Rodzice nie wiedzą, kim są znajomi Asi. Miała jakieś problemy? Cisza. Rodzice nie wiedzieli nic o dziewczynce, chociaż była "z dobrego domu". Uciekła z niego - tak jak Grzesiek, Kasia czy Piotrek. Codziennie w Polsce tę drogę wybiera siedmioro nastolatków. Spędziliśmy w Łodzi dzień z policjantami, którzy ich szukają. I starają się zrozumieć.
W przeddzień Międzynarodowego Dnia Dziecka Zaginionego ruszamy spod komendy przy Sienkiewicza.
Jedziemy do "parku śledzia". Sprawdzamy, czy jest tam chłopak, który uciekł z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego. Dalej jedziemy na ulicę Północną, spacerujemy przy starej zajezdni tramwajowej.
Bartek pokazuje mi listę adresów do sprawdzenia w sprawie Kasi, która uciekła z domu dziecka. Jedziemy na Wschodnią. Wchodzimy do kilku bram. Nie ma jej.
Potem ulica Sukiennicza, Kilińskiego, w końcu Wodna.
Kasia
Policjanci pukają do drzwi w nowym bloku w Śródmieściu. Arek odruchowo zasłania wizjer. Od lat zajmuje się poszukiwaniem zaginionych dzieci. Odznakę pokaże dopiero, kiedy będzie w mieszkaniu.
- Kto tam? - pyta męski głos.
- Policja. Proszę otworzyć.
Arek i Bartek wchodzą do środka. Widzą mężczyznę przed trzydziestką w rozciągniętej koszulce.
- Sam pan jest?
- Nie. Nie sam. Z koleżanką - mówi.
Koleżanką okazuje się niespełna osiemnastoletnia Kasia. Niedawno uciekła z domu dziecka. Siedzi zamknięta w pokoju. Idzie po nią Bartek. Po chwili wracają oboje – ona uśmiecha się zawstydzona. Oczy wbija w podłogę.
Kasia tylko w tym roku znikała kilkanaście razy.
- Jak nie wraca, to dom dziecka informuje nas i ma problem z głowy. My ją namierzamy i odwozimy, potem ona znowu ucieka. I tak w kółko - opowiada Arek.
Dzieci nie uciekają z domów. Co najwyżej z miejsc, w których mieszkają opiekunowie. Ucieczka to jasny komunikat, że dziecko nie czuje się przywiązane do swojego pokoju, łóżka i – przede wszystkim – ludzi, którzy je otaczają.
Kasia formalnie ucieka z domu dziecka. Prawda, ale tylko formalnie. W rzeczywistości ucieka do KOGOŚ. Wyszukuje osobę, która da jej poczucie bliskości i przynależności. Widocznie nie doświadcza tego w miejscu, z którego ucieka…Psycholog o Kasi
Bartek dopowiada: - Schemat jest zawsze taki sam. Ona spotyka faceta i u niego się zatrzymuje. On wykorzystuje jej naiwność.
Zanim policjanci namierzyli uciekinierkę, musieliśmy sprawdzić kilka innych tropów. Parki, popularne wśród młodych miejsca, takie jak ulica Piotrkowska. Pustostany. I inne miejscówki.
Adresy na kartce mają dzięki - jak mówią - pracy operacyjnej. Szczegółów zdradzać nie będą. Mówią tylko, że Facebook i internet jest nieocenionym źródłem informacji.
Odwozimy Kasię dodomu dziecka, z którego uciekła. Czeka ją rozmowa z wychowawcą. Trwa to kilkadziesiąt minut.
Arek pracuje w ogniwie "nielatów" od bardzo dawna.
Asia
– Z Kasią to pół biedy. Wiemy o niej więcej niż ona sama. Ale zazwyczaj przy poszukiwaniach jest masakra. Nie mogę się przyzwyczaić do tego, jak mało rodzice wiedzą o własnych dzieciach - przyznaje Arek.
- Była taka Asia, 15 lat – opowiada. Rodzice zarzekali się, że córka została porwana. Bo to - jak mówili - dobra dziewczyna, która świetnie radziła sobie w szkole.
Z kim się przyjaźni? – pytali policjanci.
Rodzice nie wiedzieli.
Miała ostatnio jakieś problemy?
Nie słyszeli.
Ma chłopaka?
Cisza.
Czym się interesuje?
"No, jak to młodzież" - wzruszali ramionami.
- Nie mieli nawet aktualnego zdjęcia córki. Nie wiedzieli, w co była ostatnio ubrana. Dramat - komentuje Arek.
Co robić w takiej sytuacji?
