Wie, gdzie są bezpieczne szlaki, a gdzie na żeglarzy czeka tylko śmierć. Kryje całe miasta. Na jego dnie "leżakuje" bomba, której uwolnienie grozi gigantyczną katastrofą. Swoich tajemnic pilnie strzeże, czasami je zdradza, ale tylko na chwilę. Odsłoni a to tunel, a to tory, czasem wyrzuci na brzeg butelkę z listem. Bałtyk zaskakiwał też w mijającym roku.
Prawie 400 tysięcy kilometrów kwadratowych tajemnic ukrytych w morskiej toni. Oto Bałtyk.
Dziś ledwie muska falami brzeg. Jutro zaatakuje, wgryzie się w ląd i zabierze ze sobą kawałek.
Jest nieobliczalny, groźny i fascynujący. Tak jak to, co skrywa.
Czasami, gdy przyjdzie potężny sztorm, coś zdradza. Kiedy brzeg już drży w posadach, odkrywa wraki, zapomniane fortyfikacje i tunele donikąd. Rzuca pod nogi list w butelce albo "coś czerwonego z napisami".
Jakby mówił: weź to, zanim się rozmyślę.
"Podwodna kolej"
Jest takie miejsce, na które morze uwzięło się i mu nie odpuszcza. Od wieków atakuje je z tą samą zawziętością. To Półwysep Helski. Niepozorny cypel, kosa, mekka turystów, sportowców i archeologów. Jak kto woli. Miejsce, wokół którego wciąż jest wiele tajemnic i zagadek, odsłanianych stopniowo przez Bałtyk. Są to na przykład tory na morskim dnie. Niemożliwe? A jednak.
- Nie miałem pojęcia, że w tym miejscu jest coś takiego - zapewnia Grzegorz Elmiś, biegacz i fotograf z zamiłowania.
Zachwyceni internauci snuli domysły.
"Zostały po Potopie Szwedzkim. Skubańce koleją przyjechali" - żartował jeden z internautów.
"Ktoś wyrzucił tory do zatoki?" - zastanawiał się inny.
Pudło. Szwedzi nie mają z tym nic wspólnego.
O pomoc poprosiłam dyrektora helskiego Muzeum Obrony Wybrzeża.
- To nie są tory w dokładnym tego słowa znaczeniu. To prefabrykowane elementy o długości kilku metrów. Układano je doraźnie, by przetransportować jakieś cięższe elementy i załadować na statki bądź okręty - wyjaśnia Władysław Szarski.
- Kto je tutaj położył i kiedy? Czy to może być pamiątka z czasów II wojny światowej? - dopytuję.
- Trudno powiedzieć. Takie elementy układano, jak była potrzeba. Robili to Polacy przed wojną, a potem i Niemcy - wyjaśnia Szarski.
Zdjęcia podwodnych torów obejrzał też pasjonat kolei Artur Labudda.
- Podejrzewam, że te przęsła pochodzą z lat 50. Wówczas Hel był silnie fortyfikowany i wszystkie te ciężkie elementy, takie jak gwiazdobloczki (rodzaj betonowego bloczku, który może służyć do umocnienia brzegu lub falochronu - przyp. red.) jakoś trzeba było przewieźć - mówi Labudda.
Jak pod wodą są tory, to jeszcze tylko pociągu w morzu brakuje. Spokojnie, też się znajdzie.
Lokomotywy w morzu
Na plaży w Chałupach stoi znak ostrzegający przed wrakami. A w czasie odpływu z wody wystaje żelastwo. To pewnie jakiś wrak statku, który lata świetności ma już za sobą, a teraz dogorywa niedaleko brzegu. Mniej dociekliwi turyści przechodzą obok niego obojętnie. Ci, którzy spytają o wrak miejscowych, usłyszą historię o lokomotywach, które znalazły się w morzu pod tonami piasku.
- To tata pokazał mi lokomotywę. Jest tu, odkąd pamiętam - wspomina Leszek Kucira z Kuźnicy.
A nawet znacznie dłużej. Bo historia parowozów sięga końca II wojny światowej. "Lokomotywy sięgały długim szeregiem w morze" - tak tuż po wojnie opisywano wtedy ten widok.
