Planów budowy elektrowni jądrowej było w Polsce tyle, że można by nimi obdzielić pół Europy. Żaden nie został zrealizowany. Jedna, w połowie przerwana budowa, zdążyła już zarosnąć. Fachowcy wyjechali na Zachód, są na emeryturach albo już nie żyją. Uczelnie przestały kształcić specjalistów, bo Polska węglem stoi. Tymczasem minister energii nieoczekiwanie zapowiada: "sami zbudujemy elektrownię atomową". "Podziwiam wiarę pana ministra" - ocenia ekspert.
19 grudnia minie równo 45 lat od wskazania przez komisję planowania przy Radzie Ministrów PRL lokalizacji pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce. Była to wieś Kartoszyno na Kaszubach, dziś częściowo zburzona, bo to tu miała powstać elektrownia o nazwie wziętej od sąsiedniej wsi – Żarnowiec. Budowę zaczęto, nigdy nie została ukończona.
"Wybrzeżowe zagłębie"
Początkowo narracja władzy w sprawie pierwszej polskiej atomówki była niezmącenie optymistyczna i nie zakładała, że coś może się nie udać.
W 1973 roku na łamach "Głosu Wybrzeża” mieszkańcy Pomorza mogli przeczytać artykuł, utrzymany w narracji charakterystycznej dla gierkowskiej propagandy sukcesu:
"Na mapie energetycznej Polski zaznaczy się w najbliższym dziesięcioleciu nowe zagłębie. Nad Jeziorem Żarnowieckim, w północnych rejonach naszego województwa, powstaje już elektrownia szczytowo-pompowa, a za kilka lat rozpocznie się budowę pierwszej w kraju elektrowni atomowej. Wybrzeżowe zagłębie będzie więc symbolem tego, co najnowocześniejsze i najekonomiczniejsze w światowej energetyce. (…) Do roku 2000 zamierza się wybudować kilka dalszych elektrowni tego typu".
"Głos Wybrzeża" 1973 r.
Uchwałę o budowie Elektrowni Jądrowej Żarnowiec Rada Ministrów podjęła 18 stycznia 1982 roku, 35 lat temu. Miała ona rozpocząć pracę w grudniu 1990 roku.
Siłownia, która żywiołów nie wprzęga
Na wymownym zdjęciu z lat 30. XX wieku wykonanym w Żarnowcu widać chłopa na furmance zaprzęgniętej w dwie krowy. Używanie krów jako zwierząt pociągowych już wtedy było symbolem zacofania i ubóstwa. Świadczyło o tym, że właściciela krów nie tylko nie stać na konia, ale nawet na wołu, który pracowałby na roli.
Pół wieku później Żarnowiec miał wprowadzić Polskę w nową erę rozwoju cywilizacyjnego - erę pokojowego wykorzystania energii atomowej. W ten sposób Żarnowiec w ciągu zaledwie pół wieku przeskoczył ze stanu biedy i zapóźnienia do awangardy postępu.
Rozmach tej budowy początkowo był imponujący. Władza, mimo wewnętrznego kryzysu gospodarczego, z determinacją dążyła do celu wyznaczonego w 36. dniu stanu wojennego.
"Pierwsza to w Rzeczypospolitej siłownia, co ani wody, ani wiatru, ani też ognia nie wprzęga, lecz ową potężną, a osobliwą moc w atomach zamkniętą wykorzystuje, by - najmniejszego naturze uszczerbku nie czyniąc - dobru publicznemu, tudzież cnym obywatelom służyć".
z aktu erekcyjnego budowy Elektrowni Jądrowej Żarnowiec
Przekazanie placu budowy wykonawcy - Energoblokowi Wybrzeże - odbyło się 31 marca 1982 roku. Zburzono wiejskie gospodarstwa i zlikwidowano pola uprawne na 180 hektarach. Gdyby teren ten był regularnym kwadratem, jego bok miałby długość ponad 1,3 km. Na budowie pracowało około pięciu tysięcy ludzi. Dojeżdżali z Wejherowa, Lęborka, Redy i z Trójmiasta. Żeby ułatwić im dojazd, do budowy została doprowadzona zelektryfikowana linia kolejowa. W przyszłości do stacji Żarnowiec miała dojeżdżać trójmiejska Szybka Kolej Miejska, a nie tylko pociągi pracownicze.
