W Austrii skrajna prawica weszła do rządu, w Niemczech znalazła się w parlamencie po raz pierwszy od 50 lat, a w Holandii stała się drugą siłą polityczną. To był dobry rok dla populistów.
16 grudnia przed jednym z hoteli w Pradze zebrały się setki demonstrantów, którzy skandowali: "Wstyd!", "Nie dla faszyzmu, populizmu i ksenofobii". Zablokowali wszystkie drogi dojazdowe do budynku, więc lekko spóźniona eks-deputowana brytyjskiej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) Janice Atkinson musiała przejść do hotelu pieszo w towarzystwie głośnego buczenia i gwizdów.
Atkinson spieszyła się na konferencję, na której ostro krytykowano Unię Europejską, politykę migracyjną i unijnych przywódców.
- Za 30-50 lat Czechy będą otoczone krajami, gdzie 20 procent społeczeństwa stanowią muzułmanie - powiedział w czasie panelu Geert Wilders z holenderskiej Partii Wolności. - To tak, jakby Czechy stały się Strefą Gazy. Musimy zapobiec masowej migracji, nawet jeśli to znaczy zbudowanie muru - dodał.
Wilders wziął udział w mini szczycie antyunijnych i antyimigracyjnych partii europejskich. Na zaproszenie Tomio Okamury, lidera czeskiej populistycznej partii Wolność i Demokracja Bezpośrednia, która w październikowych wyborach parlamentarnych zdobyła prawie 11 procent głosów, do Pragi zjechała także między innymi liderka Frontu Narodowego Marine Le Pen, a zaproszony był wicekanclerz Austrii Heinz-Christian Strache.
Cel spotkania? Połączenie sił, skoordynowanie programów i walka o to, by drzwi Europy pozostały zamknięte dla obcych.
Fala populizmu
Dla populistów rok 2017 miał być "europejską wiosną" - jak stwierdził kiedyś Wilders, tworząc analogię do Arabskiej Wiosny, w czasie której obalono kilka rządów w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Eurosceptyczne i antyimigranckie partie liczyły na dobre wyniki w wyborach w związku z kryzysem migracyjnym, obawami o bezpieczeństwo i problemami strefy euro. Niektóre miały apetyt na zwycięstwo.
Kilka miesięcy wcześniej brytyjscy populiści zdołali przekonać ludzi, że wyjście z Unii Europejskiej bardziej się opłaca, a w Stanach Zjednoczonych prezydentem został Donald Trump. Pod koniec 2016 roku wybory prezydenckie w Austrii praktycznie o włos przegrał przedstawiciel skrajnej prawicy Norbert Hofer, co populiści potraktowali jako sukces i nowy rozdział w historii Europy.
Europejskie wybory miały zdecydować o przyszłości Unii Europejskiej - czy będzie to wspólne staranie nowych rządów o integrację, czy też fala kolejnych po brexicie - frexitów i nexitów.
Do urn poszli obywatele trzech państw założycielskich Unii Europejskiej. Premier Holandii Mark Rutte stwierdził, że odbywające się jako pierwsze w 2017 roku wybory parlamentarne w Holandii będą "ćwierćfinałem" europejskiej polityki, po których nastąpi "półfinał" we Francji i "finał" w Niemczech.
Rok 2017 miał być najważniejszym sprawdzianem dla demokracji.
Holandia. "Tamy przeciwko Wildersowi wytrzymały napór"
- Chcę, by Holandia stała się pierwszym krajem, który powstrzyma tę tendencję do złego rodzaju populizmu - powiedział na kilkadziesiąt godzin przez wyborami parlamentarnymi premier Holandii Mark Rutte.
Data: 15 marca 2017
Frekwencja: 81,9 procentWybory parlamentarne w Holandii
Odbywające się 15 marca wybory parlamentarne uważane były za pierwszy test na to, czy fala populizmu rozleje się po Europie.
Od listopada 2016 roku antymuzułmańska, antyimigracyjna i antyunijna Partia Wolności Geerta Wildersa prowadziła w sondażach, dając nadzieję innym populistom w Unii Europejskiej na zwycięstwo. Spadła na drugą lokatę dopiero zaledwie na 10 dni przed wyborami, między innymi wskutek pominięcia przez Wildersa ostrego dyplomatycznego sporu na linii Holandia-Turcja. Przy urnach mogło wydarzyć się wszystko.
