Wyłonienie się Wiosny, konsolidacja opozycji oraz seria wizerunkowych kłopotów PiS zmieniły polityczną dynamikę i przynajmniej otwarły możliwość utraty władzy przez rządzącą partię. Gdyby wyniki ostatniego sondażu Kantara, przeprowadzonego pod kątem wyborów europejskich, miały się powtórzyć jesienią, PiS władzę by stracił. Dla Magazynu TVN24 pisze Jakub Majmurek z Krytyki Politycznej.
Polityczny Twitter od wtorku wieczorem żył zapowiedziami "przełomowego" sondażu, jaki miał się w środę pojawić w "Gazecie Wyborczej". W nocy zaczęły wyciekać informacje, na czym by miał polegać przełom: Koalicja Europejska minimalnie wygrywa z PiS (35 proc. do 33 proc. wskazań ankietowanych), dobry wynik uzyskuje Wiosna, próg wyborczy przekracza jeszcze Kukiz’15. Gdyby wyniki sondażu Kantara dla "Gazety” – przeprowadzonego pod kątem wyborów europejskich – miały się powtórzyć jesienią, PiS straciłby władzę.
Oczywiście jest zdecydowanie zbyt wcześnie, by dzielić skórę na PiS-owskim niedźwiedziu. Trudno mówić o przełomie w preferencjach Polaków na podstawie jednego sondażu. Zwłaszcza że przewaga KE nad PiS mieści się w granicach błędu pomiaru. By cokolwiek móc powiedzieć, trzeba poczekać, czy przewaga KE i pozostałych sił obozu demokratycznego będzie utrzymywać się w kolejnych sondażach. Opublikowany w środę przez "Rzeczpospolitą" sondaż IBRiS daje już przewagę PiS – choć bardzo niewielką – 40 proc. do 38 proc. Znów wszystko w granicach błędu statystycznego. Można go jednak zinterpretować jako wskazówkę, że okres sondażowej hegemonii partii z Nowogrodzkiej dobiega końca.
Jeśli tendencja się utrzyma, partie opozycji staną przed poważnym wyzwaniem. Gdy druga kadencja PiS – jeszcze trzy–sześć miesięcy temu – wydawała się pewna, wystarczyło stanowczo obiecywać, że zrobią wszystko, by odsunąć ludzi Kaczyńskiego od władzy. Teraz to za mało. Opozycja musi być przygotowana na pytania swoich wyborców, co konkretnie zamierza zrobić, gdy wygra.
Kurcząca się baza
Oba sondaże wzmacniają intuicje uczestników i komentatorów życia politycznego, przekonanych, że wyłonienie się Wiosny, konsolidacja opozycji parlamentarnej oraz seria wizerunkowych kłopotów PiS zmieniły polityczną dynamikę i przynajmniej otwarły możliwość utraty władzy przez rządzącą partię.
Właściwie można się zastanawiać, dlaczego PiS traci absolutną przewagę dopiero teraz. Afera KNF, zamieszanie wokół Narodowego Banku Polskiego, afery lekowe, afera z chrześniakiem Adama Lipińskiego, kompromitacja przy okazji szczytu bliskowschodniego, wreszcie "taśmy Kaczyńskiego" – wszystko to nie było w stanie pozbawić PiS przewagi. Co mogło się stać teraz? Czy zadziałał efekt kumulacji piętrzących się afer? Czy też premia opozycji parlamentarnej za jedność? Znów, by odpowiedzieć na te pytania, warto poczekać na kolejne sondaże.
W badaniach zamówionych przez "Gazetę" widać za to jedną interesującą rzecz: kurczenie się istotnych segmentów elektoratu rządowego obozu. Już jesienne wybory samorządowe pokazały, że PiS ma wielki problem z poparciem miasta. Kandydaci partii na prezydentów miast przegrali nie tylko w metropoliach, ale także w takich miejscach, jak Ostrołęka czy Biała Podlaska. Według sondażu "Gazety" ten spadkowy trend się utrzymuje. W miastach powyżej 500 tysięcy mieszkańców poparcie dla rządzącej partii miało od września 2018 roku spaść z 26 proc. do 16 proc. Podobny trend widać w przypadku najmłodszych wyborców (18–34 lata), gdzie poparcie dla PiS spadło z 23 proc. do 16 proc. W miastach Zjednoczona Prawica przegrywać ma nie tylko z KE, ale i Wiosną, a wśród młodych jest dopiero czwartą partią za KE, Wiosną i Kukiz’15.
Oczywiście, można słusznie wskazać, że miast powyżej 500 tysięcy mieszkańców jest w Polsce tylko pięć i mieszka w nich trochę ponad 11 proc. Polaków. Młodzi wyborcy z kolei to ci właśnie, którzy w ostatnich wyborach głosowali najrzadziej. Zjednoczonej Prawicy nie powinno to jednak uspokajać. Przeciwnicy PiS zawsze usiłowali przypiąć partii łatkę siły politycznej, reprezentującej wyłącznie starszych, słabo wykształconych mieszkańców wsi i małych miast – niezdolnej do zrozumienia najbardziej dynamicznej, rozwojowej części polskiego społeczeństwa.
