Australia jest jednym z największych światowych producentów i eksporterów węgla kamiennego, który jest przez niektórych nazywany "krwawym złotem". Odpowiada także za ponad 1 procent światowej emisji CO2. Jej premier nie chce cięć w przemyśle węglowym, a wakacje na Hawajach przerwał dopiero, gdy w płomieniach barwiących niebo na czerwono zginęło ponad 20 osób i setki milionów zwierząt.
Newcastle, rok 2011. Jesteśmy w największym porcie przeładunku węgla w Australii. Gigantyczne zraszacze chronią paliwo przed samozapłonem. Trwa załadunek wybudowanego w 2010 roku południowokoreańskiego statku Hanjin Saladanha Bay. Jednostka może przyjąć ponad 93 tysiące ton surowca. Tuż obok trwa załadunek o rok starszego statku Reiyo, który może zabrać na pokład niemal 51 tysięcy ton ładunku. Oba pływają pod banderą Panamy. Reiyo jest spodziewany kolejny raz w Newcastle 11 stycznia br. - w grudniu wypłynął z Japonii po ładunek australijskiego węgla.
Rocznie australijski port odwiedza około 3 tysiące statków, z czego zdecydowaną większość stanowią węglowce. Surowiec dostarczany jest do każdej części świata. Według danych Eurostatu do Polski przez dziewięć miesięcy 2019 roku przypłynęło 1,6 mln ton australijskiego "czarnego złota". Australia jest bowiem jednym z czołowych producentów węgla kamiennego na świecie - w ubiegłym roku w tamtejszych kopalniach wydobyto go w sumie 457 milionów (o 8 milionów więcej niż w roku 2017), co stanowi około 7 procent globalnej produkcji. Dla porównania roczne wydobycie w Polsce to około 63 miliony ton. Blisko 50 tysięcy z 25 milionów mieszkańców Australii jest zatrudnionych w przemyśle węglowym.
Kiedy statek Riyo będzie zbliżał się do położonego na wschodnim wybrzeżu Newcastle, jego załoga ujrzy z pewnością kłęby dymu unoszące się nad płonącym w okolicy buszem. W gardłach poczuje jego dławiący smak. Bo Australia od września płonie. Na tym liczącym 7,7 miliona km kw. powierzchni kontynencie spłonęło już 84 tysiące km kw. gruntów, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi powierzchnia Austrii. Świat patrzy na tę katastrofę z przerażeniem i współczuciem, śle pomoc finansową, wolontariuszy, na miejsce podążają przedstawiciele organizacji ekologicznych.
Ale obok współczucia i wsparcia pojawiają się też oskarżenia, że kraj wskutek swej polityki węglowej znacząco przyczynia się do niekorzystnych zmian klimatycznych. "Australia uwalnia 1,3 proc. światowych gazów cieplarnianych, choć jej populacja stanowi 0,3 proc. mieszkańców świata. Korporacje wydobywające węgiel chcą oczywiście kontynuować swoją działalność, ale już fakt, że niektóre australijskie partie polityczne i media silnie promują węgiel, powinien być źródłem ogromnego wstydu. Największym darem, który mogliby dać rządzący Australijczykom i reszcie świata, byłoby radykalne odejście od tego paliwa kopalnego” – napisał 6 stycznia br. dziennik "The Sydney Morning Herald".
Katastrofa jak z filmu
"Nuklearna zagłada zamieniła ziemię w jałową pustynię oraz doprowadziła do upadku cywilizacji" - to film "Mad Max: Na drodze gniewu".
"Mieszkańcy Zagłębia Ruhry zmagają się ze skutkami suszy wywołanej długotrwałymi upałami" - to z kolei opis filmu "Żar z nieba" z 2008 roku. W obrazie tym Niemcy nawiedza fala ponad czterdziestostopniowych upałów, a obywatele zaczynają odczuwać boleśnie skutki niedoborów wody pitnej.
Scenariusz filmu "Fala" z 2015 roku powstał w oparciu o prawdziwe zagrożenie, z którym muszą się liczyć mieszkańcy Norwegii. Na zboczach fiordu Geiranger pojawiły się bowiem szczeliny, które systematycznie pogłębiają się na skutek ocieplenia klimatu. W filmie wywołuje to gigantyczne tsunami z falami o wysokości drapacza chmur.
