje on sobie bowiem sprawę, że to jego jedyny realny argument w militarnej rywalizacji z Zachodem czy Chinami. Bez nowoczesnego i groźnego arsenału jądrowego Rosja zostanie z przeciętną armią konwencjonalną, która, choć dość liczna, to musi bronić największego państwa na świecie.
Prowadzone są różne programy zbrojeniowe równocześnie, które do końca lat 30. mają pozwolić wymienić właściwie całość uzbrojenia Strategicznych Wojsk Rakietowych i odnowić flotę atomowych okrętów podwodnych z rakietami balistycznymi.
Prosta propaganda…
Z graniczącym z pewnością prawdopodobieństwem można przyjąć, że prócz licznych publicznie znanych programów modernizacji arsenału jądrowego Rosji są prowadzone także tajne prace. Wydaje się to potwierdzać afera z "przypadkowym" ujawnieniem szczegółów programu budowy broni o nazwie Status-6. 11 listopada w sieci pojawiły się kadry z relacji telewizji NTV i Pierwyj Kanał ze spotkania Władimira Putina z generałami oraz przedstawicielami przemysłu obronnego. Było na nich widać trzymaną przez jednego z wojskowych kartkę ze schematem i opisem nowego systemu uzbrojenia.
Informacje umieszczone na planszy były tak fantastyczne, że błyskawicznie wywołały wielkie zainteresowanie. Status-6 rzekomo ma być podwodnym dronem z napędem atomowym i absurdalnie potężną głowicą termojądrową o mocy 100 megaton (większość obecnie stosowanych głowic ma moc ponad 200 razy mniejszą), którego celem będzie podpływanie do dużych nadmorskich miast i niszczenie ich.
Nieprawdopodobne możliwości nowej broni oraz sposób, w jaki plansza "przypadkowo" znalazła się przed kamerami i następnie została pokazana całemu światu, wywołały powszechne powątpiewanie w wiarygodność całej historii. Najprostsze wytłumaczenie jest takie, że głodny sukcesów propagandowych Kreml postanowił zorganizować "kontrolowany przeciek", aby przekonać Rosjan co do rzekomej rosnącej potęgi ich kraju, a świat przestraszyć i przekonać, że z Rosją nie należy zadzierać.
…czy przemyślany fortel?
Jest jednak możliwe, że cała historia ma drugie dno. Urządzając tę dziwaczną "prezentację" programu Status-6, rosyjskie wojsko mogło właśnie chcieć zasiać wątpliwości co do tego, czy nie jest to przypadkiem jakaś propagandowa hucpa. Sam pomysł jej zorganizowania mógł się zrodzić po pewnej publikacji w amerykańskich mediach.
Pierwsze informacje na temat tajemniczego programu budowy podwodnego atomowego drona pojawiły się bowiem już ponad miesiąc wcześniej. We wrześniu napisał o tym amerykański dziennikarz Bill Gertz, który często publikuje artykuły o poczynaniach rosyjskiego wojska w oparciu o przecieki z Pentagonu. Jego historie zazwyczaj okazują się zawierać ziarno prawdy i bywają później potwierdzane przez rzeczywiste wydarzenia.
Według informacji Gertza Rosjanie już od wielu lat pracują nad podwodnym dronem wypuszczanym z okrętów podwodnych. Napędzany małym reaktorem jądrowym, ma pokonywać samodzielnie duże dystanse i detonować silną głowicę termojądrową w dużych portach czy bazach floty. Twierdzenia Amerykanina w ogólnym ujęciu zgadzają się z tym, co Rosjanie pokazali w telewizji. Różnice są w detalach. Rozmówcy Gertza mieli przedstawiać znacznie bardziej racjonalnie brzmiące szacunkowe dane o możliwościach rosyjskiej broni – np. głowica ma mieć moc nie 100, lecz kilku megaton.
Być może rosyjskie wojsko po otrzymaniu za pośrednictwem Gertza potwierdzenia, że Amerykanie wiedzą o pracach nad nową bronią, postanowiło przeprowadzić "maskowanie". Na widok publiczny wystawiło fantastyczne i absurdalne zarazem informacje, które miały zasiać wątpliwość co do tego, czy Status-6 to realny program i jakie są jego prawdziwe możliwości. Przy okazji część mniej obeznanych odbiorców mogła naprawdę uwierzyć w historię o potężnej rosyjskiej broni.