Jak się tam znalazły? To Niemcy uciekający z wybrzeża wykorzystali polskie doświadczenia z 1939 roku i w pobliżu Chałup wykonali pod koniec 1944 roku przekop półwyspu parometrowej szerokości, który ciągnął się od morza otwartego do zatoki. Na odcinku między Chałupami a Kuźnicą zbudowali drugą zaporę przeciwczołgową. To właśnie jej przedłużenie stanowiły spięte ze sobą i wchodzące w morze lokomotywy.
Taka zapora była bardzo trudna do pokonania zarówno dla czołgów, jak i piechoty. Atakujący żołnierze, aby je sforsować, musieli wspiąć się na lokomotywy lub opłynąć je w głębokiej na trzy metry wodzie. Podobno Niemcy zbudowali pięć takich barykad: dwie od strony otwartego morza oraz trzy od strony Zatoki Puckiej.
- Znajdowały się one w najwęższym miejscu cypla - między Chałupami a Kuźnicą – mówi Artur Labudda.
Dziś można je podziwiać na zdjęciach albo poczekać, aż Bałtyk łaskawie uchyli rąbka tajemnicy.
Tunel donikąd
O tym, że Hel był ufortyfikowany niczym twierdza, wiedzą wszyscy. Jednak to, jak bardzo, uświadamiamy sobie dopiero, gdy fale wgryzą się w brzeg i skubną kawałek wydmy. Szczęściarzem, który trafił na taki moment, był Grzegorz Elmiś. Swoim odkryciem jak zwykle podzielił się z internautami. I po raz kolejny rozpętał burzę.
"Co to za tunel? Dokąd prowadzi to przejście? Czy może tam być ukryty jakiś skarb?" - pytania mnożyły się z minuty na minutę. A fotografie z nadszarpniętą betonową konstrukcją rozbudzały wyobraźnię.
- Trzeba przyznać, że na zdjęciu wygląda to bardzo tajemniczo, ale sprawa jest dla nas prosta. Zdjęcie przedstawia umocnienia Helu od strony Bałtyku. Te powstały jeszcze za czasów Układu Warszawskiego. Wzdłuż brzegu były dwie linie takich rowów. Nad nimi co jakiś czas pojawiała się betonowa kopuła strzelecka, do której prowadził minikorytarz o długości około 1,5 metra - opowiada Władysław Szarski.
Te umocnienia nie są już potrzebne, dawno zostały opuszczone. A morze zabiera kolejne fragmenty lądu. Po ostatnim sztormie kopuła wylądowała na plaży. - Podmyły ją zapewne morskie fale, które cały czas atakują brzeg - dodaje Szarski.
Coś czerwonego z rosyjskimi napisami
Helska plaża jest usłana nie tylko wojennymi reliktami. Spacerowiczów zelektryzowało zupełnie inne znalezisko. Latem na helskiej plaży wylądowało "coś czerwonego z rosyjskimi napisami". Kiedy w internecie pojawiły się zdjęcia, rozgorzała dyskusja. Czy to bombka dymna z okrętu podwodnego? A może jakaś bojka?
Wątpliwości rozwiała dopiero marynarka wojenna. - To pocisk sygnalizacyjny, który jest elementem wyposażenia okrętów podwodnych typu Kilo. Można go używać w różnych przypadkach, na przykład podczas wynurzania jednostki albo w sytuacji awaryjnej, w celu wskazania innym jednostkom położenia okrętu podwodnego - tłumaczył komandor podporucznik Radosław Pioch. Dodał, że wspomniana boja nie pochodzi z żadnej z naszych jednostek. Zapewne był to jeden z rosyjskich okrętów podwodnych.
Bałtyckie "titaniki"
Nikt nie ma takiej floty jak Bałtyk. I nikt tak jak on nie wie, gdzie dokładnie spoczywają ci, których morze zabrało. Niejeden chciałby choć przez chwilę zerknąć na podwodne cmentarzysko. Jachty, kogi, kutry, statki pasażerskie... Są te mniej i te bardziej znane. A wśród nich bałtyckie "titaniki", czyli trzy potężne jednostki: Gustloff, Steuben i Goya. To na ich pokładzie tysiące osób, głównie Niemców, próbowało się ewakuować z terenu Prus Wschodnich w 1945 roku.