"Australia 2019/2020". Czerwonokrwiste niebo, w które wpatrują się tysiące ludzi na plaży. To nie turyści zachwyceni pięknym widokiem, ale mieszkańcy patrzący z przerażeniem na efekty gigantycznych pożarów, które trawią od miesięcy ich kraj. Koczują tam, by nie spłonąć. Często widzimy ich w maskach, bo w niektórych miejscach nie da się oddychać. Blisko 30 osób straciło już życie, a tysiące swoje domy. Uratowany dobytek pomaga wywozić wojsko. I to już nie jest film katastroficzny, choć na ekranie widzimy australijskiego supergwiazdora Russella Crowe'a, który sam z wężem strażackim w ręku pomaga gasić pożary.
Crowe walczył z ogniem, więc nie pojawił się na rozdaniu Złotych Globów, choć miał tam odebrać wyróżnienie dla najlepszego aktora w serialu "Na cały głos". "Nie miejcie wątpliwości, że tragedia dziejąca się w Australii, jest spowodowana zmianami klimatycznymi. Musimy działać w oparciu o naukę, przestawić się na odnawialne źródła energii i szanować naszą wyjątkową i wspaniałą planetę" - brzmiało oświadczenie aktora, które odczytała na scenie Jennifer Aniston.
Crowe osobiście przekazał kapitanowi australijskiej straży pożarnej 105 tysięcy dolarów. Jeszcze bardziej hojny był jego rodak, także aktor Chris Hemsworth, który przelał strażakom milion. Wsparcia finansowego udzieliły też Kylie Minogue oraz Nicole Kidman. Bank rozbiła jednak miejscowa aktorka komediowa Celeste Barber, która w zaledwie tydzień podczas zbiórki na Facebooku zgromadziła ponad 30 milionów dolarów, angażując ponad milion prywatnych darczyńców z całego świata. Celeste Barber wezwała również na Twitterze najbogatszych ludzi na świecie do wsparcia tej inicjatywy. "Hej miliarderzy, pożar w Notre Dame był do kitu. Rozumiem to. Ale przemnóżcie to przez trylion i wyjdzie wam to, co się dzieje w Australii" - napisała.
O tym, jak poważna jest sytuacja, świadczy nagranie, które pojawiło się na Twitterze Joe Gervasiego, wicemarszałka australijskiego lotnictwa. Zamieścił tam film nagrany w kokpicie samolotu, który leciał do miast Mallacoota i Merimbula. Jedyne, co widać za oknem, to czerwone niebo zasnute gęstym dymem.
"Nasi piloci są świetnie wyszkoleni i są profesjonalistami, ale nie zawsze są w stanie wykonać misję za pierwszym razem" - napisał Gervasi.
W Victorii ogłoszono stan klęski żywiołowej. "The New York Times" cytuje mail emerytowanego inżyniera z maleńkiego Gipsy Point w północnej części stanu Victoria, który wysłał do przyjaciół z okazji Nowego Roku.
"Nadal tu jesteśmy. 16 osób. Brak zasilania, brak telefonu, brak szans na przybycie kogoś przez 4 dni, ponieważ wszystkie drogi są zablokowane. Działa tylko e-mail satelitarny. Mamy dwie większe łodzie i być może będziemy w stanie zdobyć zapasy paliwa” - napisał Ian Mitchell.
Świadomość katastrofy klimatycznej, jak śmiało można nazwać to, co dzieje się dziś w Australii, zaczyna się przebijać w tamtejszych mediach. Coraz rzadziej słychać często przedstawiane jeszcze niedawno argumenty, że skoro w ostatnich latach regularnie dochodziło do pożarów australijskiego buszu, to i teraz mogą się zdarzać, więc po co całe larum. Nikt już nie kwestionuje tego, że w ostatnich latach temperatury na tym zamieszkałym przez około 25 milionów ludzi kontynencie wzrosły. Według klimatologów rok 2019 jest jednym z czterech najcieplejszych w historii Australii, a średnia temperatura na jej terenie wzrosła od 1910 roku o 1 stopień Celsjusza (przy czym większość wzrostu przypada na okres po 1950 roku).
