Zakonnice nie zbierają pieniędzy od wiernych, jak księża. Mają kilkaset złotych emerytury. Mało. Z tych pieniędzy muszą utrzymać nie tylko siebie, ale i cały klasztor. Ten w Staniątkach upadał. Ale przyszła siostra Stefania i rozpoczęła swoją rewolucję.
Zakon kontemplacyjny w Staniątkach jest jednym z najstarszych w Polsce.
- Szczęść Boże – w drzwiach staje matka przełożona Stefania. Rewolucjonistka. – Wchodźcie.
Niewielkiej postury siostra zakonna zaprasza do środka.
Prawie pół wieku wcześniej, gdy jako mała dziewczynka spaceruje z ciotką po Łomży, wrzuca do
kamiennej groty z figurką Matki Boskiej kupiony na odpuście pierścionek.
- Będziesz tego żałowała – upomina ją wtedy ciotka.
- Nie będę. Ja to zrobiłam dla Pana Jezusa.
Wtedy nawet nie spodziewa się, że to ona otworzy zamknięty stary klasztor na współczesny świat i ludzi.
Asia
W szkole prymuska. Obowiązkowa, sumienna. O dwójce z matematyki nie ma mowy. Ma przyjaciół, ale częściej niż oni chodzi do kościoła. Modli się dłużej, zostaje po mszy.
Jeżdżąc rowerem przez ciemny las, śpiewa na całe gardło: Jezus moim przyjacielem.
Gdy kolega w podstawówce próbuje ją pocałować, dostaje w twarz.
- Już wtedy czułam, czym jest kobieca godność, świętość dziewictwa. Chociaż nie potrafiłam tego nazwać.
Gdy dziewczyny rozmawiają o swoich przyszłych mężach, wymyślają imiona dla swoich przyszłych dzieci, Asia nie dopuszcza do siebie myśli o małżeństwie. Ze swoim kolegą - bo nie nazywa go chłopakiem -
chodzi do kina i na spacery, ale nie traktuje go tak, jak on by tego chciał.
- Wspomniał kiedyś coś o obrączkach. Wyśmiałam go. Nie wyobrażałam sobie, by poświęcić całe życie jednemu człowiekowi.
Coraz częściej niż do kina chodzi na pielgrzymki. Na jednej z nich znajomy ksiądz obserwuje ją, gdy się modli.
- Do jakiego klasztoru wybierasz się, moje dziecko?
- Ja, proszę księdza, do żadnego klasztoru się nie wybieram! Ja idę na studia.
Joanna
Wybiera cybernetykę na Uniwersytecie Gdańskim. Wtedy nikomu nieznany kierunek - naukę o
sterowaniu systemami i przetwarzaniu informacji. Przyszłościowy. Po kilku semestrach zmienia jednak zdanie.
Pakuje zdjęcia rodziców i trochę ubrań. Nadmiar rzeczy w klasztorze nie jest potrzebny. Opłaca rachunki za mieszkanie i wyjeżdża.
- Uciekłam. Uciekłam do lepszego życia. Do Pana Boga. Nazywam to ucieczką, bo zrobiłam to bez
pozwolenia rodziców.
Ucieka do zakonu benedyktynek w Łomży. Tam, gdzie kilkanaście lat wcześniej wrzuciła pierścionek do kamiennej groty.
Gdy kilka dni wcześniej powiedziała rodzicom, że chce iść do klasztoru, stanowczo się sprzeciwili. Matka, która przez lata mieszkała obok klasztoru i obserwowała życie zakonne, próbowała odwieść ją od tej
decyzji.
- Wiedziałam, że nie przekonam matki. I że sama nie zmienię zdania. Dlatego wyjechałam bez zgody.
W domu zostawia krótki list.
"Mamo, przepraszam, że tak wybrałam. Mam nadzieję, że przekonasz się do mojej decyzji. W tej chwili nie będę mogła rozmawiać. W czasie Wielkiego Postu w klasztorach nie ma odwiedzin, nie można też pisać listów ani dzwonić. Spotkamy się po Wielkim Poście".
Matka odwiedza ją po czterdziestu dniach – natychmiast, gdy tylko może. Już nie przekonuje do powrotu.
Decyzję córki zrozumie jednak dopiero po latach. Dużo później niż ojciec.
- Tata przez lata żartował, że jeśli chciałam być bliżej Boga, to mogłam poprosić. Kupiłby mi domek blisko kościoła.