W 2015 roku PiS zaprzeczyło temu stereotypowi. Wygrało we wszystkich grupach wiekowych, w dużych miastach, wśród osób z wyższym wykształceniem. Jego poparcie było tym mniejsze, im większe miasto, wyższy wiek i niższe wykształcenie wyborców, ale potrafiło skutecznie walczyć na każdym terenie. Dziś nie potrafi. Karykatura PiS jako partii starszych, słabo wykształconych ludzi z prowincji zmienia się w samospełniającą się przepowiednię. Sondaż „Gazety” robiony był już po zapowiedziach 500+ na pierwsze dziecko i propozycji zwolnienia osób do 26. roku życia z płacenia PIT – obie propozycje nie trafiają do najmłodszego elektoratu, choć to on będzie ich głównym beneficjentem. Jeśli kolejne sondaże potwierdzą ten trend, będzie to oznaczać, że socjalne propozycje PiS nie pomogą mu wyjść poza grupy elektoratu i tak już przekonane do partii.
Kurczenie się bazy wyborczej PiS poza bastionami partii jest dla Kaczyńskiego niebezpieczne. Nie tylko w kontekście wyniku wyborczego, ale także budowania poparcia w społeczeństwie dla własnych reform, pozyskiwania kluczowych dla ich powodzenia grup społecznych. To w miastach i wśród wykształconych wyborców znajdują się bowiem zasoby kapitału ludzkiego, organizacyjnego, know-how etc., które musi pozyskać dla siebie każda partia myśląca o autentycznych zmianach w kraju.
Specyfika europejska
Analizując obecne sondaże pod kątem wyborów jesiennych, warto mieć też na uwadze, że dotyczą one wyborów europejskich. Te zaś mają swoją specyfikę. W wyborach europejskich łatwiej zmobilizować elektorat niechętny PiS-owi – wielkomiejski, lepiej wykształcony, silnie proeuropejski. Partia Kaczyńskiego wie, że jeśli wyśle zbyt silny antyunijny przekaz, może wywołać podobną mobilizację, jaka miała miejsce w wielkich miastach w wyborach samorządowych w zeszłym roku. Jeśli zaś PiS nie wysunie eurosceptycznych postulatów w ogóle, to zrobi to skupiona wokół Janusza Korwin-Mikkego Konfederacja. Elektorat eurosceptyczny jest nieliczny, ale zmobilizowany i przy niskiej frekwencji może w tych wyborach ważyć na tyle sporo, że pozwoli Konfederacji przekroczyć próg wyborczy.
Całkiem prawdopodobny jest więc scenariusz, w którym w eurowyborach mobilizuje się zarówno proeuropejska opinia publiczna, głosująca na KE i Wiosnę, jak i eurosceptycy wspierający Korwina lub Kukiza, a elektorat PiS zostaje w dużej mierze w domu. Co daje KE zwycięstwo. PiS, by uniknąć takiego scenariusza, próbuje spolaryzować eurokampanię wokół niezwiązanych w ogóle z Europą kwestii, takich jak karta LGBT+ i walka z "seksualizacją dzieci". Niezależnie od tego, czy ten manewr się powiedzie, mobilizacja elektoratów jesienią będzie wyglądała inaczej.
PiS do wyborów europejskich wystawił też silne, rozpoznawalne nazwiska: Joachima Brudzińskiego, Beatę Szydło, Krzysztofa Jurgiela, a w Warszawie Jacka Saryusza-Wolskiego. Na sprawdzone twarze byłych premierów (Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz, Ewa Kopacz, Jerzy Buzek) stawiać ma też Koalicja Europejska. Choć postacie te wypadły na różnym etapie z pierwszego garnituru polityki krajowej, ciągle mają kapitał osiągnięć i rozpoznawalnych nazwisk.
Widać, że oba bloki postawiły na pewniaków. Podejście "żadnych eksperymentów na listach" pokazuje, że obu stronom zależy na zwycięstwie, nie tyle w kontekście Europy (tam Beata Szydło raczej wiele nie zdziała), co aby wzmocnić morale przed wyborami parlamentarnymi.
Do wyborów parlamentarnych może się jednak bardzo dużo zmienić. Nie ma gwarancji, że Koalicja Europejska przetrwa w obecnym kształcie. Wszystkich zależy od tego, jak partyjny aktyw oceni wyborcze wyniki. Dla tej oceny kluczowe będzie, czy uda się partiom skupionym w Koalicji zdobyć więcej mandatów do PE, niż udało się im osobno pięć lat temu – wtedy PO zdobyło 19, SLD – 5, PSL – 4. Trudno wyobrazić sobie, by polityczną samodzielność odzyskać miała Nowoczesna, mało realne jest to też w wypadku SLD, ale już nie PSL. Jak donosi "Rzeczpospolita", ludowcy czekają na wynik eurowyborów i są gotowi, by w razie rozczarowującego wyniku samodzielnie walczyć o miejsca w Sejmie.