Głowa (nie)posypana popiołem
Adam Brandt, członek australijskiego parlamentu i rzecznik tamtejszych Zielonych podkreśla w rozmowie z Magazynem TVN24, że zarówno przemysł węglowy, jak i gazowy to potężne gałęzie australijskiej gospodarki. - Australia jest trzecim co do wielkości eksporterem paliw kopalnych na świecie. 80 procent naszego węgla energetycznego trafia za granicę, jesteśmy też na dobrej drodze, aby zostać największym eksporterem skroplonego gazu ziemnego na świecie (LNG). Jesteśmy także największym na świecie emitentem zanieczyszczeń – wylicza. Alarmuje, że choć pożary buszu strawiły już obszar porównywalny do powierzchni Austrii, to rząd odmawia debaty na temat klimatu, szuka sposobów na przedłużenie funkcjonowania starzejących się elektrowni opalanych węglem i myśli o zwiększeniu wydobycia "czarnego złota".
Lidia Wojtal, ekspertka ds. polityki klimatyczno-energetycznej, która pracowała w polskich zespołach negocjacyjnych na szczytach klimatycznych ONZ, zaznacza, że podczas globalnych negocjacji klimatycznych Australia nie wykazywała się jak dotąd szczególną aktywnością. - Jej dotychczasowe cele redukcyjne pod Protokołem z Kioto (wynegocjowanym w 1997 roku), jak i obecne w ramach Porozumienia Paryskiego z 2015 roku są dalekie od tego, co Australia może i powinna zrobić jako państwo wysoko rozwinięte – ocenia w rozmowie z Magazynem TVN24.
Ciekawe czy obecna sytuacja wymusi zmianę podejścia do węgla na australijskim rządzie. - Jak to nie wymusi zmian, to nie wiem, co może – kwituje Wojtal.
Premier Scott Morrison oświadczył 23 grudnia minionego roku, że nie dokona "nierozsądnych cięć" w przemyśle węglowym (w trakcie największych pożarów spędzał urlop na Hawajach, gdy wrócił do kraju, media pokazały, że mieszkańcy nie chcieli podać mu ręki). Faktem jest, że Australia buduje nowe kopalnie.
Najwięcej kontrowersji wzbudza planowana od miesięcy budowa kopalni koncernu Adani w Queenslandzie, gdzie wydobywany ma być węgiel energetyczny. Choć pierwsza tona paliwa ma pojawić się dopiero w przyszłym roku, to pod presją opinii publicznej, w tym strajków młodzieżowych, koncern nieco się ugiął. Chce tam wydobywać 10 milionów ton węgla rocznie zamiast planowanych 60 mln ton.
Władze Australii bronią się tłumacząc, że kraj wprawdzie produkuje węgiel, ale znakomita większość produkcji trafia przecież na eksport. Co z tego – ripostują oponenci - skoro w przeliczeniu na mieszkańca Australia zajmuje 10. miejsce na świecie, jeśli chodzi o wielkość emisji CO2, a jej węgiel spalany w innych krajach i tak przyczynia się do globalnego ocieplenia (zmienia się tylko geografia samej emisji). Biorąc jednak pod uwagę, że ten gigantyczny kraj zamieszkuje tylko 25 mln ludzi, to w przeliczeniu na osobę emisje gazów cieplarnianych są tam wyższe niż w Polsce.
Porozumienie Paryskie, pod którym Australia i Polska podpisały się w 2015 roku podczas szczytu klimatycznego ONZ, zakłada, że nie możemy dopuścić do wzrostu średniej temperatury na świecie o więcej niż 2 stopnie Celsjusza w perspektywie 100 lat od roku 1990. Dziś szacuje się tymczasem, że może to nastąpić dwa razy szybciej.
Jak odejść od węgla?
Plany ograniczenia zużycia węgla kamiennego i brunatnego istnieją na razie na papierze. Do 2030 roku udział obu łącznie w miksie energetycznym Australii ma spaść nieznacznie, z obecnych 66 do 57 procent. Ale w 2050 roku ma to być tylko 19 procent. W ciągu 30 lat udział gazu ma się z kolei zwiększyć z 6 do 29 procent.
W 2050 roku odnawialne źródła energii (OZE) mają stanowić 52 procent australijskiego miksu. Ta gałąź energetyki rozwijała się dotychczas bardzo powoli (podobnie zresztą jak w Polsce). Udział OZE zwiększył się jednak z niespełna 14 procent w 2014 roku do 20 procent w roku 2018 (cel na ten rok to 28 procent).
