Być może kradzież precjozów z drezdeńskiego Grünes Gewölbe w pewien sposób łączy się z Polską. Ale z pewnością same klejnoty łączy z naszym krajem bardzo dużo.
Pięć minut. Tyle czasu potrzebowali złodzieje, aby w poniedziałek 25 listopada tuż przed 5 rano włamać się do jednego z najsłynniejszych skarbców na świecie, czyli drezdeńskiego Grünes Gewölbe (Zielone Sklepienie) w tamtejszym zamku saskich elektorów, tzw. Rezydencji.
Również 5 minut potrzebowała policja, aby zawiadomiona przez ochronę muzeum (nieuzbrojeni ze względów bezpieczeństwa strażnicy mogą w takim wypadku tylko poinformować policję) dotarła na miejsce. Niestety, po złodziejach zostały już tylko spalony transformator przy sąsiadującym z Rezydencją moście (w ten sposób unieszkodliwili oświetlenie i alarmy), nagranie wewnętrznego monitoringu i rozbite toporem szkło gabloty, w której przechowywano precjoza pochodzące z początku XVIII wieku. Media szacują liczbę skradzionych klejnotów wykonanych ze złota, brylantów, szmaragdów na około 100 sztuk, a ich wartość mniej więcej na miliard euro.
– To nie jest przesadzona kwota. Wartość brylantów o takim szlachetnym cięciu i oprawie może sięgać takiej kwoty. Wartość artystyczna i historyczna jest jednak nie do oszacowania – mówi prof. Ewa Letkiewicz, historyk sztuki z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, badaczka historii europejskiej biżuterii. Wśród skradzionych precjozów policja wymienia m.in. przypinkę wykonaną z ponad 100 brylantów, epolet, gdzie brylantów było o wiele więcej, bo 230. Najbardziej spektakularnym łupem wydaje się jednak paradna szpada o rękojeści wysadzanej 9 dużymi i 770 mniejszymi brylantami. Złodzieje zabrali także damskie ozdoby: broszkę w kształcie kokardy, wysadzaną ponad 660 diamentami, oraz sznur pereł.
Niemiecka policja przypuszcza jednak, że złodzieje nie będą próbowali sprzedać łupu.
Najprawdopodobniej działali na zlecenie kolekcjonera-desperata, który za wszelką cenę chciał mieć w swoich zbiorach te arcydzieła sztuki jubilerskiej.
Wspólna historia
Na wieść o kradzieży premier landu Saksonia Michael Kretschmer powiedział, że nie da się zrozumieć historii Saksonii bez Grünes Gewölbe. – Okradziono nie tylko Państwowe Zbiory Sztuki, ale i nas, mieszkańców Saksonii – stwierdził. Ale nie tylko Saksończyków i Saksonię – klejnoty, które stały się łupem złodziei to, przynajmniej w części, także kulturowe i historyczne dziedzictwo Polski. August II Mocny, który zgromadził lwią część kolekcji, i jego syn August III byli nie tylko saskimi elektorami, ale i polskimi królami. I to w znacznej mierze z Polski czerpali środki na zakup owych cudów sztuki jubilerskiej, a niektóre ze skradzionych klejnotów wiążą się bezpośrednio z historią naszego kraju (Niestety, również w sprawie kradzieży pojawił się "polski ślad". Policja ustaliła, że oprócz dwóch złodziei w skarbcu były jeszcze dwie osoby. Samochód, którym uciekli z miejsca włamania, audi A6 spalili na parkingu znajdującym się na obrzeżach Drezna. Wjazd na autostradę, który znajduje się najbliżej tego miejsca, prowadzi w kierunku Polski, a na parkingu przez dłuższy czas stał samochód o polskich tablicach rejestracyjnych, który feralnego dnia zniknął...).
Zanim jednak sascy elektorzy z dynastii Wettynów: August II Mocny (panował w Polsce w latach 1697–1706 oraz 1709–1733) i jego syn August III (na polskim tronie w latach 1733–1763) mogli czerpać z polskich podatków dla zaspokojenia swoich kolekcjonerskich pasji, musieli ów tron zdobyć. I tutaj pierwszy raz na polskiej scenie pojawiają się saskie klejnoty. Otóż, według legendy, podczas elekcji po śmierci Jana III Sobieskiego przyszły król August II kazał dostarczyć do Warszawy 16 beczek wypełnionych złotem, aby mieć czym kusić zwolenników. W rzeczywistości, owszem, obficie karmiono i pojono w imieniu saskiego elektora brać szlachecką na polu elekcyjnym, od której zależał jego wybór na władcę Polski. Jednak pieniądze na ten cel przyszły król uzyskał od warszawskich jezuitów po zastawieniu u nich właśnie saskich klejnotów koronnych przechowywanych na co dzień w Grünes Gewölbe.
