Andrzej Duda i Kolinda Grabar-Kitarović mówią jednym głosem: czas zacząć budować nowy biegun kontynentu, bo na tę ideę stać nie tylko oba kraje, ale cały region. Wizyta chorwackiej prezydent nad Wisłą w ostatnich dniach stycznia miała o tym przekonać.
Coś się w 2015 r. zmieniło w przestrzeni między Niemcami, Rosją i południowymi, górskimi pasmami kontynentu; coś, co pozwoliło politykom z regionu siebie nawzajem zauważyć.
Przyczyniła się do tego z pewnością Rosja i teraz co najmniej dwójka polityków chce ożywić stary, nigdy niewykraczający jednak poza sferę marzeń lub straconych złudzeń projekt środkowoeuropejski. Nie wiadomo, czy coś z niego wyjdzie, ale Andrzej Duda i prezydent Chorwacji Kolinda Grabar-Kitarović mówią wspólnym językiem. Warto więc się przyjrzeć chorwackiej perspektywie współpracy między krajami trzech mórz.
Chorwacja w świecie
Adriatyk, Bałtyk i Morze Czarne – polski prezydent kilka razy określił ten projekt krócej: ABC. – Ja jego tak określić nie mogę, bo w chorwackim Adriatyk to Jadran, ale to dobra nazwa. Na taki projekt mniej więcej w tym samym czasie wpadliśmy z prezydentem Andrzejem Dudą – mówiła w czasie ostatniego dnia pobytu w Polsce chorwacka prezydent, goszcząc z wykładem w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Sama objęła urząd pod koniec 2014 r., wygrywając wybory z ramienia prawicowej Chorwackiej Wspólnoty Demokratycznej (HDZ). W ciągu pół roku od objęcia fotelu prezydenta przez Andrzeja Dudę spotkała się z nim już czterokrotnie, m.in. w Nowym Jorku, w czasie sesji Zgromadzenia ONZ. Teraz przyjechała na trzy dni do Polski.
W czasie inaugurującego prezydenturę przemówienia, tuż po ogłoszeniu wyników wyborów, Kitarović powiedziała, że wierzy w sukces Chorwacji i to, że "może się ona stać jednym z najlepiej prosperujących krajów Europy". W tej części świata, mocno naznaczonej przez historię i poczucie fatalizmu, które nigdy nie opuszczają jej narodów, tak wielkie słowa często budzą tylko lekkie politowanie. Nie wpływa to jednak w niczym na chęć realizowania przez chorwacką prezydent własnego, niezależnego pomysłu w sferze międzynarodowej.
"Kolinda" – jak mówią o niej ci Chorwaci, którzy ją lubią – ma w swoim kraju duże poparcie i zaplecze polityczne. Choć HDZ od jesieni przez prawie 80 dni nie była w stanie stworzyć rządu większościowego i w końcu 22 stycznia na czele nowego gabinetu, w którym pięciu ministrów wyłoniono spoza układu politycznego, stanął biznesmen Tihomir Oreszković, to Kitarović i jej koncepcja cieszą się sporym uznaniem.
W przestrzeni publicznej, w dyskusjach politologów, a nawet w samym handlu i gospodarce pojawiły się głosy mówiące o tym, że nowa prezydent po raz pierwszy określiła samodzielne miejsce Chorwacji w świecie.
Po ogłoszeniu niepodległości w 1991 r., wyjściu z Jugosławii i w trakcie trwającej kolejne cztery lata wojny na Bałkanach pierwszym i jedynym zadaniem Zagrzebia było utrzymanie wywalczonej niepodległości. Do końca XX wieku rządzony przez prawicowego – lub, jak mówi dziś wielu komentatorów, nacjonalistycznego prezydenta o dyktatorskich zapędach – Franjo Tudźmana kraj był izolowany na międzynarodowej arenie. Potem przyszedł czas powolnego wzrostu, zabliźniania się ran po niedawnej, wojennej przeszłości, ale światowy kryzys gospodarczy i trwający kilka lat powrót chorwackiej gospodarki do formy na trwałe – mimo przyjęcia w międzyczasie do Unii Europejskiej i NATO – uczyniły z niej tylko kraj regionu.
Bałtyk i Adriatyk
"Zachodnie Bałkany" – tak się mówi najczęściej o krajach byłej Jugosławii. Chorwacka prezydent nie lubi tego określenia. W PISM mówiła o kroczącej zawsze jak cień za tą nazwą złej sławie. Dzisiaj "bałkanizacja" to przykre odniesienie służące politologom, socjologom i dyplomatom do opisywania procesów rozkładu życia społecznego, utraty kontroli nad działaniem instytucji i ogólnej niepewności w sferze bezpieczeństwa wewnętrznego.