Nie udało się. Wszystkie jednostki zostały zatopione przez sowieckie okręty podwodne i poszły na dno razem ze swymi tajemnicami. Morze ich już nie zwróci. Tylko co jakiś czas wyrzuca na brzeg kawałki małych drewnianych statków, jakby mówiło: tyle mogę wam dać, weźcie to sobie, zanim fale znów pociągną je na dno. W Międzywodziu to się udało. Naukowcy nie tylko ocalili tam wrak XIX-wiecznego żaglowca, ale próbują też odtworzyć jego wygląd, żeby pokazać go w marinie w Kamieniu Pomorskim.
W połowie 2013 r. na dnie Morza Bałtyckiego na wraku Wilhelma Gustloffa złożono urnę z prochami Heinza Schoena. Niemiec przeżył katastrofę zatopionego w styczniu 1945 roku liniowca:
Wrak "Wilhelma Gustloffa"
Bałtycki „Titanic”
Prochy złożone na wraku
Popłynęli do wraku złożyć prochy
Popłynęli do wraku złożyć prochy
Heinz Schön, który przeżył największą w historii katastrofę morską wrócił na wrak zatopionego statku
Wyprawa do wraku
Popołynęli do wraku "Wilhelma Gustloffa"
Wyprawa na podwodne cmentarzysko
Ostatnią wole Niemca wypełnili nurkowie
Wyprawa do wraku
Złożyli prochy zmarłego na podwodnym cmentarzysku
Las, który pojawia się i znika
To nie jest tak, że tylko Hel jest na celowniku. Inne części wybrzeża też mogą ekscytować. Iście bajkowo jest na plaży w Rowach, gdzie wciąż można podziwiać pozostałości po bukowej puszczy, która kilka tysięcy lat temu porastała obecne tereny Słowińskiego Parku Narodowego.
Las zniszczył prawdopodobnie potężny pożar. Z czasem jego pozostałości pochłonęło morze i piasek. Słona woda dobrze zakonserwowała to, co zostało. Zdjęcia Andrzeja Demczaka, na których widać pnie wyłaniające się z morskiej toni, zrobiły prawdziwą furorę.
Puszka Pandory
Na dnie Bałtyku leżą też inne "pamiątki" jeszcze z czasów II wojny światowej. Tuż po jej zakończeniu alianci zdecydowali się zatopić tam przechwycone niemieckie arsenały broni chemicznej.
W 1947 roku zrzutów do morza dokonali Brytyjczycy i Rosjanie. Najwięcej pocisków zatopiono w Głębi Gotlandzkiej i Głębi Bornholmskiej. W Morzu Bałtyckim zatopiono w sumie około 50 tysięcy ton amunicji zawierającej bojowe środki toksyczne (BŚT), najwięcej na wschód od Bornholmu.
W Bałtyku zalega nie tylko iperyt, czyli gaz musztardowy. Zatopiono także gazy łzawiące i gazy parzące, na przykład fosgen.
Oprócz oficjalnych składowisk chemikaliów w Bałtyku znajdują się też takie, o których dotąd niewiele było wiadomo.
Dlatego eksperci nieustannie apelują do rybaków i spacerujących wzdłuż morza, by - jeśli tylko zobaczą beczkę lub zardzewiałą amunicję - nie zbliżali się do nich. Mimo że zalegają one w wodzie już od kilkudziesięciu lat, wciąż mogą być śmiertelnie niebezpieczne.
Równie groźne może być paliwo, które "leżakuje" w zatopionych jednostkach, a konkretnie we wraku tankowca Franken, który od 1945 roku leży na dnie Zatoki Gdańskiej.
Zdaniem naukowców we wraku może znajdować nawet 1,5 miliona litrów paliwa, setki ton olejów smarowych, a także prawie tysiąc ton amunicji. Specjaliści twierdzą też, że wrak jest w tak złym stanie, iż w ciągu najbliższych lat może się zawalić pod własnym ciężarem. A wtedy duża część Bałtyku może zostać bezpowrotnie zniszczona. Byłaby to katastrofa ekologiczna na gigantyczną skalę.