Blask brylantów a splendor władcy
Władca epoki baroku musiał błyszczeć. W przenośni i dosłownie. Chodziło o olśnienie poddanych i innych panujących, pokazanie bogactwa, które zbuduje w ich oczach splendor danego monarchy. Niedościgłym wzorem dla wszystkich władców tamtych czasów był król Francji Ludwik. Każdy król, drobne książątko, a nawet cesarz, na przełomie XVII i XVIII wieku chciał mieć pałac czy dwór zbudowany na wzór Wersalu, a nawet ubierać się w sposób dyktowany przez Króla Słońce, wokół którego toczyło się w Wersalu życie. Ludwik XIV na specjalne okazje zakładał strój tak obwieszony, że musiało go podtrzymywać dwóch mężczyzn. Nic dziwnego, trudno jest długo stać w ubraniu, które waży przeszło 14 kg!
Nic dziwnego, że podczas pierwszego spotkania z przyszłymi poddanymi, czyli przedstawicielami polskiej szlachty, do którego doszło w Tarnowskich Górach w lipcu 1697 roku, August II założył ów brylantowy "garnitur", którego części padły łupem złodziei podczas kradzieży w Dreznie. Składały się nań brylantowe klamry na buty, ostrogi, sprzączki podwiązek, 54 brylantowe guziki, tyleż brylantowych otoczek dziurek na guziki (do kamizelki i ubrania wierzchniego), takież przypinki do włosów i kapelusza, zawieszki, ordery, laska spacerowa i szpada o rękojeści i pochwie wysadzanej tymi najcenniejszymi z kamieni szlachetnych. Wtedy w skład "garnituru" nie wchodziły jednak jeszcze dwa przepiękne elementy, które, niestety, zostały też teraz skradzione. Chodzi o Gwiazdę Orderu Orła Białego i klejnot tegoż orderu zawieszany na błękitnej szarfie przepasującej tors władcy.
To symbole najstarszego polskiego odznaczenia ustanowionego właśnie przez Augusta II 1 listopada w roku 1705 na zamku w Tykocinie. Wettyn, wręczając to odznaczenie (taki zwyczaj do tego czasu w Rzeczypospolitej nie był praktykowany) chciał nagrodzić zwolenników bądź pozyskać nowych. Gwiazda i orzeł na klejnocie skrzyły się diamentami, a kontur krzyża maltańskiego zarysowany był rzędem rubinów. W centrum ośmioramiennej gwiazdy znajduje się zaś 20-karatowy diament.
Zaskoczyć, olśnić, zdobyć przychylność i serca pięknych dam. August Mocny wykorzystywał klejnoty także w tym celu. – Podczas królewskich uczt na talerzach dam, które brały w nich udział, leżały jako upominki, bukieciki kwiatów, których gałązki wykonane były ze złota, a płatki z kamieni szlachetnych – mówi prof. Ewa Letkiewicz. Inne osoby, nie tylko związane z dworem, August II postanowił olśnić, udostępniając do oglądania owe jubilerskie cuda. Kazał więc w latach 1723–1729 przebudować dawny skarbiec elektorów saskich z roku 1550, owe wielokrotnie już przywoływane Grünes Gewölbe (Zielone Sklepienie – nazwa pochodzi od malachitowego koloru ścian), powiększyć o kilka sal, wstawić odpowiednie gabloty, żeby publiczność mogła już podziwiać elektorsko-królewskie klejnoty.
Ale nie tylko je. Król kazał tam pokazać tak niezwykłe wyroby jubilerskiego kunsztu, jak dzieło z warsztatu braci Dinglingerów "Dwór w Delhi w dniu urodzin Wielkiego Moguła Aurenga Zeba". Na tę indyjską scenę dworską składa się 137 kolorowych emaliowanych figurek ze złota. Do tego dochodzi około 3 tysięcy diamentów, rubinów, szmaragdów i pereł. Wartość "Dworu...", w momencie powstania w latach 1701–1708, dwukrotnie przewyższała wartość pałacu myśliwskiego saskich elektorów w Moritzburgu, który liczy, bagatela, 200 pokoi!
Poddani króla mogli też podziwiać figurę z 1724 roku przedstawiającą Maura w indiańskim pióropuszu, który dźwiga tacę z gigantycznymi szmaragdami. Wchodzących do wnętrza witał sam August II, co prawda nie osobiście, ale jako naturalnej wielkości woskowa figura, ubrana w strój koronacyjny. Oba te arcydzieła szczęśliwie nie padły łupem złodziei, którzy najprawdopodobniej działali na zlecenie zdobycia konkretnych precjozów.