Wybory europejskie, a tym bardziej sondaże prognozujące ich wyniki, nie udzielą więc nam rozstrzygającej odpowiedzi na kluczowe pytanie: czy w przyszłym parlamencie obóz demokratyczny (partie tworzące KE, Wiosna, ewentualnie siły tworzące Lewicę Razem) będzie w stanie stworzyć większość zdolną zablokować drugą kadencję PiS.
Trudne półrocze
Nawet jeśli taka większość się pojawi, będzie jej bardzo trudno rządzić. Różnice programowe widać już na poziomie KE, gdzie konserwatywny kulturowo PSL ma problem z – ich zdaniem – zbyt liberalnym światopoglądowo wizerunkiem koalicji. Tymczasem Wiosna będzie musiała postawić każdemu koalicjantowi, z którym będzie tworzyć rząd, znacznie dalej idące żądania niż karta LGBT. Wyborcy Biedronia nie głosują na niego, by wspierał rząd, który w takich kwestiach, jak małżeństwa jednopłciowe czy kwestie aborcji, zachowuje się jak gabinety Tuska i Kopacz – odkłada je "na święty nigdy", by nie drażnić "konserwatywnej większości" i nie wynieść PiS do władzy.
Elektorat głównej siły tworzącej KE, czyli Platformy, raczej zaakceptuje koalicyjne żądania Biedronia – sondaże IPSOS robione dla "Oko.press" pokazują, że aż 80 proc. wyborców partii Schetyny gotowych byłoby poprzeć liberalizację ustawy aborcyjnej, 82 proc. związki partnerskie. Wielu liderów partii jest jednak w tej kwestii o wiele bardziej konserwatywnych od jej elektoratu. Można się nawet zastanawiać, czy Jarosław Kaczyński nie rozpętał wojny z postulatami LGBT po to, by w przyszłym Sejmie nie dokonać rozłamu w KE wzdłuż światopoglądowych linii. Im silniejsza będzie polaryzacja w tych kwestiach, tym łatwiej będzie usprawiedliwić się konserwatywnym politykom KE, którzy w sprzeciwie wobec koalicji z Wiosną ewentualnie dogadają się z PiS. Przykład Jacka Saryusza-Wolskiego czy radnego Wojciecha Kałuży ze Śląska pokazuje, że nawet w obecnym klimacie skrajnej polaryzacji ruchy z obozu anty-PiS do PiS nie są wcale nie do pomyślenia.
Jeśli obóz demokratyczny utworzy rząd, będzie mu szalenie ciężko przez pierwsze pół roku – dopóki w Pałacu Prezydenckim zasiadać będzie Andrzej Duda. Weto Dudy może sparaliżować każde posunięcie nowej większości. Nie ma co liczyć na to, że po ewentualnej zmianie władzy jesienią zacznie się "wielkie sprzątanie po PiS" – prodemokratyczną koalicję czeka rozprawa z mocną, totalnie kontestującą jej działania w parlamencie opozycją oraz wrogim prezydentem.
Bez barbarzyńców – cóż poczniemy teraz
Gdy na końcu słynnego wiersza Kawafisa "Czekając na barbarzyńców", barbarzyńcy nie zajmują jednak antycznego miasta, podmiot liryczny konstatuje z melancholią: "Bez barbarzyńców – cóż poczniemy teraz?/Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem" (przeł. Zygmunt Kubiak). Obóz demokratyczny znajduje się dziś w podobnej sytuacji. Przez ostatnie cztery lata żył w lęku, że "barbarzyńcy" z PiS na pewno zdobędą drugą kadencję i do reszty zniszczą polską demokrację. Ten lęk pozwalał ograniczać program do hasła "powstrzymać barbarzyńców".
Gdy zwycięstwo obozu demokratycznego wydaje się coraz mniej nieprawdopodobne, potrzeba więcej: konkretnych propozycji na okres po wyborach. Jeśli przez pierwsze miesiące nowy rząd będzie miotał się w konfliktach z Dudą i Kaczyńskim, to szybko politycznie przegra swoje zwycięstwo wyborcze i otworzy Dudzie drogę do drugiej kadencji. Wyborcy nie lubią nieefektywnej, zajętej samą sobą, niezdolnej zrealizować swoich obietnic władzy. Potrzebny jest więc program na trudne półrocze, projekty, których Duda albo nie będzie mógł nie podpisać, albo których zawetowanie utrudni mu reelekcję. Dzisiejsza opozycja, dopiero gdy zmieni się prezydent, będzie mogła zacząć myśleć o "sprzątaniu po PiS".
Do utraty przez PiS władzy droga ciągle daleka, Kaczyński ma rezerwy i nieraz pokazał, jak zabójczo skutecznym jest politykiem. Tym bardziej opozycja musi być przygotowana na pod wieloma względami najtrudniejszy dla niej jesienny scenariusz – zwycięstwa. Dla opozycji sondaże pokazujące, że wahadło być może zaczyna się pomału przechylać w jej stronę, powinny stać się nie tyle sygnałem do otwierania szampana, ile do zakasania rękawów.