Dlatego dla Kitarović Chorwacja to kraj Europy Środkowej. W czasie wizyty w Warszawie podkreślała to wyraźnie, mówiąc o wspólnej historii krajów regionu. To odniesienie daje prosty sygnał. Historia dawnej Jugosławii to dziś historia sąsiadów, których niekoniecznie musi łączyć najwięcej. Tym samym Kitarović wskazuje, że widzi dla Zagrzebia miejsce poza podstawową siecią zależności i ciągłego przeciągania liny choćby z Belgradem; zwłaszcza w ostatnich kilkunastu miesiącach, w których takie tendencje w stolicy Serbii zaczęły się pojawiać częściej.
Kitarović kieruje się w głąb historii, do XIX wieku i wspólnoty wielu narodów w ramach monarchii habsburskiej, w której – w ramach jednego państwa – jeszcze przed I wojną światową żyli i Polacy w Krakowie, i Chorwaci nad Adriatykiem. Zdaniem komentatorów przychylnych chorwackiej prezydent jest to pierwsza wielka idea i wyraz samodzielnego myślenia w perspektywie międzynarodowej – tego, czego jej poprzednikom brakowało.
Kolinda Grabar-Kitarović widzi więc Europę Środkowo-Wschodnią jako przyszłą wspólnotę interesów – w sferze bezpieczeństwa politycznego i energetycznego. Widzi ją także jako wspólnotę krajów dbających o podnoszenie wymiany handlowej i kierowanie uwagi na region, który nie powinien mieć oddzielnej struktury politycznej, ale swoją siłą przemawiać na kontynencie i w świecie.
Surowce, handel i bezpieczeństwo
Dla Chorwacji projekt ABC skupia się wokół kilku pól i punktów. Po pierwsze – bo na to Kitarović zwracała uwagę m.in. w czasie wizyty w Polsce – chodzi o stworzenie korytarza energetycznego północ-południe, między Świnoujściem a wyspami wybrzeża dalmatyńskiego. Chorwaci chcieliby stworzyć terminal LNG podobny do polskiego na wyspie Krk. Jego położenie wynika z drugiej kwestii związanej z handlem i energetyką – planów budowy nowego Kanału Sueskiego.
Kitarović bardzo liczy na to, że projekt za kilka lat się powiedzie i dzięki otwarciu szybkiej drogi z Bliskiego Wschodu do Europy dawne szlaki Morza Śródziemnego zamienią się w autostrady dla tankowców dostarczających surowce na Stary Kontynent. Chorwacja chciałaby więc też zacząć rozbudowywać podupadły port w Rijece na półwyspie Istria – dawną bazę austriackiej floty wojennej. Jej zdaniem taką okazję mogły już też zobaczyć nawet Chiny, bo ostatnio przedstawiciele Państwa Środka rozmawiali z Chorwatami nt. wymiany handlowej w tej części Europy.
Wraz ze zbliżeniem w sferze bezpieczeństwa energetycznego należałoby też zadbać o współpracę w dziedzinie infrastruktury. Chorwacja – jako jeden z nielicznych już krajów na kontynencie – widzi szansę w transporcie kolejowym. Zagrzeb chciałby podpisać umowę z rządem węgierskim na budowę linii łączącej Budapeszt z Rijeką, a więc z samym Adriatykiem. Transport kolejowy mógłby posłużyć nie tylko do eksportu i importu surowców, ale też ułatwić wymianę handlową w innych dziedzinach. 28 stycznia doszło do spotkania Polsko-Chorwackiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Wraz z Kitarović pojawili się tam przedstawiciele ponad 50 chorwackich firm. Po stronie polskiej było ponad 80 inwestorów i wytwórców.
Polska i Chorwacja, mające prezydentów mówiących jednym głosem, starają się więc postawić most między dwoma krajami. Jednoczesne budowanie go z obu brzegów ma sens, jednak do pokonania pozostaje – jak to w przypadku mostów bywa – rzeka. Tę stanowią inne kraje Europy Środkowej – Słowenia, Austria, Węgry, Czechy i Słowacja. Bliska pomysłom Polski i Chorwacji wydaje się być Rumunia, która od ubiegłego roku próbuje realizować swój projekt w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego, wciągając w niego Węgry, Słowację i Bułgarię. Kwestie najtrudniejsze będą więc zapewne dotyczyły zbliżenia i znalezienia wspólnego gruntu dla wszystkich tych państw w projekcie "Europy Środkowej" – projekcie przede wszystkim mocno zakorzenionym w historii, którego istnienie nigdy nie wiązało się ze szczególnym sukcesem, bo już samo jego powstanie było po prostu wypadkową dziejów kontynentu.
Nie można sobie jednak odmówić przyjemności z myślenia o tym, że kiedyś – nie wysiadając z jednego pociągu – dojedzie się znad zimnego Bałtyku nad ciepły, leniwy Adriatyk; z Gdańska do Rijeki przez Warszawę, Budapeszt i Zagrzeb.