Do mojego filmu Krystyna Janda pierwszy raz od czasów "Człowieka z żelaza", założyła jeansy. Zapuściła też włosy i zrobiła grzywkę, wygląda tam jak Patti Smith. Pięć razy dzwoniła, czy może te włosy obciąć, powiedziałem że nie. Potem jak widziałem, że dzwoni, to nie odbierałem – reżyser Jacek Borcuch opowiada Marzenie Chełminiak o pracy nad swoim ostatnim filmem "Słodki koniec dnia".
Marzena Chełminiak to głos, który towarzyszył słuchaczom radia od wielu lat. Teraz rozmawia z gośćmi w Magazynie TVN24 w cyklu "Opowiedz Marzenie".
Jacek Borcuch: Cześć, nazywam się Jacek Borcuch i jestem w jakiejś sytuacji medialnej. Nie bardzo wiem, o co chodzi, nie chcą mi powiedzieć. Podobno to jest część konceptu jakiegoś i będą mi coś odklejać. Marzenia chyba jakieś. Zobaczymy. Odklejanie marzeń? Wolałbym, żeby je przyklejać niż odklejać. Dzień dobry.
Marzena Chełminiak: Dzień dobry. Zapraszam, siadaj. Czy krytycy już ci powiedzieli, o czym jest twój najnowszy film?
Cały czas się dowiaduję.
I czego się dowiedziałeś?
Że to wielowarstwowe kino o rozpadzie Europy, wspólnoty, o zmierzchu XIX-wiecznego wyobrażenia elit intelektualnych. No, gruba interpretacja.
Tak spoważniałeś, wymieniając to, co zauważyli krytycy.
Musiałem się skupić, żeby to tak rzeczowo przywołać.
Bohaterką twojego filmu jest poetka. Film kończy się wierszem. Jacek, kto w XXI wieku czyta poezję?
Ja. Ale rzeczywiście, to bardzo bolesne, ale i też piękne pytanie. Bo jak sobie pomyślałem, że chciałbym opowiedzieć o artyście, to może mieć sens. To znaczy, stąd Janda wygląda jak Patti Smith, a nie jak Wisława Szymborska. Poszedłem w taki popkulturowy obraz, szukając kogoś, kto mógłby skupić uwagę dzisiaj tych, który nawet nie czytają, że to jest jednak opowieść o pięknym, wolnym człowieku, który bierze odpowiedzialność za swoje życie i żyje po swojemu. Poezja to jest raczej manifestacja wolności niż akt przesiadywania nad kartką papieru.
Kolejna współpraca ze Szczepanem Twardochem jest za tobą. Pisaliście kiedyś adaptację "Morfiny". Wtedy z tego projektu nic nie wyszło. Trochę "nie ma tego złego", prawda? Bo wtedy nie wyszło, ale dzięki temu, że nie wyszło, jest ten film.
Trochę tak, aczkolwiek bardzo wierzyłem w tę "Morfinę". Okazało się to bardzo trudne, ale też myślę, że producent nie dał rady – nie dźwignął tego. To był też okres zamieszania z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej, ten film wymagał dużych środków...
Zabrał wam parę lat z życia...
Trzy lata, tak dokładnie.
Byliście wkurzeni, pojechaliście do Włoch...
No, tak, tak, ale tych trzech lat nikt nie odda. To jest fizyczna utrata – zgięte, wyrzucone do śmieci lata. Nic innego nie robiłem, wierzyłem w to bardzo i gdzieś to przeżywam tak naprawdę, bo jakoś nie wierzę, że ktoś mi te lata odda.
Trochę taka cena, którą się płaci w twoim zawodzie. Pewne rzeczy się udają, pewne – nie. Nie z twojego powodu.
Trochę tak.
A co macie z Twardochem wspólnego?
Zamiłowanie do starych zegarków, na przykład.
A co was różni?
No, wszystko.
O co się kłóciliście, bo na pewno nie o grzywkę.