- Szkoła jest kopalnią informacji. Tam dowiadujemy się, kogo tak naprawdę szukamy - opowiadają policjanci.
To historia, która szczególnie mnie poruszyła. Asia zrobiła rodzicom "egzamin", a oni go w sposób porażający oblali. Co testowała dziewczyna? Sprawdzała, na swój sposób, na ile jest kochana. Chciała wiedzieć, ile rodzice są w stanie jej wybaczyć. Chciała przekonać się, czy będą ją wspierać. Pytała: "czy mnie kochacie?".
Rodzice nie potrafili ją zapewnić, że za jej plecami stoją racjonalni, pewni siebie ludzie, na których można liczyć. Po "testach" powiedzieli dziewczynie, że "jednak jej nie chcą".Psycholog o Asi
W rodzinie Asi - jak się okazało - nie było ani przemocy, ani alkoholu. Nie było jednak też żadnych granic.
Bartek i Arek dowiedzieli się, że poszukiwana dziewczyna nie była - jak utrzymywali rodzice - dobrą uczennicą. Od dłuższego czasu było z nią mnóstwo problemów.
- Potrafiła palić skręta przy matce, a ta udawała, że nie dzieje się nic złego - mówi Bartek.
Rodzice uznali, że lepiej unikać z nią konfliktów. Że przejdzie w końcu przez trudny czas dojrzewania i wszystko wróci do normy.
- Po zniknięciu nie powiedzieli nam, jak wyglądała sytuacja, bo się po prostu tego wstydzili. Próbowali tłumaczyć, że to ich sprawa, jak wychowują dziecko – mówi Arek.
Asię udało się odnaleźć w kamienicy przy ulicy Sukienniczej, gdzie melanżowała od jakiegoś czasu.
Dla Bartka to była jedna ze smutniejszych spraw. - Powiedziała nam po zatrzymaniu, że chciała trochę potestować rodziców. Sprawdzić, jak zareagują - wspomina.
Po kilku dniach pojawiła się na komendzie. Była z matką, która powiedziała policjantom, że nie jest w stanie utrzymać córki w ryzach.
Policjanci przekazali sprawę do sądu rodzinnego, który zadecydował o umieszczeniu Asi w pogotowiu opiekuńczym.
Asia długo myślała, że rodzice chcą ją tylko nastraszyć. Popłakała się, kiedy zdała sobie sprawę, że jej nowym domem będzie pogotowie.
Bartek: - Łapała nogi matki jak mała dziewczynka.
Arek: - Najczęściej dzieciaki są w tych sytuacjach najmniej winne. Płacą za to, że ich rodzice byli zbyt zajęci albo leniwi, żeby być blisko swoich synów i córek.
Bartek: - Sprawy niemal wszystkich zaginięć rozwiązujemy w ciągu pierwszej doby. Problem w tym, że jak doszło do pierwszej ucieczki, to pewnie dojdzie i do drugiej. Bo to sygnał, że dzieje się coś bardzo złego.
Etan
Międzynarodowy Dzień Dziecka Zaginionego jest obchodzony 25 maja. To był ważny dzień dla małego Etana Patza. Sześciolatek miał po raz pierwszy samodzielnie pojechać do szkoły. Był 1979 rok.
Chłopiec miał pojawić się na przystanku autobusowym na Dolnym Manhattanie w dzielnicy SoHo w Nowym Jorku. Nigdy tam nie dotarł.
Poszukiwania poruszyły Stany Zjednoczone. Wizerunek Etana był publikowany nawet na kartonach z mlekiem. Zagadki zniknięcia chłopca nigdy nie rozwiązano. W 2001 roku, po 22 latach poszukiwań, uznano go za zmarłego.
Prezydent USA Ronald Reagan w 1983 roku ustanowił 25 maja - dzień zniknięcia chłopca - Międzynarodowym Dniem Dziecka Zaginionego, który jest obchodzony również w Polsce.
- Chodzi o zwrócenie uwagi na zjawisko zaginięć dzieci - opowiada Violetta Gawron, naczelnik Wydziału Prewencji Komendy Miejskiej Policji w Łodzi.
Według statystyk, w kraju co roku ginie około 6 tysięcy małoletnich. Najczęściej "wyparowują" te od czternastego do siedemnastego roku życia. Co drugi przypadek to ucieczka z domu. Średnia wynosi siedem na dobę.
- Ich powodem najczęściej są nieporozumienia rodzinne oraz porwania rodzicielskie – mówi Gawron.
I zaraz dodaje, że większość zaginięć kończy się odnalezieniem zaginionego dziecka w ciągu kilku czy kilkunastu godzin od zgłoszenia.