To ostatni sprzeciw Joanny.
Po wstąpieniu w progi zakonu posłuszeństwo stanie się treścią jej życia.
Siostra Stefania
Stefania to – według "Wielkiej księgi imion" – poważna trzpiotka. Obowiązkowa, sumienna,
zdeterminowana. Niepozbawiona pogody ducha, entuzjazmu oraz szalonych pomysłów. Księga imion trafnie opisuje siostrę Stefanię.
- Imię wybrała mi siostra przełożona. Na cześć kardynała Stefana Wyszyńskiego. Mogłam wybrać je sama, ale w tej sprawie zawierzyłam Bogu. Zresztą jak i w paru innych.
Zakonnica może sama wybrać sobie nowe imię, ale ostatecznie i tak musi zatwierdzić je siostra
przełożona.
To ona jest najważniejszą osobą w klasztorze. Decyduje o wszystkim.
O rzeczach fundamentalnych i drobnych.
O wyborze imienia.
O wyjściu poza mury klasztoru.
O urlopie.
O telefonie do rodziny.
O co codziennych obowiązkach.
I czasie wolnym.
- Ale to zależność inna niż w świeckim życiu. Bo matka przełożona musi przede wszystkim dbać o
wspólnotę.
To o nią ma przede wszystkim zadbać siostra Stefania w Staniątkach.
Matka przełożona
Do 800-letniego klasztoru w Niepołomicach siostrę Stefanię wysyła watykański wizytator. Jest 2009 rok. Klasztor podupada. Siostry, które mieszkają w klasztorze, dawno już skończyły 70. Było ich coraz mniej.
Pieniędzy w klasztorach żeńskich z zasady jest niewiele. Siostry nie mają też datków z działalności
duszpasterskiej. Kościół wypłaca im renty i emerytury. Ale to tyle co nic. 600-700 zł miesięcznie. A z tych pieniędzy muszą utrzymać nie tylko siebie, ale i cały klasztor.
Kilka starszych schorowanych sióstr z utrzymaniem staniąckiego klasztoru radziło sobie więc coraz gorzej.
Młodsza, energiczna siostra z Łomży miała im pomóc.
- Mogłam się nie zgodzić. Ślubowałam wierność klasztorowi w Łomży. Ale skoro Bóg tak zechciał, poszłam - mówi.
W klasztorze zastaje grzyb, wilgoć i chód. Lokalna prasa rozpisuje się o złej sytuacji sióstr – że marzną i przymierają głodem.
Stefania przyjeżdża do klasztoru z siedmioma innymi, w większości młodszymi siostrami. Zarządza
generalny remont i powoli zaczyna otwierać klasztor na ludzi.
W zamkniętym zakonie kontemplacyjnym, gdzie siostry zazwyczaj mają niewielki kontakt z światem
zewnętrznym, zachodzi prawdziwa rewolucja.
Stefania zaczyna ją od starej zapuszczonej szklarni. Dziś siostry uprawiają tam chryzantemy oraz
pomidory i ogórki. Z warzyw robią przetwory i sprzedają odwiedzającym je pielgrzymom.
Wymienia ogrzewanie.
Reperuje dach.
Remontuje staw. To chluba sióstr ze Staniątek. Z hodowli karpi klasztor znany jest w całej Polsce.
W okresie świątecznym tłumy ustawiają się, by kupić od sióstr karpie. Najlepsze w całej okolicy.
Siostry wypiekają ciastka, przygotowują świąteczne ozdoby, które sprzedają na świątecznym kiermaszu.
Rewolucjonistka
Siostry mówią, że Stefania dokonała prawdziwej rewolucji. I nie chodzi tylko o remont.
Do klauzurowego zakonu coraz częściej zaczynają zaglądać ludzie, którzy chcą poznać zakonne życie. A i siostry zaczynają coraz bardziej otwierać się na świat zewnętrzny.
Tętniące życie zakonne można podglądać na Facebooku. Telefon w kieszeni siostry Stefani dzwoni
nieustanie. Na zakonnego maila codzienne przychodzi kilkanaście wiadomości. Prośby o modlitwę
przeplatają się tu z pytaniami o możliwość przekazania datków. Siostry od lat prowadzą bowiem zbiórkę pieniędzy na remont zabytkowego klasztoru.
W okresie świątecznym wystawiają bożonarodzeniową szopkę i zapraszają na sylwestra. W noc
wydarzenia Cracovia Sacra oprowadzają gości po klasztorze.