Jest przy tym bardzo prawdopodobne, że Rosjanie mają co ukrywać. Za tym, że rzeczywiście trwają prace nad bronią w rodzaju tej opisanej na planszy "przypadkowo" zaprezentowanej kamerom, przemawia kilka faktów.
Radziecka torpeda totalnej zagłady
Po pierwsze, nie ma wątpliwości, że pomysł zbudowania potężnej torpedy do atakowania miast już od dekad krąży wśród rosyjskich naukowców i wojskowych. Po raz pierwszy nad czymś takim pracowano na początku lat 50. z inicjatywy Andrieja Sacharowa, ojca radzieckiej bomby termojądrowej. Wielka torpeda T-15 miała być nośnikiem dla potężnej głowicy, która, eksplodując w pobliżu wybrzeża, miała wywoływać wielką falę tsunami i skażenie niszczące okoliczne miasta oraz porty. To w związku z T-15 zaprojektowano pierwszy radziecki atomowy okręt podwodny projektu 627.
Wielka torpeda okazała się jednak bardzo kłopotliwa. Brakowało odpowiednich technologii, aby zapewnić jej odpowiednią celność i zdolność do przebycia wymaganych 30-40 mil morskich (50-70 km). Wielkie rozmiary (1,5 m średnicy, 23,5 m długości i około 40 ton masy) rodziły też duże problemy przy projektowaniu okrętu-nosiciela. Cały program zapowiadał się na niezwykle kosztowny.
W 1955 r. postanowiono zarzucić prace nad T-15, a flota postawiła na swoim i okręty projektu 627 uzbrojono w normalne torpedy. Za broń bardziej perspektywiczną od gargantuicznej T-15 uznano właśnie wkraczające na scenę rakiety balistyczne dalekiego zasięgu. Pomysł wielkiej termojądrowej torpedy atakującej miasta nie został jednak zapomniany. W latach 80. miały być prowadzone prace projektowe nad małym reaktorem do napędu torped tudzież podwodnych pojazdów bezzałogowych, ale prawdopodobnie zarzucono je pod koniec istnienia ZSRR.
Wypracowane w czasach imperium sowieckiego pomysły i rozwiązania na pewno nie zaginęły. Za tym, że być może ponownie je podjęto i zaczęto rozwijać, przemawia to, że zmieniła się sytuacja strategiczna Rosji. Chociaż w czasach ZSRR rakiety balistyczne były uznawane za zupełnie wystarczającą broń przeciw USA, to współcześnie rosyjskie wojsko i władze żyją w paranoi zagrożenia ze strony amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Obecnie nie jest ona w stanie obronić Stanów Zjednoczonych przed pociskami międzykontynentalnymi, ale Rosjanie mogą się obawiać, że kiedyś zostanie ulepszona na tyle, że będzie mogła to zrobić. Wówczas Amerykanie mieliby narzędzie do osłabienia jedynej silnej karty atutowej Kremla, czyli jego arsenału jądrowego.
Niezależnie od tego, na ile zasadne są obawy Rosjan w związku z amerykańską tarczą, najwyraźniej postanowili działać.
Zdjęcia dzięki uprzejmości autora bloga poświęconego broni podwodnej - H I Sutton
Tajemnicze okręty bez oficjalnego przeznaczenia
Drugim silnym argumentem przemawiającym za tym, że prowadzi się jakieś prace nad tajemniczą dużą torpedą czy też podwodnym dronem, są dwa zagadkowe okręty podwodne. Pierwszy z nich to Sarow – nieduża jednostka, o której wiadomo bardzo niewiele. Jedyne oficjalne informacje na jej temat to krótka notka o ukończeniu budowy umieszczona na stronie stoczni Sewmasz w 2007 r. i informacja o spotkaniu z kapitanem jednostki umieszczona na stronie regionalnych władz miasta Sarow (w czasach ZSRR prowadzono tam prace nad bronią jądrową) w tym samym roku.