Trzy ewakuacje
To, co najcenniejsze w zbiorach drezdeńskiego skarbca, zgromadził August II, ale nie znaczy to, że jego następcy na saksońskim tronie nie dbali o powiększanie zasobów. To dzięki Augustowi III do Grünes Gewölbe trafił jeden z najbardziej spektakularnych i niezwykłych kamieni szlachetnych na świecie – słynny Drezdeński Zielony Diament. Ten ogromny, liczący 40,7 karata kamień, swój niezwykły kolor zawdzięcza temu, że w stanie naturalnym (znaleziono go prawdopodobnie w Brazylii) znajdował się w radioaktywnym otoczeniu. Król, oczarowany pięknem diamentu, nie wahał się wydać astronomicznej kwoty 200 tysięcy talarów, aby kupić kamień, który wystawiono w 1742 roku na sprzedaż podczas największych w ówczesnej Europie targów Ostermesse (Wielkanocnych) w saksońskim Lipsku. Dla porównania – ten sam władca za najsłynniejszy obraz znajdujący się do dzisiaj w drezdeńskiej Galerii Starych Mistrzów, czyli "Madonnę Sykstyńską" Rafaela, zapłacił dziesięć razy mniej, bo 20 tysięcy talarów, co i tak było ceną ogromną. Drezdeński Zielony Diament szczęśliwie łupem złodziei nie padł, ponieważ właśnie reprezentuje drezdeński skarbiec na wystawie w nowojorskim Metropolitan Museum of Art.
Skarby Grünes Gewölbe tylko trzy razy opuściły mury drezdeńskiego skarbca. Za każdym razem wywożono je do potężnej twierdzy Königstein, położonej 40 kilometrów na południe od Drezna, nad zakolem Łaby. Pierwszy raz w latach 1756–1763, kiedy to wojska pruskie zajęły Saksonię, a król August III z dworem schronił się w Warszawie. Drugi raz – kiedy w 1806 roku wojska Napoleona zalały Saksonię. Trzeci raz – w roku 1942. W obawie przed alianckimi nalotami do zamkowych kazamatów trafiły najcenniejsze eksponaty (biżuteria i porcelana) ze zbiorów Grünes Gewölbe. O ile za pierwszym i drugim razem po zakończeniu działań wojennych skarby wróciły do macierzystego skarbca, o tyle w trzecim wypadku nastąpiło to dopiero po 13 latach. Po zajęciu twierdzy w 1945 roku przez Armię Czerwoną, żołnierze sowieccy, tak jak to mieli w zwyczaju, skarby saskich elektorów i polskich królów potraktowali jako zdobycz wojenną i wywieźli do Moskwy i Leningradu, podobnie jak bezcenne zbiory drezdeńskiej galerii malarstwa. Nad Łabę wróciły w roku 1958. Władze sowieckie doszły do wniosku, że nowe państwo, które powstało na niemieckiej ziemi, czyli bratnia Niemiecka Republika Demokratyczna (NRD), powinno być przodującym krajem pod każdym względem, także jeśli chodzi o zbiory muzealne, i zwróciły wschodnim Niemcom zagrabione skarby.
Te trafiły do Drezna, ale nie do Zielonego Sklepienia. Rezydencja bowiem, a także sąsiadujący z nią Hoffkirche (Kościół Dworski), Zwinger (zespół budowli służących jako oprawa uroczystości dworskich) z budynkiem galerii obrazów i inne zabytkowe budowle miasta zostały poważnie zniszczone podczas anglosaskich nalotów dywanowych w nocy z 13 na 14 lutego 1945 roku. Precjoza Wettynów umieszczono więc w odbudowanym Albertinum, gdzie do końca wojny znajdował się zbiór rzeźb. Wnętrze budowli zaaranżowano w sposób przypominający historyczne wnętrza skarbca. Do odbudowanego Grünes Gewölbe klejnoty, porcelana, brązy oraz wyroby ze srebra i cyny wróciły dopiero po zjednoczeniu Niemiec i odbudowie historycznego budynku Rezydencji, co nastąpiło w roku 2004. Wydawało się, że wyposażone w odpowiedni, nowoczesny system alarmowy sale skarbca, specjalna śluza ograniczająca jednorazową liczbę zwiedzających, grube szkło w gablotach (według producenta rozbicie takiej tafli miało zająć co najmniej 15 minut) ochronią bezcenne klejnoty przed ewentualnymi zakusami złodziei i pozwolą zwiedzającym kontemplować niezwykłe piękno zgromadzonych tam przedmiotów.