Kłóciliśmy się o wszystko. Szczepan jest bardzo wyrazistym, erudycyjnym pisarzem, bardzo rzetelnie odrabiającym materiał, który służy do pisania. Dokumentuje to wszystko. Ja się poruszam raczej na poziomie intuicji i jakichś takich empirycznych moich doświadczeń. Przędę cienką, delikatną, nastrojową nicią, a Szczepan wali pięścią. Myślę, że wszystko nas dzieli, jeśli chodzi o sztukę, pisanie i wrażliwość.
W roli głównej twojego filmu występuje Krystyna Janda, o której grzywkę się rzeczywiście kłóciłeś, o tym już jest głośno. Przez myśl ci przechodziło, że to może być ktoś inny, zanim nastała ona?
Przez myśl mi tam przeleciało, u samego zarania, jak jeszcze nie wiedziałem, że to będzie polska aktorka, polska poetka. Na początku myślałem, że to będzie opowieść o jakiejś tam poetce, ale później uświadomiłem sobie, że taka wykorzeniona sytuacja czy opowieść pozbawiona mojej wiedzy na temat kraju, z którego pochodzi i tak dalej, byłaby bardzo powierzchowną, czysto figuratywną sytuacją. Charlotte LaPadite mi przeleciała przez głowę, ale wycofałem się z tego błyskawicznie. Ale myślę, że Krystyna Janda... w ogóle ta myśl mnie bardzo podnieciła i uradowała.
Bo to takie wyzwanie trochę było.
Wyzwanie, ale też takie marzenie, żeby ją pokonać, żeby ją zmienić.
Żeby nie była Jandą.
Żeby nie była Jandą. Żeby zniszczyć tę legendę, że jej się nie da reżyserować – że jej wielkość polega na tym, że ona jest i oddaje swoją osobowość.
Czyli przechodzisz do historii filmu jako człowiek, który odmienił Krystynę Jandę na ekranie?
No, nie jest to złe miejsce w historii.
Jeansy, długie włosy, nowy "look". Aż mi się wierzyć nie chce, że się Krystynie Jandzie się nie podobała własna postać.
No, nie podobała jej się. Ona pierwszy raz jeansy założyła od czasów "Człowieka z żelaza", czyli nie wiem po ilu, po trzydziestu czy czterdziestu latach. Ja ją dwa lata wcześniej poprosiłem, żeby włosy zapuszczała. Zobaczyłem, że zaczęła, miała półdługie i te siwe włosy już przestała farbować. Strasznie mi się to spodobało. Poprosiłem, żeby zapuszczała i zgodziła się błyskawicznie, ale parę miesięcy później już dzwoniła z prośbą, czy może ściąć. Powiedziałem, że nie. Potem jeszcze z pięć razy dzwoniła. Walczyła z tymi włosami. Widziałem, że upinała w spektaklach.
Czyli, jak widziałeś telefon od Jandy...
To nie odbierałem (...) Natomiast jej wielkość polega na tym, że potraktowała to jako kostium i zagrała.
Ale ostatecznie zobaczyła urodę tej kobiety?
Nie wiem. Nie potrafię na to odpowiedzieć.
Czy do końca był to kostium?
Wiesz co, myślę, że tyle osób jej mówiło, że wygląda fantastycznie, żeby tak na życie została. Ale ona zaraz po zdjęciach się ścięła. Od razu. Pierwszego czy drugiego dnia już miała krótkie włosy, więc to jest odpowiedź na to, że jednak chyba nie do końca.
Twoja bohaterka to miks. Ty często to powtarzasz. Punkrockowa Patti Smith, czego ma najwięcej z niej twoja postać? Co tam widzisz?
Jakąś niezgodę na to, że pewne rzeczy już nie przystoją.
A z Susan Sontag?
Taką chęć konfrontacji intelektualnej. Chęć prowokowania. Naturalność w przemijaniu. Mądra akceptacja, postawienie akcentu na intelekt, że jednak to jest najbardziej sexy i to jest najbardziej wspaniałe w człowieku.
A z Boba Dylana? Bo też często się do tego odwoływałeś.
Myślę, że wciąż to samo. To są wielcy artyści, którzy przykuwają wciąż uwagę tym, że jakby się im przyjrzeć wszystkim po kolei: Patti Smith, Susan Sontag czy Bobowi Dylanowi, to oni – myślę – kurczą się, starzeją się w ramach swojego naturalnego piękna. Nie zmieniali siebie. Nigdy na nowo nie wymyślali na zasadzie: każda dekada, to nowy pomysł na siebie. Oni byli wierni swoim pierwszym instynktom, które ich stworzyły.