Budowa tego okrętu została rozpoczęta jeszcze w 1989 r. – jako jednego z licznej serii standardowych okrętów podwodnych typu Warszawianka. Po upadku ZSRR prace zatrzymały się z powodu braku pieniędzy i wznowiono je dopiero na początku XXI wieku. Okręt ukończono jednak w zupełnie odmiennej od pierwotnych planów postaci i w 2008 r. wszedł do służby we Flocie Północnej jako jednostka eksperymentalna. W porównaniu do szeregowych przedstawicieli typu Warszawianka ma on całkowicie przebudowany dziób i został przedłużony. Zniknęły normalne wyrzutnie torped, a w zamian pojawiły się jeden duży otwór zamykany wrotami oraz dziwne zaokrąglenia na burtach. Okręt ma mieć na pokładzie mały reaktor do ładowania baterii.
Do czego konkretnie służy Sarow? Spekuluje się, że w dziwnym, przebudowanym dziobie może mieścić się pojedyncza wyrzutnia dla bardzo dużej torpedy podobnej rozmiarami do T-15 lub Status-6, hangar dla dużego podwodnego drona lub śluza dla nurków i ich sprzętu.
Drugim tajemniczym okrętem jest jednostka projektu 09851 Chabarowsk, którą widać na planszy zaprezentowanej w telewizji. Jej budowa rozpoczęła się w 2014 r., a sylwetką przypomina zmodyfikowany atomowy okręt podwodny typu Borej, który został pozbawiony wyrzutni rakiet balistycznych, za to dodano mu dziób podobny do tego, jaki jest na Sarowie, ale kilka razy większy. W teorii mógłby on pomieścić sześć dużych wyrzutni dla torped pokroju radzieckiej T-15 lub Status-6.
Widoczny na planszy pokazanej w telewizji trzeci okręt, Orenburg, jest gruntownie przebudowanym nosicielem rakiet balistycznych, przeznaczonym obecnie do transportowania małego atomowego okrętu typu Łoszarik. Niemal na pewno służby do prowadzenia działań wywiadowczych pod wodą. Nie jest jasne, jak miałby być zaangażowany w program Status-6. Być może umieszczono go na planszy w celu pogłębienia konsternacji obserwatorów.
Broń masowego zniszczenia
Zakładając, że informacje zaprezentowane "przypadkowo" przez rosyjskie wojsko światu są przynajmniej częściowo prawdziwe, to wszystko układa się w logiczną całość. Opierając się na pracach prowadzonych jeszcze w ZSRR, Rosjanie tworzą pojazd podwodny. Wstępne testy zarówno samej broni, jak i systemu jej przenoszenia oraz wystrzeliwania mogły zostać przeprowadzone na Sarowie, a teraz trwa budowa docelowego nosiciela w postaci Chabarowska.
Konkretne dane pokazane przez rosyjskie wojsko w telewizji najpewniej są fantazją i dezinformacją. Trudno uwierzyć bowiem w takie możliwości jak zasięg 10 tys. km, prędkość 100 km/h i moc głowicy rzędu 100 megaton. Sam ładunek termojądrowy musiałby ważyć co najmniej kilkanaście ton (najefektywniejsza bomba w historii, ważąca 5 ton amerykańska Mk-41 eksplodowała z mocą 25 megaton).
Tajemniczy pojazd tudzież torpeda rzeczywiście mogą jednak przenosić głowicę jądrową na dużą odległość, tak jak twierdzą źródła Gertza, jednak znacznie słabszą, rzędu kilku megaton. Przy dużo mniejszej prędkości realny jest też długi zasięg. Być może mały "reaktor" jest radioizotopowym generatorem termoelektrycznym, czyli urządzeniem stosowanym głównie w pojazdach kosmicznych, i może przez długi czas dostarczać stosunkowo niewiele energii. Część źródeł twierdzi, że właśnie takie urządzenie jest zamontowane na Sarowie, na którym przeszło gruntowne testy w warunkach morskich.
Konkretne możliwości tajemniczej rosyjskiej broni pozostają w sferze domysłów. Nie ulega natomiast wątpliwości, że idea takiego systemu uzbrojenia jest zaskakująco agresywna. Większość współczesnych głowic jądrowych ma relatywnie małą moc (około 300 kiloton) i w teorii ma służyć do ataków na siły zbrojne przeciwnika. Status-6 wydaje się być natomiast z zasady obliczony na wyrządzenie rozległych szkód na wybrzeżach, które na całym świecie są najgęściej zaludnionymi obszarami. Rosyjska perspektywiczna broń jest więc powrotem myślenia lat 50., kiedy konstruowano wielkie bomby przeznaczone do niszczenia całych miast.