Ucho mogło nie wytrzymać
Bywało jednak, że niektóre klejnoty nie trafiały do Grünes Gewölbe na stałe. Okoliczności zmuszały czasem władców Saksonii do wydobycia ich z muzealnych gablot w prozaicznym celu. August III miał liczną rodzinę, swoje córki wydał m.in. za następcę tronu Francji, króla Sardynii, elektora bawarskiego. Każda potrzebowała odpowiedniej oprawy, która pokazywałaby na tych dworach splendor domu Wettynów, więc oprócz odpowiedniego posagu August III wyposażał córki w szkatuły z klejnotami. Historia nie obeszła się jednak z tymi skarbami tak łaskawie, jak do niedawna jeszcze traktowała skarby w Dreźnie. Rewolucje, kradzieże czy prozaiczne zubożenie po utracie tronu rodziny panującej zmuszały właścicieli do ich sprzedaży. Skarby rozpierzchły się po muzeach i prywatnych zbiorach na całym świecie. – Te klejnoty możemy zobaczyć na zachowanych portretach córek Augusta III. Wysadzane szlachetnymi kamieniami naszyjniki zawieszki i brosze. Kolczyki miały po 20 centymetrów długości i były tak ciężkie od złota i brylantów, szafirów, szmaragdów, pereł czy rubinów, że nie można było wkładać ich do przekłutego ucha, bo by je rozerwały. Dlatego zawieszano je na specjalnych zawieszkach na małżowinach – opowiada prof. Ewa Letkiewicz.
Zbieg historycznych okoliczności, niekorzystnych dla saskich władców, spowodował, że w zbiorach warszawskiego Muzeum Narodowego znajdują się cenne precjoza, które pochodzą właśnie z Grünes Gewölbe. Chodzi o królewskie korony, jabłka i berła Augusta III i jego żony Marii Józefy z Habsburgów. Otóż podczas elekcji w roku 1733 większość jej uczestników wypowiedziała się za wyborem na króla Stanisława Leszczyńskiego. Sas miał jednak za sobą wsparcie obcych wojsk stacjonujących w Polsce. Jego przeciwnicy wykradli więc przechowywane w Skarbcu Koronnym na Wawelu insygnia, aby uniemożliwić Augustowi III koronację. Wettyn kazał wykonać w Dreźnie insygnia zastępcze, które wykorzystano przy koronacji królewskiej pary. Królewski złotnik Johannes Köhler użył do ozdoby pałąków i obręczy tworzących korony, a także bereł i jabłek 17 dużych rubinów i 12 mniejszych, 16 szafirów mniejszych i jeden wielki na szczycie, 24 mniejszych i 56 dużych diamentów (jeśli chodzi o koronę Augusta III) oraz 41 większych i 98 mniejszych (korona Marii Józefy).
Takiej ilości szlachetnych kamieni nie można dostać "od ręki". Köhler sięgnął więc po klejnoty przechowywane w Grünes Gewölbe i wybrał odpowiednie do ozdobienia regaliów. Po uroczystości przez pewien czas te precjoza były przechowywane w Pałacu Saskim i wykorzystywano je podczas dworskich uroczystości. Po powrocie do Drezna szlachetne kamienie trafiły na poprzednie miejsca, a w korony wprawiono ich imitacje i również wyeksponowano w skarbcu. Kiedy zaś w roku 1918 ostatni król z dynastii Wettynów Fryderyk August III abdykował, porozumiał się z nową władzą i zabrał z Grünes Gewölbe jako własność prywatną niektóre precjoza, w tym między innymi regalia swojego przodka. Wkrótce potem sprzedał je wiedeńskiemu antykwariuszowi Szymonowi Szwarcowi, który z kolei odsprzedał je rządowi polskiemu w 1925 roku. Insygnia koronacyjne trafiły więc do Muzeum Narodowego w Warszawie, gdzie pozostawały do wybuchu II wojny światowej.
Zarekwirowane przez Hansa Franka znalazły się w prywatnych zbiorach generalnego gubernatora i gdy w 1945 roku wpadły w ręce Rosjan, ci nie dochodzili, kto jest ich legalnym właścicielem, ale wywieźli korony jabłka i berła jako "trofiejne" do muzealnych składnic Moskwy lub Leningradu. Do Polski wróciły dwa lata później niż skarby Niemieckiej Republiki Demokratycznej, bo dopiero w 1960 roku. Widać według władców ZSRR to bratnia Niemiecka Republika Demokratyczna, pierwsze państwo socjalistyczne na niemieckiej ziemi, bardziej niż buntowniczy PRL zasługiwała na ocieplanie wizerunku blaskiem klejnotów.
***
Na apel niemieckiej policji, aby przekazać jej jakiekolwiek informacje dotyczące "skoku stulecia", bo tak media nazwały kradzież w Dreźnie, do tej pory wpłynęło ponad 200 zgłoszeń. Policja wyznaczyła pół miliona euro za pomoc w ujęciu sprawców. Turyści mogą już zwiedzać muzea w pozostałych częściach Rezydencji. Samo Grünes Gewölbe z ponad trzema tysiącami eksponatów jest nadal zamknięte dla zwiedzających.