Ustanowili niepobity do dzisiaj rekord prędkości na Księżycu - oszałamiające 17 km/h. I to jadąc z górki. Po fakcie stwierdzili, że "to był kiepski pomysł", bo ich samochodzik prawie zrobił fikołka. Kiedy po trzech dniach z wielkim żalem odlatywali, mieli nadzieję, że niedługo zjawi się ktoś inny. Zawiedli się. Umierali jako "ostatni ludzie na Księżycu". W Waszyngtonie stało się jednak właśnie coś, co może spowodować wreszcie zmianę tego stanu.
11 grudnia Donald Trump podpisał nową strategię dla NASA. Dokument o nazwie "Space Policy Directive 1" nakazuje agencji skoncentrować się na ponownym wysłaniu człowieka na Księżyc. Nie przez przypadek podpisano go tego dnia. Dokładnie 45 lat wcześniej dwaj astronauci z misji Apollo 17 wylądowali na Księżycu. Do dzisiaj nie zrobił tego już nikt inny.
Nowy plan
Z trzyosobowej załogi Apollo 17 żyje już tylko Harrison Schmitt, który stał obok prezydenta, gdy ten podpisywał nową strategię dla NASA. Towarzyszył im też Buzz Aldrin, członek misji Apollo 11. Drugi człowiek, który postawił stopę na Księżycu. Obaj panowie mają już ponad 80 lat. Większość ich kolegów z programu Apollo już nie żyje. Wszyscy młodsi astronauci NASA nigdy nie opuścili niskiej orbity Ziemi. To wiele mówi o tym, co stało się z eksploracją kosmosu przez ostatnie pół wieku.
Plan Trumpa jest w znacznej mierze powrotem do programu Constellation z czasów prezydenta George'a W. Busha, który został następnie skasowany przez Baracka Obamę. Zobowiązuje NASA do skupienia się na ponownym wysłaniu człowieka na Księżyc. Nie podano konkretnej daty, do kiedy ma to się stać, ale tak szybko, jak to możliwe. Być może w latach 20. Nie ma jednak szans, aby stało się to przed upływem pół wieku od powrotu Apollo 17 z powierzchni Księżyca.
Głównymi narzędziami do wypełnienia zadania powrotu ma być statek Orion i rakieta SLS, która ma być największą w historii ludzkości. Cała potencjalna misja ma wyglądać podobnie do tych w ramach programu Apollo. Jednak dzięki postępom w technologii cały sprzęt będzie bardziej wydajny i na Księżyc dotrze kilka razy większy lądownik, umożliwiający znacznie dłuższe pobyty i teoretycznie budowę stałej bazy. W planach nadal jest budowa małej stacji kosmicznej w pobliżu Księżyca, która ułatwi logistykę całej operacji i może posłużyć za bazę do lotów dalej. Na przykład na Marsa.
Czy to się uda? Przy okazji ogłoszenia nowej strategii nie padły deklaracje o istotnym zwiększeniu finansowania NASA, a jedynie o usprawnieniu agencji. Nie wiadomo więc, czy plan Trumpa nie rozbije się o to samo, o co wiele wcześniejszych planów, czyli o pieniądze.
Nigdy się nie poddawać
Ostatni człowiek na Księżycu, dowódca załogi Apollo 17, Eugene Cernan nigdy nie ukrywał, że jest rozżalony taką sytuacją. Oglądał wiele skasowanych lub ograniczonych planów eksploracji kosmosu. - Nie wyobrażałem sobie, że tak długo będę ostatnim człowiekiem na Księżycu - mówił po wielu latach.
Cernan wywodził się z rodziny czechosłowackich emigrantów i ciężką, sumienną pracę miał wpajaną od dzieciństwa. W jego słowniku nie było pojęcia "odpuścić sobie". Był gotów zaryzykować życiem, aby wykonać zadanie. Pokazał to podczas swojego pierwszego lotu w kosmos w 1966 roku na pokładzie statku Gemini 9, kiedy miał wyjść na zewnątrz i przeprowadzić eksperymenty.
Ponieważ NASA dopiero uczyła się lotów w kosmos, jego skafander miał liczne błędy konstrukcyjne. Tak samo statek. Cernan musiał toczyć walkę ze swoim strojem, który "był elastyczny jak zardzewiała zbroja". Jego puls na kilka minut przyśpieszył do 180 uderzeń na minutę. Spocił się tak, że zaparował mu wizjer. Lekarze na Ziemi z przerażeniem obserwowali wskaźniki, które mówiły im, że astronauta może zaraz dostać zawału.