- Za każdą historią prawie zawsze czai się smutek dziecka, które czuje się samotne, które nie ma komu się wygadać - opowiada Gawron.
Ile dzieci – jak Etan – nigdy się nie znajduje?
- Z czymś takim musimy się mierzyć rzadziej niż raz na rok. Najczęściej do takich tragedii po prostu nie dochodzi – mówi młodszy inspektor Mariusz Ciarka z Komendy Głównej Policji.
O TYM, JAK SIĘ POSZUKUJE ZAGINIONYCH PISALIŚMY W Magazynie TVN24
Podczas patrolu policjanci pokazują mi kamienicę, w której ostatnio zatrzymali Kasię. Obok jest budynek, w którym mieszkał inny "uciekinier". Chłopak terroryzował otoczenie. Dziś to pustostan. Głucho. Jedziemy dalej.
Grzesiek
Ma 17 lat, posturę młodego piłkarza - jest niewysoki i szczupły. Ostrzyżony tak krótko, że prawie nie widać jego bardzo jasnych włosów. Do pogotowia opiekuńczego Grzesiek trafił dwa tygodnie temu – po złapaniu na gigancie.
Ile razy uciekał?
- Nie pamiętam, kto by to liczył - mówi "wesoło".
Młodzież lepiej rozumie rzeczywistość, niż wydaje się opiekunom. Młodzi ludzie błyskawicznie dostrzegają niespójność systemu, który narzucają rodzice. Jeżeli Grzesiek był pozostawiony w większości sam sobie, to uznał, że należy mu się wolność adekwatna do samodzielności, której chciała od niego matka.
Trzeba też zaznaczyć, że dojrzewające dziecko targane jest morzem emocji. Potrzebuje kogoś, z kim mogłoby o tych emocjach pomówić. Tymczasem zamiast rozmowy Grzesiek czuł samotność.Psycholog o Grześku
- Dlaczego uciekłeś?
- Ucieczka to chyba jest wtedy, jak trzeba się namęczyć. Przygotować. A ja po prostu poszedłem sobie - odpowiada.
Po chwili: - Bo jak trzeba o siebie zadbać, to mam być jak dorosły. Ale to wszystko jest popieprzone. Bo dorosły mam być tylko wtedy, kiedy innym to odpowiada. A jak im wygodnie, to mam udawać, że jestem dzieckiem.
Grzesiek nigdy nie znał ojca. Mama pracuje w korporacji. Nastolatek nie miał kompleksów wobec rówieśników. Jeździł na wakacje, nie odstawał, jeżeli chodzi o ubrania.
- Mama Grzesia stawała na głowie, żeby nie brakowało pieniędzy. Była przeciążona, w jej świecie nie było miejsca na problemy syna - mówi Natalia, pedagog w pogotowiu opiekuńczym w centrum kraju.
Między matką i Grześkiem doszło do klinczu. - On zauważył, że matka chce mieć po pracy święty spokój i nie obchodzą jej problemy syna. Nie interesowało jej, co mu się podoba, kogo lubi i jak ma na imię jego pierwsza dziewczyna. Matka miała żal do syna, że jest niewdzięczny - opowiada Natalia.
- Wściekała się, gdy zaczął chodzić na wagary. Uważała, że rzuca jej pod nogi kłody, zamiast ją wesprzeć. Nie wiedziała, że Grzesiek chciał po prostu zwrócić na siebie uwagę – zaznacza pedagog.
Grzesiek pierwszy raz zniknął na dłużej, kiedy miał 15 lat.
- Gdzie poszedłeś?
- Do babci. Ona nie gadała z mamą od lat. A i tak stanęła po jej stronie. Przenocowała mnie i kazała wracać - opowiada.
- Jak mama zareagowała?
- Jak to ona. Mówiła, że ją prawie do grobu wpędziłem – mówi i zaczyna się śmiać.
- Skrzyczała mnie, że musiała się najeść wstydu, bo chodziła po sąsiadach. Mówiła, że w normalnych rodzinach takie rzeczy się nie dzieją i ze mną jest coś nie tak.
- A jest coś nie tak?
- Chyba z nią. Powinna się cieszyć, że jestem taki. Chłopaki w moim wieku już dawno by się wkręcili w kryminał. A ja sam się wychowuję i daję radę.
Niedługo po pierwszej ucieczce dostał konsolę na gwiazdkę. Tak drogiego prezentu nie miał nigdy w życiu.
- Chodziło w tym wszystkim tylko o to, żebym zamknął mordę. I nie wkurzał jej swoim życiem - opowiada.