"Holenderski Trump" - jak nazywany był Wilders - zyskał zwolenników, ostro sprzeciwiając się polityce imigracyjnej i uchodźczej oraz islamowi. Grał na tyle ostro i skutecznie, że udało mu się tym tematem zdominować całą kampanię i sprawić, że inne ugrupowania musiały za nim wciągnąć imigrację na partyjne sztandary. Wilders niemalże zmusił Ruttego do lekkiego skrętu w prawo i opowiedzenia się przeciwko liberalnej polityce migracyjnej.
Partia Wolności szła jednak znacznie dalej i zapowiedziała, że skończy z "islamizacją Holandii", czyli zdelegalizuje islam i Koran, pozamyka meczety i zakaże budowania nowych, nie pozwoli na imigrację z krajów muzułmańskich i noszenie burek. Wilders był także przeciwnikiem Unii Europejskiej i zapowiedział rozpisanie referendum w sprawie nexitu, czyli wyjścia Holandii ze Wspólnoty.
15 marca Holendrzy masowo ruszyli do urn. W niektórych lokalach pojawił się problem z ilością kart do głosowania, dlatego zdarzało się, że wyborcy byli kierowani do innych lokali wyborczych. W kilku miastach lokale wyborcze pracowały dłużej niż do wyznaczonej godziny 21. Frekwencja wyniosła 81,9 procent.
Ostatecznie to konserwatywno-liberalna Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji (VDD) dotychczasowego premiera Marka Ruttego wygrała wybory, zdobywając 33 mandaty ze 150. W porównaniu do poprzednich wyborów ugrupowanie straciło jednak ośmiu parlamentarzystów.
Wszystkie partie zgodnie zapowiedziały przed wyborami, że żadna z nich w przypadku zwycięstwa Wildersa nie wejdzie z nim w koalicję, a świat odetchnął. Media pisały: "Tamy przeciwko Wildersowi wytrzymały napór", "Holendrzy oddali hołd demokracji", "Populizm nie rozlał się na równiny wyrwane morzu".
Jednak jeszcze zanim ogłoszono oficjalne wyniki, Wilders stwierdził, że już czuje się wygranym. - Już odcisnęliśmy nasze piętno na tych wyborach. Każdy mówi o naszych tematach - powiedział.
Eksperci przyznali mu rację. Dzięki kampanii, którą choć ostatecznie przegrał, Wilders stał się silnym graczem na holenderskiej scenie politycznej. Partia Wolności stała się drugą siłą w parlamencie z 20 deputowanymi. W porównaniu z poprzednimi wyborami zyskała aż pięciu deputowanych.
Francja. Euroentuzjasta kontra eurosceptyczka
Francuskie wybory prezydenckie były jednymi z najbardziej wyczekiwanych w 2017 roku, bo od ich wyniku miała zależeć przyszłość Unii Europejskiej. Kampania była niczym rollercoaster z wieloma zwrotami akcji.
Przede wszystkim z ubiegania się o drugą kadencję postanowił zrezygnować wyjątkowo niepopularny wówczas wśród Francuzów prezydent Francois Hollande. Sondaże zakładały, że po jego prezydenturze socjaliści nie mają żadnych szans na wygraną.
Data: 23 kwietnia i 7 maja 2017
Frekwencja: 77,77 procent (I tura), 74,56 procent (II tura)Wybory prezydenckie we Francji
Jeszcze w listopadzie 2016 roku wydawało się, że kluczowymi graczami tej kampanii będą liderka antyunijnego i populistycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen, z którą zmierzy się kandydat Republikanów - wówczas typowano byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego lub mera Bordeaux Alaina Juppe’a. Niespodziewanie prawybory na centroprawicy wygrał Francois Fillon.
Przez pewien czas Fillon przewodził nawet w sondażach i być może zostałby prezydentem Francji, gdyby nie afera "Penelopegate" związana z fikcyjnym zatrudnianiem przez niego latami swojej żony i dzieci w charakterze asystentów parlamentarnych, a potem formalne śledztwo prokuratorskie.