Miała tu powstać również stacja meteorologiczna z dwustumetrowym masztem, obserwatorium sejsmiczne, a także... sad owocowy do badania wpływu izotopów promieniotwórczych na owoce. W tamtych czasach wiedziano już, że radionuklidy zmniejszają zawartość witamin w owocach, ale za to przedłużają ich trwałość, a kartofle zabezpieczają przed kiełkowaniem.
Pokojowa energia w stanie wojennym
W różnych miejscach i na różnych etapach budowy uczestniczyło około 70 polskich przedsiębiorstw państwowych. Tamtej elektrowni Polska nie budowała samodzielnie. W nieodległym do Żarnowca Nadolu stanął luksusowy jak na tamte czasy hotel, w którym zamieszkali inżynierowie ze Związku Sowieckiego. W hotelu tym mogli regenerować swe analityczne umysły, korzystając z sali kinowej, sali gimnastycznej, siłowni, basenu i restauracji. O ile Polacy własnymi siłami budowali hale, bloki, budynki pomocnicze, to za część jądrową, w tym konstrukcję reaktorów, odpowiadało przedsiębiorstwo LOATEP z Leningradu (dziś Sankt Petersburg). Część urządzeń produkowały zakłady Skody w Czechosłowacji. Ścisłą współpracę z sojuszniczymi krajami zapisano również w akcie erekcyjnym.
Pokojowe wykorzystanie tej energii zaczęło się w Polsce w stanie wojennym. Ówczesną dyktaturę generałów odnotowano nawet w akcie erekcyjnym. Premierem był generał armii Wojciech Jaruzelski, ministrem energetyki - generał dywizji Czesław Piotrowski, a wojewodą gdańskim - generał brygady Mieczysław Cygan. W chwili rozpoczęcia budowy ulice polskich miast patrolowali żołnierze z długą bronią i transportery opancerzone. Te okoliczności logicznie tłumaczyłyby, dlaczego początkowo elektrownia atomowa nie budziła większego oporu społecznego. A na pewno nie był on widoczny w ocenzurowanej prewencyjnie debacie publicznej. Inna rzecz, że świat nie znał wtedy awarii na miarę Czarnobyla. Zagrożenia związane z energetyką jądrową były czysto hipotetyczne.
Fala sprzeciwu i upadłość systemu
Otwarte i jawne protesty przeciw Żarnowcowi zaczęły się w 1986 roku po katastrofie w Elektrowni Atomowej imienia Włodzimierza Iljicza Lenina w Czarnobylu. Wówczas Polacy zaczęli interesować się tym, co jest budowane w Żarnowcu. Nie pomogły tłumaczenia władzy, że sowieckie reaktory będą ulepszone, bezpieczniejsze, a katastrofę w Czarnobylu spowodował "błąd ludzki". Na Pomorzu zaczęły się protesty. Początkowo organizował je Franciszkański Ruch Ekologiczny, potem dołączyły do nich ruch pacyfistyczny Wolność i Pokój, Federacja Młodzieży Walczącej oraz ruch ekologiczno-pokojowy "Wolę być". Protesty polegały na demonstracjach, pikietach, malowaniu graffiti, kolportowaniu ulotek.
Nasiliły się one w miarę słabnięcia komuny. Apogeum sprzeciwu było zablokowanie przez przeciwników elektrowni terminala kontenerowego w Gdyni, do którego w listopadzie 1989 roku przypłynęły dwa zbiorniki reaktorów.
W ostatnich latach przed upadkiem PRL władza pokazywała, że nie zważa na protesty i robi swoje. 5 czerwca 1987 roku prezydium rządu podjęło decyzję o budowie kolejnej elektrowni atomowej w wielkopolskim Klempiczu. W Żarnowcu zaś, po zakończeniu betonowania głównej płyty fundamentowej hali reaktorów, do 1989 roku trwały roboty budowlano-montażowe.
Władza skrzętnie ukrywała przy tym, że zubożałej Polski Ludowej nie stać na tę inwestycję. Rzeczywistość coraz bardziej odbiegała od harmonogramu. "Szybkość realizacji budowy nie pokrywała się z przewidywaną. W 1987 roku mówiono już o zastoju" - pisze dr Lesław Michałowski z Uniwersytetu Gdańskiego na łamach "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" (2013).