W kolejne wakacje znowu uciekł. Pojechał do znajomych, którzy byli nad jeziorem. Dwa dni szukała go policja.
- Jak wróciłem, to dostałem po głowie. Znowu usłyszałem, że jestem najgorszy na świecie - wspomina.
- Dlaczego nie zapytałeś, czy możesz jechać? Nie byłoby łatwiej?
- Usłyszałbym, że mam siedzieć na dupie. Że "się o mnie boi". Bo musiałaby przez chwilę pomyśleć o moich głupich sprawach. Oszczędziłem jej tego – znów się uśmiecha.
Natalia z pogotowia opiekuńczego widzi to tak: Grzesiek wpadł w spiralę. Im bardziej chciał na siebie zwrócić uwagę, tym większy żal miała do niego matka.
- Jak tu przyszła, to płakała, że nie ma już siły. I nie rozumie, dlaczego nie może dotrzeć do własnego syna - opowiada pedagog.
Przepaść między nimi rosła. Grzesiek chodził na wagary, popalał trawkę. Trafił do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego. Z niego też uciekł. To nie była spektakularna ucieczka - ot, nie wrócił po szkole do MOW-u.
Był w mieszkaniu znajomych na łódzkim "Manhattanie". W końcu do drzwi zapukali policjanci.
Tacy z ogniwa do spraw nieletnich w wydziale prewencji, jak Arek i Bartek, zajmują się nie tylko uciekinierami z domów. Ścigają też młodocianych przestępców.
- Patrzysz na dzieci, które były zaniedbywane od lat. Nieważne, w jakiej rodzinie się wychowywali. Kilka razy już słyszałem, że jesteśmy pierwszymi dorosłymi, którzy traktują ich "w porządku" – mówi Arek.
Pod wieczór poznaję Halinę.
Halina
Ma 65 lat, ale wygląda na starszą. Wesołe, dobrotliwe spojrzenie. Wychowuje 15-letniego syna zmarłej córki.
Niewykluczone, że Piotrek nie miał wyznaczonych granic. Babcia chciała mu kompensować brak rodziców, a zapomniała, że dziecko trzeba nie tylko kochać, ale też wychowywać.
Widać wyraźnie, że Piotrek kocha babcię, bo poinformował ją – w dość infantylny co prawda sposób – że poszedł sobie z domu. Nie chciał, żeby się martwiła. Jednocześnie nie wpadł na to, że swoim zachowaniem rani najbliższą mu osobę.Psycholog o Piotrku i Halinie
- Wiadomo, że człowiek by chciał jak najlepiej dla dziecka. Ale za dzisiejszą młodzieżą trudno zdążyć - tłumaczy.
Pokazuje pokój chłopaka. Na ścianach plakat z Robertem Lewandowskim, obok plakat z popularnej gry komputerowej. Po lewej stronie starannie pościelone łóżko, z prawej niewielkie biurko z komputerem stacjonarnym.
- To ciche dziecko. Siedzi tutaj zazwyczaj i nie robi problemów - opowiada.
Stopnie? Też nie najgorsze. Babcia pokazuje nawet nagrodę, którą dostał ze szkoły za udział w konkursie geograficznym.
Dlaczego uciekł?
- Pytałam, ale nie chciał nic powiedzieć. Młodzi mają teraz stresujące życie, jak kiedyś dorośli. Kiedyś mi powie - tłumaczy babcia.
Wnuk zniknął w zeszłym tygodniu.
- Telefonów nie odbierał, tylko wysłał mi SMS. Że pojechał do znajomych i nic mu się złego nie dzieje - tłumaczy Halina.
Poinformowała policję. Bała się, że ktoś kazał mu napisać taką wiadomość.
Piotrek jednak nie był ofiarą przestępstwa - znalazł się po trzech dniach w mieszkaniu swojej dziewczyny. Jej rodzice tłumaczyli policjantom, że byli przekonani, iż chłopak powiedział babci, gdzie idzie.
Z Haliną rozmawiam wieczorem. Jest już ciemno, ale wnuka ciągle nie ma w domu.
- A jak znowu zniknął?
- To wróci. Ja tu zawsze na niego czekam. Kiedyś to doceni - odpowiada Halina.
Mówi, że Piotrek był zawsze jej oczkiem w głowie.
- Brakowało mu mamy i taty. Ja jestem chyba za stara, żeby mi o wszystkim mówił - tłumaczy.
Cieszy się, że wnuk ma dziewczynę. - To będzie jego powiernik. Młody człowiek musi czuć bliskość. Widocznie ja się starałam za słabo - kończy.
Poszczególne historie dzieci skomentowała Barbara Ćwiok, psycholog dziecięcy.