Cernan nie chciał się jednak poddać. Dopiero ostra komenda dowódcy siedzącego w statku, Thomasa Stafforda, skłoniła go do powrotu. Było ryzyko, że nie starczy mu sił na wejście do środka. Stafford po latach mówił, że nie potrafiłby odciąć kolegi i porzucić go na śmierć w kosmosie, więc zginęliby obaj, kiedy ich otwarty statek zacząłby ogniste wejście w atmosferę. Na szczęście Cernan się nie poddał i skrajnie wyczerpany zdołał wcisnąć się do środka.
Ostatnia wizyta
Człowiekowi o takim charakterze trudno było więc znieść fakt, że ludzkość ograniczyła swoje ambicje. Że po misji Apollo 17 w 1972 roku zrezygnowano z dalszych lotów na Księżyc, skupiając się na łatwiejszych operacjach blisko Ziemi. - Ciekawość to kwintesencja ludzkiej egzystencji. Kim jesteśmy? Gdzie jesteśmy? Skąd się wzięliśmy? Gdzie podążamy? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Wiem jednak, że chcę się tego dowiedzieć - mówił wiele lat po swoim pobycie na Księżycu Cernan. Dla niego było oczywiste, że ludzkość powinna sobie stawiać ambitne cele i starać się je spełniać.
Misja Apollo 17, której był dowódcą, była właśnie spełnieniem takich ambitnych celów. W drogę na Księżyc wyruszyła siódmego grudnia 1972 roku. Razem z nim leciał Harrison Schmitt, pierwszy i ostatni naukowiec zabrany w taką podróż. Z wykształcenia był geologiem i tylko dzięki dużym naciskom społeczności naukowej udało się przekonać NASA, aby wysłać go na Księżyc zamiast kolejnego ekspilota wojskowego i inżyniera, dodatkowo wyszkolonego do zadań naukowych. Był drugim członkiem załogi księżycowego lądownika, obok Cernana. Na orbicie Księżyca w głównym statku został Ronald Evans, który kilka dni samotnie okrążał satelitę Ziemi, oczekując powrotu kolegów.
Ponieważ było to już piąte lądowanie na Księżycu i cała procedura dotarcia na niego była dobrze opanowana, NASA zaplanowała misję Apollo 17 z ambitnymi zadaniami naukowymi. Cernan i Schmitt spędzili na powierzchni satelity Ziemi łącznie rekordowe trzy dni, upchnięci w małym lądowniku, ubrudzeni szarym księżycowym pyłem. Okazało się przy tym, że Schmitt jest na niego wyjątkowo wrażliwy, pierwszego dnia po zdjęciu skafandra długo kichał. Każdego dnia wychodzili na zewnątrz i spędzali tam prawie urzędowy "dzień pracy" - po nieco ponad siedem godzin. Razem rekordowe 22 godziny.
Podczas swoich wypraw po Księżycu głównie instalowali różne przyrządy do prowadzenia zdalnych badań naukowych, które miały działać długo po ich odlocie, badali skały i zbierali ich próbki. Na Ziemię zabrali rekordowe sto kilogramów tych, które Schmitt uznał za najciekawsze. W eskapadach po Księżycu pomagał im łazik, mały samochodzik napędzany prądem. Jak przekonali się ich koledzy podczas misji Apollo 15 i 16, jazda nim była sporym wyzwaniem. Na Księżycu grawitacja jest znacznie słabsza, więc każda nierówność terenu, nawet mała, oznaczała mocne podskoki.
To Cernan i Schmitt ustanowili dotychczas niepobity rekord prędkości na Księżycu - wspomniane 17 km/h. - To było z górki - zaznaczał później Cernan. Przy okazji takich "szaleństw" kilka razy byli jednak katapultowani w górę przez wyboje i prawie zaliczyli wywrotkę. Zgubili część narzędzi, bo otworzyła im się skrzynka narzędziowa.
- Stawiając te ostatnie kroki na powierzchni i wracając do domu na jakiś czas, wierzymy, że wkrótce... Chciałbym powiedzieć te słowa: Wyzwanie postawione sobie dzisiaj przez USA ukształtowało przyszłość ludzkości. [...] Jeśli Bóg da, powrócimy z przesłaniem pokoju i nadziei dla całej ludzkości - powiedział Cernan, trzymając za poręcz schodów prowadzących do wnętrza lądownika. Chwilę później wspiął się kilka schodków i zamknął właz, kończąc historię człowieka na Księżycu na znacznie dłużej, niż się spodziewał.