Masa krytyczna, która spowodowała reakcję władzy
Warto przypomnieć, że w 1987 roku socjalistyczna gospodarka w Polsce praktycznie zbankrutowała. To wtedy władza opracowała program "radykalnego uzdrowienia gospodarki" , ale społeczeństwo w referendum niewystarczająco poparło "przejście przez trudny dwu-trzyletni okres szybkich zmian". Władza mając świadomość, że gospodaruje już praktycznie masą upadłościową socjalistycznego państwa, wstrzymała finansowanie budowy Żarnowca i zrezygnowała z budowy Klempicza. Obie decyzje zapadły w 1988 roku. Rok dłużej budowę finansował bank, ale też w końcu zaprzestał.
W grudniu 1989 roku pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego podjął decyzję o wstrzymaniu, a w 1990 roku - o definitywnym zaprzestaniu budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu. Rząd polegał wtedy na opinii i rekomendacji ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka.
Po latach Syryjczyk tak opisze atmosferę społeczną, w której przyszło mu przedstawiać opinię dla rządu.
"Panowało powszechne pomieszanie roli ekspertów i grup zainteresowanych określonym rozwiązaniem (…) Opinia publiczna pozostawała pod wrażeniem katastrofy E[lektrowni] J[ądrowej] w Czarnobylu. Na terenie województwa gdańskiego miały miejsce liczne protesty, a ówczesna W[ojewódzka] R[ada] N[arodowa] zmierzała do organizacji referendum. Jednocześnie nie było atmosfery umożliwiającej objaśnienie różnic pomiędzy typem reaktora, który uległ katastrofalnej awarii w Czarnobylu, a reaktorem przewidywanym w projektowanej EJ w Żarnowcu".
Schładzanie i zamrożenie atomu
Decyzja rządu Mazowieckiego i Sejmu kontraktowego trwale zamroziła program energetyki jądrowej w Polsce. Oficjalnie - do 2010 roku. Jednak już w 1999 roku potrzeba budowy elektrowni jądrowej powróciła do rządowych planów. Gabinet Jerzego Buzka wtedy jednak jeszcze nie wprowadził planów budowy elektrowni atomowej do założeń polityki energetycznej państwa.
Pod koniec kolejnej kadencji Sejmu rząd Marka Belki otwarcie już wraca do planowania budowy elektrowni atomowej w Polsce. "Uzasadnione staje się wprowadzenie do krajowego systemu energetyki jądrowej, (...) biorąc pod uwagę długość cyklu inwestycyjnego, konieczne jest niezwłoczne rozpoczęcie społecznej debaty na ten temat" - czytamy w założeniach polityki energetycznej państwa z 2005 roku.
Temat elektrowni jądrowej chwilowo powrócił za pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jednak tylko w formie retorycznych pytań. W 2006 roku w exposé premier Jarosław Kaczyński mówił: "czy nie powinniśmy już dziś mówić o energetyce atomowej?". Odpowiedzi na to pytanie wyborcy nie poznali, bo rok później doszło do przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Projekt jądrowy ożywa
W 2008 roku premier Donald Tusk, nieoczekiwanie i niejako przy innej okazji (na wręczeniu dyplomów absolwentom Akademii Medycznej w Gdańsku), zapowiedział, że Polska wybuduje co najmniej dwie elektrownie atomowe. Sprecyzował nawet, że jedna powstanie na Pomorzu, a druga na Podlasiu.
W marcu 2009 roku w Ministerstwie Gospodarki powstał Departament Energii Atomowej. Rok później zaś resort ogłosił listę możliwych 27 lokalizacji. Lista ta powstała nie na mocy arbitralnej decyzji, a na podstawie wskazań z terenu, dokonanych przez marszałków województw po konsultacji z gminami.
Polska lokalna zaczęła dostrzegać w elektrowni atomowej już nie zagrożenia, a dopływ pieniędzy, miejsc pracy i perspektywy rozwoju. Ostatecznie w listopadzie 2010 roku wskazano trzy najbardziej prawdopodobne lokalizacje: Żarnowiec, Choczewo, Gąski. W Gąskach mieszkańcy sprzeciwili się budowie w referendum i wojewoda od tego odstąpił. W grze pozostały gminy Choczewo i Krokowa. Na terenie tej ostatniej znajduje się Jezioro Żarnowieckie i niszczejące pozostałości po budowie Elektrowni Jądrowej Żarnowiec.
Harmonogram rządu Tuska, ogłoszony w marcu 2011 roku, zakładał ostateczne ustalenie lokalizacji do 2013 roku, opracowanie projektu technicznego do 2015 roku, uzyskanie pozwolenia na budowę w 2016 roku i uruchomienie w 2020 roku.