Niespodziewanie w sondażach urósł wtedy były minister gospodarki, 39-letni wówczas Emmanuel Macron, człowiek bez zaplecza politycznego, który odrzucał podział na prawicę i lewicę, i sprytnie zagospodarował centrum.
Do ostatniej chwili nie było wiadomo, kto zwycięży w pierwszej turze, bo głosy rozkładały się równomiernie pomiędzy czterech kandydatów - Emmanuela Macrona, Marine Le Pen, Francois Fillona i lidera skrajnie lewicowej Niepokornej Francji Jean-Luca Melenchona. Ostatecznie do drugiej tury przeszli Macron i Le Pen, ale rywalizacja trwała do ostatniej minuty. Kandydaci zdobyli bowiem odpowiednio: 24,01 procent; 21,30 procent; 20,01 procent i 19,58 procent. Frekwencja wyniosła 77,77 procent.
Wysoki wynik Le Pen niepokoił Europę. To ona zrobiła z niszowej partii swojego ojca - oskarżanego o rasizm i ksenofobię - ugrupowanie, z którego o mały włos nie wyrosła przyszła prezydent Francji. Le Pen na czas kampanii zrezygnowała z przewodzenia Frontowi, ale jej retoryka się nie zmieniła. Była zwolenniczką pierwszeństwa Francuzów przy zatrudnianiu i odebrania francuskiego obywatelstwa dżihadystom. Chciała przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej, odrzucenia euro i powrotu do franka.
Tuż przed wyborami z sondażu wynikało, że prawie 60 procent Francuzów widziało we Francji zagrożenie dla demokracji.
Le Pen niewątpliwie pomogła sytuacja polityczna. Francją wstrząsnęła seria zamachów terrorystycznych, wprowadzono stan wyjątkowy, w niekontrolowany sposób napływali imigranci i uchodźcy z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu.
Druga tura wyborów prezydenckich była więc starciem skrajnie prawicowej eurosceptyczki i centrowego eks bankiera-euroentuzjasty. Ostatecznie to Macron wygrał, zdobywając 66,1 procent głosów. Le Pen uzyskała 33,9 procent.
Data: 11 i 18 czerwca 2017
Frekwencja: 48,7 procent (I tura), 42,64 procent (II tura)Wybory parlamentarne we Francji
Porażka Le Pen w wyborach prezydenckich przypieczętowała klęskę Frontu Narodowego w czerwcowych wyborach parlamentarnych. Partii udało się wprowadzić zaledwie 8 deputowanych do 577-osobowego parlamentu, osiągając poparcie na poziomie 1,39 procent.
Niekwestionowanym zwycięzcą tych wyborów była partia założona przez Macrona kilka miesięcy wcześniej La Republique en Marche! (Republika Naprzód!), która zapewniła sobie większość bezwzględną w parlamencie, zdobywając ponad 53 procent głosów.
Francuskie media podkreślały jednak, że to sukces połowiczny, bo do urn nie poszła ponad połowa uprawnionych. W drugiej turze udział wzięło zaledwie 42,64 procent wyborców, co było najgorszym wynikiem w historii.
Norwegia. Populiści inni niż reszta
Wrześniowe wybory parlamentarne w Norwegii okazały się dobrym dniem dla populistycznej Partii Postępu (FrP), która utrzymała wynik sprzed czterech lat i ponownie weszła w skład rządu. Ugrupowanie Siv Jensen stało się trzecią siłą w parlamencie, zdobywając 27 miejsc w 169-miejscowej izbie.
Partia Postępu określa się jako ugrupowanie liberalne i konserwatywno-liberalne, politolodzy jednak identyfikują je jako prawicowe i populistyczne. Dotychczas było fenomenem, bo cztery lata temu nikt w Europie nie podejrzewał, że partia populistyczna może osiągnąć dobry wynik, a tym bardziej - wejść do rządu. Wcześniej pozostałe partie zarzekały się, że nigdy nie zbudują koalicji z FrP ze względu na antyimigranckie, antymuzułmańskie i natywistyczne hasła.