- Życie zakonne się zmienia. Nie możemy być odizolowaną wyspą. Klasztor musi współżyć z lokalną
ludnością. Inaczej nie przetrwamy - tłumaczy matka przełożona.
Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają.
Dzień zaczyna się o piątej trzydzieści poranną modlitwą, zwaną jutrznią. Dyżurna siostra uderza w
dzwonek na korytarzu. To on wyznacza rytm całego dnia. Dzwoni zawsze o tych samych porach,
jednostajnie, wolno.
Po jutrzni – msza. Potem śniadanie we wspólnej jadalni. Siostra dyżurna pcha przez cały zakon metalowy wózek. Wiezie twarożek, dżem i herbatę.
Po śniadaniu każda z sióstr idzie do swoich zajęć, wyznaczonych przez siostrę przełożoną. Trzeba
ugotować obiad, posprzątać kościół i zakrystię, zrobić pranie, uprasować fartuchy i habity. I oporządzić ogród.
Pracują wszystkie siostry, również najstarsze. 90-letnia siostra Hilaria zazwyczaj przygotowuje kartki okolicznościowe, dziś pomaga w obieraniu jabłek siostrze Benedykcie. Będą na ciasto, które do piekarnika wstawi siostra Józefa.
Wiek nie zwalania tu z obowiązków. I nie chodzi jedynie o benedyktyńską zasadę "módl się i pracuj". Po prostu brakuje rąk do pracy.
Jedzą to, co same przygotują. Głównie makaron, ziemniaki i zupy. Tanio. Na rarytasy nie ma tu miejsca. Dziś na obiad zasmażane ziemniaki. Do tego śledź i kompot.
O czternastej wszystkie prace w klasztorze ustają. Zaczyna się godzina czytania Pisma Świętego.
Kolejna przerwa o siedemnastej – na nieszpory.
Przed kolacją tak zwany czas na rekreację. Krótkie rozmowy, czytanie książek, film. Większość sióstr jednak idzie odpocząć do swojej celi. W starej bibliotece nikogo nie ma. Przed klasztornym telewizorem też pusto.
- Dostałyśmy go w prezencie – opowiada siostra Stefania. – Zachęcałam siostry, by oglądały wieczorny dziennik. Ale tłoczno robi się tutaj dopiero, gdy leci niedzielna transmisja z Watykanu.
O dwudziestej w klasztorze milkną szepty. Zapada kompletna cisza.
Powierniczka
Klasztor Benedyktynek w Staniątkach to jeden z najstarszych klasztorów w Polsce. Życie modlitewne trwa tu nieprzerwanie od ośmiuset lat. W czasach świetności do zakonu należało siedemset hektarów ziemi, a w klasztorze mieszkało pięćdziesiąt sióstr. Dziś zakon ma sześć hektarów, a sióstr zostało czternaście.
- To jeszcze nie najmniej w historii, ale dużo nas nie jest.
- Kryzys powołań? – pytam.
- Kobiety częściej wybierają miejsca bardziej przystępne, otwarte, gdzie mają większy kontakt z światem zewnętrznym, ludźmi. Gdzie mogą opiekować się chorymi lub dziećmi. Powstało też dużo nowych form życia sakralnego, które nie zmuszają do zakładania habitu, zachowania czystości i posłuszeństwa. A i z zakonu łatwiej jest dziś odejść.
Trzy lata temu wstąpiła do nich baletnica z Wrocławia. Została siostrą Anielą i wciąż kręciła piruety w sali mszalnej.
Odeszła. Siostry mówią, że poznała chłopaka.
- Czy siostra może do niej zadzwonić? – pytam.
- Spróbujmy.
- Nikt nie odbiera. Zadzwonię do jej matki.
- Dzień dobry. Siostra Stefania z Staniątek. Co u Darii? U karmelitanek? A jak długo? Na trzy miesiące. Ja nie wiem, czy to jest dla niej dobra decyzja. Ona jest bardzo zagubiona. Ale trzeba ją wspierać w tym postanowieniu. Z Bogiem.
Dziś w zakonie są dwie siostry postulantki. Przygotowują się do święceń. Mają rok, by zdecydować, czy chcą pozostać w zakonie, czy odejść.
- Jak siostra je przekonuje, by zostały?
- Nie przekonuję. Pozostawiam te sprawy Bogu.