Atomowa ofensywa rządu PO-PSL nastąpiła w niesprzyjającej sytuacji międzynarodowej. W 2011 roku doszło do serii wywołanych tsunami wypadków jądrowych w japońskiej elektrowni Fukushima. Pomni tego Niemcy ogłosili, że przejściowo zamykają swoje elektrownie atomowe wybudowane przed 1989 rokiem po to, żeby jeszcze raz sprawdzić zabezpieczenia.
Śmiałe plany rządu z 2011 roku już po dwóch latach były nieaktualne. W 2013 roku zaczęto mówić, że lokalizacja zostanie wskazana dopiero w roku 2015. Uruchomienie przesunięto na 2023 rok. Takie plany miał rząd. Jednak zależna od rządu spółka celowa PGE-EJ1, powołana do przygotowania budowy elektrowni, już wtedy mówiła o roku 2024.
Powodem opóźnień był jak zawsze brak pieniędzy, ale - co znamienne - Ministerstwo Gospodarki wymieniało również "brak kadr niezbędnych do realizacji programu".
- I nie ma się co dziwić - konstatuje profesor Łukasz Turski z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN. - Po likwidacji elektrowni w Żarnowcu i ogłoszeniu, że elektrowni jądrowych budować się w Polsce nie będzie, polscy specjaliści wyjechali za granicę, a uczelnie pozamykały kierunki związane z budową i eksploatacją reaktorów atomowych. Do dziś ta sytuacja się nie zmieniła. Brakuje w Polsce specjalistów w dziedzinie energetyki jądrowej, a technologia poszła znacznie do przodu.
Nagły powrót do węgla
Nagły odwrót od planów budowy elektrowni atomowej nastąpił pod koniec kadencji PO-PSL. Premier Ewa Kopacz w apogeum kampanii wyborczej, w październiku 2015 roku, oświadczyła: "W przeciwieństwie do moich oponentów politycznych nie mam w tyle głowy po cichu budowania elektrowni atomowej. (...) Bezpieczeństwo energetyczne Polski oparte jest na naszych naturalnych surowcach, węglu brunatnym i kamiennym".
Wypowiedź Kopacz, w zgodnej opinii komentatorów, przekreśliła plany swojego poprzednika Donalda Tuska. Przeciwnicy Platformy zaczęli zaś pytać, po co w takim razie funkcjonuje spółka córka skarbu państwa PGE EJ1, zarządzana przez byłego ministra skarbu Aleksandra Grada. Wczesna kandydatka PiS na premiera Beata Szydło pytała więc na swoim spotkaniu z wyborcami: "Dlaczego zarząd spółki, która przygotowywała program budowania energetyki jądrowej w Polsce, pobierał tak sowite wynagrodzenia? Czy premier Ewa Kopacz panuje nad tym, co dzieje się z pieniędzmi podatników, które wypłacane są z budżetu państwa na różne projekty?".
Wypowiedź Ewy Kopacz w sprawie elektrowni atomowej była jednym z ważniejszych punktów zwrotnych kampanii wyborczej 2015 roku. "Trudno sobie wyobrazić, że premier nie wiedziała, że od pięciu lat trwają prace koncepcyjne nad projektem pierwszej elektrowni atomowej. I trudno sobie wyobrazić, że nie miała świadomości, że istnieje kontrolowana przez skarb państwa spółka, która od pięciu lat zajmuje się tylko tym, i że według oficjalnych dokumentów, które nam przesłano, na prace nad projektem elektrowni już wydała 182,5 mln zł, choć jeszcze nie wiadomo, gdzie ona powstanie. Jeżeli powstanie w ogóle" - informował wówczas reporter "Faktów TVN" Krzysztof Skórzyński. Firma, którą kierował Aleksander Grad, przez kilka lat nie wybrała ani technologii, ani miejsca budowy elektrowni.
W późniejszych dniach Ewa Kopacz tłumaczyła, że nie miała na myśli zatrzymania programu budowy elektrowni jądrowej, a oznajmiła jedynie, że nie będzie go przyspieszać.
Nowa ekipa rządząca obwieściła, że nie planuje budowy elektrowni jądrowej ani w Choczewie, ani w Żarnowcu. "Ten projekt nie znalazł naszej akceptacji i z tego tytułu został zawieszony. Próbujemy natomiast innych konstrukcji finansowych i zobaczymy, czy nam się to uda" - oznajmił na początku tego roku minister energii Krzysztof Tchórzewski.