Data: 11 września 2017
Frekwencja: 78,2 procentWybory parlamentarne w Norwegii
Partia jest bowiem zwolennikiem "ostrej i odpowiedzialnej" polityki migracyjnej. Uważa, że liczba imigrantów i uchodźców osiedlających się w Norwegii powinna spaść, opowiada się za zaostrzeniem prawa azylowego oraz prawa do łączenia rodzin dla uchodźców i imigrantów. Domaga się także wprowadzenia zakazu noszenia burek w przestrzeni publicznej.
Bez wątpienia Partia Postępu jest jedną z odnoszących największe sukcesy partii populistycznych w Europie. Politolodzy zwracają jednak uwagę, że nie jest to partia populistyczna w tym samym sensie, co Front Narodowy czy Alternatywa dla Niemiec. Po wejściu do rządu ugrupowanie złagodziło retorykę, zaczęło mówić bardziej umiarkowanym głosem i po prostu wzięło się za rządzenie. Powierzono mu ważne resorty, między innymi Ministerstwo Imigracji i Integracji, a także Ministerstwo Energii.
Niemcy. AfD odbiera głosy Merkel
Przez drugą część poprzedniej kadencji pozycja polityczna kanclerz Angeli Merkel wydawała się być całkowicie niezagrożona. Notowania przewodniczącej CDU nadszarpnęła jednak decyzja o przyjęciu miliona migrantów w 2015 roku, którzy nielegalnie przedostali się do Europy. Ta decyzja i jej konsekwencje nadały ton niemieckiej polityce, a potem kampanii wyborczej.
Sytuację wykorzystała przeciwna imigrantom Alternatywa dla Niemiec (AfD), której działania napędziły wydarzenia w czasie nocy sylwestrowej w Kolonii w 2015 roku, zamachy w Wuerzburgu, Ansbach i Berlinie.
Data: 11 września 2017
Frekwencja: 76,2 procentWybory parlamentarne w Niemczech
Istniejąca od zaledwie czterech lat AfD szła do wyborów z hasłami zamknięcia granic dla migrantów, usunięcia islamu z przestrzeni publicznej jako religii sprzecznej z demokratycznym ustrojem, a także zaostrzenia prawa karnego. Lider ugrupowania Alexander Gauland szokował. Stwierdził między innymi, że Niemcy powinny być dumne z "osiągnięć niemieckich żołnierzy" w obu wojnach światowych.
Wszystkie pozostałe partie, które miały szanse na zdobycie mandatów, oświadczyły przed wyborami, że nie utworzą koalicji z AfD.
Mimo wszystko niemieckie wybory parlamentarne okazały się być potwierdzeniem przywódczej roli Angeli Merkel, która jest kanclerzem RFN od 2005 roku. Jej ugrupowanie straciło jednak poparcie na korzyść AfD. Blok CDU/CSU Merkel zdobył 246 z 709 miejsc w Bundestagu, co - jak przyznała sama Merkel - było wynikiem poniżej oczekiwań.
Alternatywa dla Niemiec zdobyła poparcie rzędu 12,6 procent. - Weszliśmy do Bundestagu i zmienimy ten kraj - zapowiedział Alexander Gauland.
Po raz pierwszy od lat 50. w Bundestagu reprezentowane jest ugrupowanie bardziej prawicowe niż CDU i bawarska CSU.
Austria. Populiści wchodzą do rządu
W Austrii po wyborach prezydenckich z końca 2016 roku, kiedy żaden z kandydatów dwóch czołowych sił politycznych: Socjaldemokratycznej Partii Austrii (SPO) i Austriackiej Partii Ludowej (OeVP) po raz pierwszy w historii nie wszedł do drugiej tury, wyrównany pojedynek stoczyli kandydat Partii Zielonych Alexander Van der Bellen i przedstawiciel populistycznej Wolnościowej Partii Austrii (FPOe) Norbert Hofer. Po powtórce głosowania ostatecznie prezydentem został Van der Bellen.
Data: 15 października 2017
Frekwencja: 80 procentWybory parlamentarne w Austrii
W Austrii coraz częściej dochodziło do poważnych zgrzytów w funkcjonującej od 2013 roku "wielkiej koalicji" SPOe i OeVP. Ostateczny jej kres położyła dymisja w maju wicekanclerza Reinholda Mitterlehnera. Nowym przewodniczącym OeVP został 30-letni wówczas Sebastian Kurz, szef MSZ. W Austrii zarządzono przedterminowe wybory parlamentarne.