Też byś tak chciał?
Staram się, jak mogę.
No to teraz o rodzinie. Ty lubisz pracować z rodziną?
Tak. Wierzę w rodzinę.
Muzyka – twój brat. Uzasadnij dlaczego.
Bo jest utalentowany i wspaniały. Bardzo długo nikt nie wiedział, że jesteśmy braćmi.
Ukrył się trochę.
On się ukrył trochę, ja o tym też nie mówiłem. Tak, po "Wszystko, co kocham" postanowiliśmy o tym opowiedzieć. Ktoś to wiedział, pytał dlaczego, żeby o tym opowiedzieć. W końcu bracia Coen nie ukrywają tego, podobnie bracia Dardenne też robiący filmy. Postanowiliśmy, że być może warto o tym opowiedzieć.
W filmie jest też twoja córka. Pomyślałeś pewnie tak: co ja się będę męczył z jakąś 13-latką i reżyserował nieznaną dziewczynkę, jak poreżyseruję sobie córkę.
Tak dokładnie było.
Jeszcze ją przekupywałeś, że nie pójdzie do szkoły.
Ale to naprawdę prawda. W związku z tym, że jej mama jest aktorką, a ojciec jest reżyserem, to nie mamy złudzeń, że niewykluczone, że wybierze coś z tego garnuszka, i tak się jej przyglądamy. Nigdzie jej nie pchamy, nigdzie jej nie wysyłamy, ale postanowiłem się przyjrzeć, że gdyby się okazało, że jednak nie ma tego talentu – chociaż recytuje, śpiewa piosenki, odnosi jakieś małe sukcesy w szkole, więc wiem, że tam coś ma – ale chciałem to zobaczyć tak na poważnie. Zawsze mógłbym jakoś odwrócić jej uwagę i pomóc.
Czyli to był proces wychowawczy?
To było połączenie przygody, miłości i jakiejś mikroedukacji. Ona ma na szczęście zdrowy stosunek do tego. Uwielbia konie i jeździ na obozy końskie, skacze przez bardzo wysokie przeszkody – to jest jej sens życia i bardzo szybko zapomniała o tym filmie, mimo że był dla niej ważnym czasem.
Grała wnuczkę Krystyny Jandy. Obawiała się zetknięcia z legendarną aktorką?
Obawiała się w ogóle samego filmu, bo ona nie ma świadomości, kim jest Krystyna Janda. Mimo że ma 13 lat, to jednak w tym pokoleniu to nie jest oczywiste. Bała się, że plan filmowy będzie przypomniał szkołę, że dorośli będą ją oceniać, przyglądać się, poprawiać. Irytowało ją czasami, że prosiłem, żeby coś powtórzyła, bo myślała, że coś zrobiła źle. Nie wiedziała, że dubel w filmie to jest szukanie innej możliwości, innego rodzaju czegoś. Dopiero jak zobaczyła, że Smutniak i Janda powtarzają po pięć, sześć razy, to zrozumiała, że tak to w filmie wygląda. Ale jak wyjeżdżała, to pamiętam, że płakała i powiedziała, że to jest najlepszy czas jej życia.
To jak z kolonii.
Trochę tak, trochę super, ale bardzo szybko oczywiście pojechała na jakiś tam obóz i dzisiaj już nie pamięta, ledwo na premierę ją zaciągnąłem.
Ładne wyznanie. Jeszcze cię poproszę, żebyś na trzech karteczkach napisał trzy marzenia. Nie tylko dla siebie, mogą być dla świata, dla Polski. Ja je wymieszam, a ty sobie odkleisz jedną i zobaczymy, na które padnie.
O Dżisas. Okej, dobrze, od Stanisława Tyma gwizdnę.
Daj trzecią. Super. Pomieszam. Wybieraj jedną.
Od serca zawsze wybieram.
I czytaj.
Otwarta, mądra Polska.
Otwarta, mądra Polska – życzenie Jacka. Dziękuję ci pięknie.
Dziękuję bardzo.