Oficjalnie rząd tłumaczył, że zbyt wiele ryzykowałby, poręczając kredyty prywatnych firm na budowę pierwszej polskiej atomówki. Na tej samej konferencji prasowej premier Szydło zauważyła jednak, że podstawą polskiej energetyki jest polskie górnictwo. I w tym, czyli obawie o zadarcie z lobby górniczym, obecna opozycja upatrywała prawdziwych przyczyn decyzji rządu o zawieszeniu projektu jądrowego.
Zmieniające się stanowisko rządu w kwestii elektrowni atomowej wystawiło na ciężką próbę cierpliwość gmin, w których miałaby ona powstać. Już w 2015 roku wzywały one rząd do jasnego określenia decyzji oraz terminów, bo nie sposób prowadzić racjonalnej polityki lokalnej, gdy nie wiadomo, czy - ewentualnie kiedy - i gdzie elektrownia powstanie.
- Chciałbym już naprawdę, żeby była jedna podjęta decyzja. Budujemy albo nie budujemy - mówił reporterowi "Faktów" TVN w styczniu tego roku wójt gminy Choczewo Wiesław Gębka.
Minister wybija się na samodzielność
Minęło pół roku decyzji rządu Szydło o zawieszeniu przyjętego przez poprzedników programu energetyki atomowej, a minister energii nieoczekiwanie obwieścił, że polską elektrownię jądrową "będziemy sami budować, mamy na to pieniądze, potrafimy ją wybudować". Tak mówił w wywiadzie dla TVP Info. Przyznał, że nie ma decyzji rządu o wznowieniu programu energetyki atomowej, ale gdyby zapadła, to ministerstwo, którym kieruje, jest na to przygotowane. Oświadczył też, że jest zdecydowanym zwolennikiem budowy elektrowni atomowej w Polsce.
- Podziwiam wiarę pana ministra, że samodzielne wybudowanie przez Polskę elektrowni jądrowej jest możliwe - mówi prof. Łukasz Turski. - Skąd technologia? Gdzie są specjaliści? Gdzie gwarancje staranności wykonania? Jak przejdziemy międzynarodową certyfikację? Nie znajduję odpowiedzi na te pytania, a wątpliwości mam znacznie więcej.
Pytamy też o słowa Tchórzewskiego Polską Agencję Atomistyki. Rzecznik prasowy odpowiada nam, że agencja nie zajmuje się budową, a tzw. dozorem jądrowym i jest w stanie samodzielnie dozorować ewentualną budowę i przyszłą eksploatację. Choćby od zaraz, bo… dysponuje międzynarodowym know-how.
"W ramach Programu Polskiej Energetyki Jądrowej PAA będzie wypełniała swoje zadania samodzielnie bez konieczności bezpośredniej współpracy z instytucjami zagranicznymi"
Elżbieta Zalewska, Polska Agencja Atomistyki
Kilka dni później minister Tchórzewski precyzował w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że "jesteśmy w stanie zbudować elektrownię jądrową ze środków naszych spółek i finansować budowę na bieżąco".
Minister nie podaje konkretnych terminów, w których wyobraża sobie realizację projektu. Zapewnia, że chciałby, aby doszło do tego jak najszybciej.
Prawdopodobieństwo realizacji marzeń ministra Tchórzewskiego stawia pod znakiem zapytania co najmniej jedna przeszkoda. Jest nią - co sam zresztą wcześniej przyznawał - brak przyjęcia załącznika dotyczącego ochrony środowiska do Narodowej Strategii Rozwoju. Z nieoficjalnych informacji wynika, że minister środowiska Jan Szyszko jest bardzo przeciwny zapisaniu w nim programu rozwoju energetyki jądrowej.
Kto ma większą siłę przekonywania i polityczne wpływy? Okaże się już jesienią, bo wtedy - jak mówi Tchórzewski - rząd ma podjąć decyzję co do dalszych kierunków rozwoju energetyki w Polsce.
Według szacunków polegających na pomnożeniu cen z 1990 roku przez wskaźnik inflacji i podzieleniu ich przez wskaźnik denominacji, na samą elektrownię w Żarnowcu (nie licząc późniejszych programów) wydano do tej pory około 3,5 mld zł. Ministerstwo Energii ocenia, że budowa nowej elektrowni może kosztować około 22 mld zł.