Pojedynek był bardzo wyrównany. Ludowcy uzyskali w wyborach 31,5 procent głosów, socjaldemokraci pod wodzą dotychczasowego kanclerza Christiana Kerna - 26,9 procent, a FPOe - 26 procent.
Kurz nie miał wyjścia - musiał porozumieć się z populistami i zaprosić ich do rządu. Wicekanclerzem został przywódca FPOe Heinz-Christian Strache.
Obecność populistów w koalicji wywołała protesty w Wiedniu. W dniu zaprzysiężenia Kurza na kanclerza w stolicy protestowało około 6 tysięcy osób. Tegoroczne protesty są zdecydowanie mniej liczne od masowych manifestacji w 2000 roku, gdy FPOe również wchodziła do rządu. Wówczas wiele państw europejskich ograniczyło kontakty dyplomatyczne z rządem Austrii, a Izrael całkowicie je zawiesił.
Na czele ugrupowania stał wtedy Joerg Haider, który nie krył sympatii między innymi do nazistów. Uważa się, że Strache ugrzecznił wizerunek partii. Przede wszystkim odszedł od antyizraelskiej retoryki, odmłodził polityczny wizerunek ugrupowania i - podobnie jak Front Narodowy i Alternatywa dla Niemiec - skupił się na zaostrzeniu polityki migracyjnej i nucie antymuzułmańskiej.
Czechy. Pół Japończyk w sojuszu z Le Pen
Czeską kampanię parlamentarną zdominował Andrej Babisz, miliarder i lider centroprawicowej partii ANO, co po czesku znaczy "Tak". Do maja był wicepremierem i ministrem finansów w gabinecie premiera Bohuslava Sobotki. Z rządu odszedł przez śledztwo w sprawie rzekomego wyłudzenia dotacji unijnych, tuż przed wyborami odebrano mu immunitet parlamentarny, co mimo wszystko nie zniechęciło Czechów do głosowania.
Data: 20-21 października 2017
Frekwencja: 60,8 procentWybory parlamentarne w Czechach
Przez media okrzyknięty został "czeskim Donaldem Trumpem". W kampanii opowiadał się przeciwko sankcjom wobec Moskwy, popierał większą wymianę handlową z Rosją. Sprzeciwiał się przyjęciu euro, stanowczo odmawiał przyjmowania uchodźców, a zwłaszcza muzułmanów. Jego poglądy w sprawie Unii Europejskiej nie są do końca jasne, bo zwykle unika tego tematu.
Media analizując powyborczy krajobraz Czech zwracały uwagę na silny dryf w prawo, w kierunku "polskiego i węgierskiego modelu". Babisz zdobył ze swoim ugrupowaniem 30 procent poparcia i szuka koalicjanta. Rozmowy prowadzi między innymi z przedstawicielami skrajnej prawicy, nowo powstałą partią Wolność i Demokracja Bezpośrednia, która zdobyła 10,6 procent głosów.
Jej lider, przedsiębiorca Tomio Okamura - pół Czech, pół Japończyk - stanowczo sprzeciwia się imigrantom i nazywa islam ideologią, a nie religią. Chce prawnie zakazać propagandy islamskiej ideologii i marzy mu się referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej. Od Babisza domaga się usunięcia minister obrony Karli Szlechtowej, która nazwała ugrupowanie Okamury "partią faszystowską".
Wiceburmistrz Pragi Ondrej Mirovski zapowiedział, że złoży wniosek o delegalizację partii, bo uważa ją za "dyktatorską, niedemokratyczną i niekonstytucyjną".
Okamura zawarł sojusz z francuskim Frontem Narodowym. Nie razi go także porównanie do Trumpa. - Mówię, że musimy sprawić, żeby Republika Czeska była dobra - powiedział Okamura. - Nie wielka. Chciałem inne wybrać słowo niż Trump. Ale oczywiście, byłoby dobrze, gdyby była wielka.
Patrycja Król