"Jestem bardzo zawiedziony"
Ekonomia i polityka wczesnych lat 70. były nieubłagane. Wielki entuzjazm społeczeństwa dla kosmicznej eksploracji zgasł. Skończył się okres, kiedy w Hollywood kręcono niezliczone filmy science fiction, kiedy każdy chłopczyk chciał być astronautą i dostawał "kosmiczne zabawki". Zaczął dominować temat wojny w Wietnamie, związana z tym rewolucja społeczna, równouprawnienie rasowe, coraz głębszy kryzys gospodarczy. Trudne czasy skłaniały do skupiania się na sprawach przyziemnych. Fundusze na program Apollo drastycznie obcięto. Misja numer 17 wcale nie miała być ostatnia, ale w końcu się nią stała.
Na następne dekady NASA skupiła się na wysyłaniu ludzi na niską orbitę Ziemi. Maksymalnie kilkaset kilometrów. Wielkie wizje stacji kosmicznych i baz na Księżycu trzeba było przenieść do kategorii "ciekawostki historyczne". Dalej niż kilkaset kilometrów wysyłano tylko roboty. Wahadłowce kosmiczne, kolejny główny projekt NASA po Apollo, miały uczynić podróże w kosmos czymś częstym i łatwym, ale ostatecznie okazały się ślepym zaułkiem. Z założenia miały być namiastką ciężarówek i autobusów krążących na trasie Ziemia-orbita, ale nie pozwoliła na to technologia. Katastrofy promów Challenger w 1986 roku i Columbia w 2003, które kosztowały życie 14 astronautów, były głównie efektem pośpiechu i ignorowania rozsądku w pogoni za ideą szybkich i częstych lotów na orbitę za przystępną cenę.
Kiedy w 2011 roku wahadłowce ostatecznie odstawiono do lamusa, NASA znajdowała się w wyraźnym dołku. Nie było żadnego głównego programu. Nie było nawet sposobu, aby dostarczyć swoich astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną, która powstała głównie za amerykańskie pieniądze. Mający stworzyć następców wahadłowców program VentureStar zamknięto ze względu na problemy techniczne i finansowe. Brakowało wyraźnej wizji przyszłości.
Cernan wiele razy publicznie dawał upust swojej frustracji związanej z brakiem pomysłu na podbój kosmosu. - Po Apollo 17 Amerykanie przestali spoglądać tęsknie na horyzont. Staliśmy się narodem kosmicznym, ale zmarnowaliśmy to. Poświęciliśmy odkrywanie kosmosu dla eksploatacji kosmosu. Owszem, jest to ciekawe, ale mało wizjonerskie. Wahadłowce i Międzynarodowa Stacja Kosmiczna to fantastyczne rzeczy, ale nie docierają w żadne nowe miejsca. Jestem bardzo zawiedziony i rozczarowany amerykańskim programem kosmicznym - mówił w 2002 roku.
Dwie mało udane próby
Cernan pozostał zawiedziony do śmierci na początku 2017 roku. Pod koniec jego życia dwa razy próbowano stworzyć nowe wizje przewodnie. Najpierw w 2005 roku administracja George'a W. Busha formalnie przyjęła program Constellation. Zakładał on, że w latach 20. Amerykanie powrócą na Księżyc i stworzą tam bazę, która następnie pomoże w locie na Marsa w latach 30. Jednak kiedy urząd objął Barack Obama i wybuchł kryzys finansowy, to okazało się, że nie ma szans, aby NASA starczyło pieniędzy na tak ambitne cele. Prezydent przeforsował anulowanie w 2010 roku programu Constellation. W zamian ustanowiono bezpieczniejszy plan o mało wdzięcznej nazwie "Elastyczna Droga na Marsa", który nie zakładał powrotu na Księżyc.
Aż nastał rok 2017. Ostatni człowiek na Księżycu umiera, a NASA nadal brakuje wyraźnej wizji na przyszłość. Plan z ery Obamy nie pobudza wyobraźni i nie ma wielkiego poparcia w Waszyngtonie. W jego ramach tworzony jest nowy duży statek załogowy Orion i wielka rakieta SLS, ale oba przedsięwzięcia idą powoli. Na dodatek terminy nie są dotrzymywane, a pieniędzy potrzeba więcej, niż planowano. Pierwszych lotów załogowych można się spodziewać gdzieś w latach 20. Gdzieś w latach 30. ma się odbyć podróż na Marsa. Marazm trwa.
Na scenę wkracza nowy prezydent - Donald Trump, który od lat krytykował różne decyzje Obamy. W tym tę o skasowaniu programu Constellation i lądowaniu na Księżycu. Chce odcisnąć swoje piętno na eksploracji kosmosu zgodnie ze swoją dewizą "Make America Great Again!". Ustanawia nową strategię. Być może utrzyma się ona i rzeczywiście w przyszłej dekadzie ludzie znów staną na Księżycu. Wszystkich sześciu jeszcze żyjących astronautów, którzy już tam byli, będzie miało ponad 90 lat.