Maciej Powolny mieszka w Sydney od dekady. Prowadzi firmę Nautitech Mining System, która opracowuje innowacje dla górnictwa. - To nieprawda, że Australia nie prowadzi transformacji energetyki. W ostatnich latach zmieniono przepisy tak, by stworzyć odpowiednie systemy dopłat dla prosumentów (prosument to jednocześnie producent i konsument energii - red.), by więcej osób decydowało się na panele słoneczne. W ubiegłym roku dzięki dotacjom mogłem zamontować na dachu fabryki panele fotowoltaiczne. Mamy 43 kW takiej mocy, co zaspokaja 78 procent naszego zużycia. Wymieniliśmy tradycyjne oświetlenie na energooszczędne LED-y również dzięki rządowym dotacjom – wylicza Powolny.
Australijska lekcja
Modelka Anja Rubik napisała na swojej stronie na Facebooku: "Rząd Australii, podobnie jak polski rząd, nie akceptuje zagrożenia związanego ze zmianą klimatu! Oba rządy ignorują wszystkie ostrzeżenia naukowców. Oba rządy promują przemysł węglowy !!!”.
Prawdziwy stress test czeka Polskę w połowie tego roku, gdy będą ważyły się losy planu neutralności klimatycznej Unii Europejskiej do 2050 roku. Na razie jako jedyni mówimy im "nie".
7 stycznia opublikowany został raport "Subsydia: motor czy hamulec polskiej transformacji energetycznej?" autorstwa fundacji ClientEarth i think tanku WiseEuropa. - Okazuje się, że pomimo szumnych zapowiedzi polskich polityków o zwiększaniu wsparcia dla zielonych technologii strumień publicznych pieniędzy nie płynie w kierunku OZE. Wciąż około dwóch trzecich środków zasila energetykę konwencjonalną, głównie węglową – alarmuje Wojciech Kukuła z ClientEarth, współautor raportu. Z opracowania wynika, że w latach 2013-2018 z budżetu państwa i z rachunków za energię dopłaciliśmy do energetyki około 45 miliardów złotych, z czego 30 miliardów trafiło do energetyki konwencjonalnej.
W listopadzie 2018 roku nieistniejące już Ministerstwo Energii przedstawiło wyczekiwany projekt Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP2040). Podczas konsultacji publicznych dokument nie został jednak przyjęty entuzjastycznie – zgłoszono do niego około 1,5 tysiąca poprawek. Ich nanoszenie zajęło kilka miesięcy. Wersja 2.0 została zaprezentowana tuż przed wyborami parlamentarnymi w październiku 2019 roku. Nie uratowała jednak ani Ministerstwa Energii, które zostało zlikwidowane, ani jego szefa Krzysztofa Tchórzewskiego, który nie wszedł w skład obecnego rządu.
PEP2040 musi zostać przyjęty przez rząd, nie do końca wiadomo jednak, kiedy się to stanie. W poprawionym projekcie możemy przeczytać, iż "w odniesieniu do roli węgla w bilansie elektroenergetycznym należy wskazać, że krajowe zasoby węgla pozostaną głównym elementem bezpieczeństwa energetycznego Polski i podstawą bilansu energetycznego państwa”.
Roczne zużycie węgla kamiennego w energetyce zawodowej nie będzie zwiększane. Ze względu na wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną zmieni się udział węgla w strukturze. Łączny udział węgla w wytwarzaniu energii elektrycznej będzie kształtował się w 2030 roku na poziomie ok. 55–60 proc. wobec ok. 80 procent obecnie.
A pierwszy blok elektrowni jądrowej w naszym kraju ma zostać uruchomiony około 2033 roku. Sęk w tym, że wciąż nie ma decyzji rządu, gdzie miałaby powstać powstać pierwsza polska elektrownia atomowa, według jakiej technologii i jaki byłby jej koszt.
Choć zwykło się mawiać, że Polak mądry po szkodzie, to być może australijska lekcja klimatyczna sprawi jednak, że polskie władze nie będą szły pod prąd. Zwłaszcza, że taka postawa tylko utrudni pozyskiwanie unijnych środków na transformację energetyczną, która i tak jest nieunikniona. A jest o co powalczyć, bo na stole leży 100 mld euro, a Polska naprawdę ma szansę na lwią część tej sumy.
Gdy kilka dni temu w Australii spadł deszcz, radość strażaków ratujących ludzi z zagrożonych rejonów i wolontariuszy ratujących z płomieni zwierzęta była przeogromna. Prognozy na najbliższe dni wydają się być bardziej optymistyczne. Od weekendu w niektórych regionach kontynentu spodziewane są spadek temperatury i opady, co powinno pomóc opanować dramatyczną sytuację.