Jest się czego bać.
Andrzejki w środku lata?
Ale nie tylko powojenne "pamiątki" zaśmiecają Bałtyk. Już kilka razy zdarzyło się, że na nadbałtyckich plażach pojawiły się tajemnicze białe bryły, które wyglądały jak wosk. Substancję można było wypatrzeć na odcinku około stu kilometrów - od Łeby do Darłowa.
Spacerowicze robili zdjęcia. Niektórzy ochoczo podnosili to nietypowe znalezisko. A to błąd. Bo nigdy nie wiadomo, z jaką substancją można mieć do czynienia. Nigdy nie ma pewności, czy jakiś niepozorny przedmiot na brzegu nie jest śmiertelnie niebezpieczny.
W tym przypadku okazało się, że białe kule to... parafina. Choć substancja nie jest toksyczna, konieczne było zamknięcie plaż. "Białe śmieci" sukcesywnie usuwali pracownicy urzędu morskiego oraz strażacy. Łatwo nie było, ale po kilku dniach parafina zniknęła. Została prawdopodobnie wyrzucona do morza nielegalnie przez jedną z przepływających jednostek. - Zapewne któryś ze statków otworzył i wypłukał zbiorniki – tłumaczą pracownicy urzędu morskiego.
Za takie postępowanie grożą ogromne kary. Niestety ustalenie, który ze statków jest źródłem zanieczyszczenia, jest niezwykle trudne.
Neptunowa poczta
Śmieci nie są mile widziane na plaży, choć czasami można wśród nich znaleźć skarb. Przekonały się o tym bibliotekarki z Gdyni, które zupełnie przez przypadek mogły się poczuć jak bohaterka grana przez Robin Wright w słynnym filmie "List w butelce".
Panie wyjechały na dwudniowe szkolenie do nadmorskich Rowów. W wolnym czasie poszły na spacer, żeby na własne oczy zobaczyć pozostałości po pradawnej puszczy w Rowach.
- Zobaczyłyśmy, że na plaży leżą śmieci, więc zaczęłyśmy sprzątać. W jednej z podniesionych butelek zobaczyłyśmy kartkę papieru. To był list. Oczywiście zajrzałyśmy do butelki i zaczęłyśmy czytać – opowiadała nam Dominika Kraska z gdyńskiej biblioteki.
List napisany był dziecięcym charakterem pisma i po niemiecku. Oto tłumaczenie: "Cześć, jestem Heike. Ta poczta butelkowa została wysłana przez Bałtyk. Bardzo bym się ucieszyła, gdyby mi ktoś odpowiedział. Z wyrazami przyjaźni".
Heike zostawiła swój adres, więc bibliotekarki jej odpisały. Przedstawiły się, opisały, jak znalazły wiadomość od niej i co u nich słychać. Bibliotekarki również otrzymały odpowiedź.
"Okazało się, że autorką listu jest 11-letnia Hanna, a Heike to jej mama, która pomagała córce w pisaniu. Mama z córką wrzuciły list do Bałtyku w Niemczech, w miejscowości Sellin, 30 sierpnia tego roku. Były bardzo zaskoczone odpowiedzią. Do listu dołączyły również swoje zdjęcie i mapkę. Odpowiedź sprawiła nam ogromną radość i mamy nadzieję, że nowo zawarta przyjaźń przetrwa na długo!" - czytamy na stronie gdyńskiej biblioteki.
Miasta w morskiej kipieli
Bałtyk ma też tajemnicę, której pilnie strzeże już setki lat. W jego odmętach mają się kryć wielkie niegdyś grody - Stary Hel i Arkona. To jeden z największych sekretów naszego morza. Oba grody, określane czasami jako największe w Europie, zniknęły w morskiej kipieli ukarane za pychę bogatych mieszkańców. To takie bałtyckie Atlantydy. Zostały po nich legendy i bardzo skromne zapiski w dawnych kronikach.
Czy Bałtyk kiedyś nam je pokaże?
Być może. Trzeba tylko poczekać na naprawdę potężny sztorm...
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.