Bombowce strategiczne B-52 są jednymi z najbardziej charakterystycznych amerykańskich samolotów. Służą już od ponad pół wieku i w tym czasie tylko raz rzucono je do zadania, które okazało się śmiertelnie niebezpieczne. Przez 11 dni, okresie Bożego Narodzenia 1972 r., radzieckie rakiety zniszczyły 16 z nich podczas operacji Linebacker II, która miała za zadanie głównie ratować twarz prezydenta Richarda Nixona.
Koniec 1972 r. mijał w USA pod znakiem niepewności ekonomicznej i niepokojów społecznych wywołanych skrajnie niepopularną wojną w Wietnamie. Rok wcześniej administracja Richarda Nixona wprowadziła szereg szokowych rozwiązań, które miały zapobiec spowolnieniu amerykańskiej gospodarki. W osiągnięciu zamierzonych celów przeszkadzała jednak kosztowna wojna w Azji, która na dodatek wywoływała silny opór społeczeństwa, znużonego konfliktem wydającym się nie mieć końca ani sensu.
Przymuszenie bombami do rozmów
Nadzieją Nixona na pozytywne dla niego rozwiązanie problemu Wietnamu były prowadzone w Paryżu negocjacje z przedstawicielami władz komunistycznej Północy. Jesienią wydawało się, że ich finał jest blisko, a w międzyczasie Nixon wygrał wybory na drugą kadencję, zyskując wiele poparcia na, wydawałoby się, skutecznym dążeniu do pokoju i znacznemu zredukowaniu udziału USA w wojnie w poprzednich latach.
W ostatnich dniach października szef amerykańskiej dyplomacji Henry Kissinger ogłosił nawet w telewizyjnym wystąpieniu, że "pokój jest na wyciągnięcie ręki". Okazało się to być pobożnym życzeniem. W listopadzie niemal gotowe porozumienie dosłownie rozsypało się, głównie za sprawą władz Wietnamu Południowego, które czuły się zdradzone przez Amerykanów marzących jedynie o jak najszybszym pozbyciu się kłopotu.
16 grudnia rozmowy w Paryżu ostatecznie zerwano. Amerykanie obarczyli winą Wietnam Północny, a ten oskarżył o to samo Wietnam Południowy i USA. Hanoi postanowiło przeczekać, licząc na to, że zbierający się na początku 1973 r. Kongres w nowym składzie zdominowanym przez demokratów (Nixon był republikaninem) wymusi na prezydencie dalsze ograniczenie wydatków na wojnę, faktycznie kończąc udział w niej wojska USA. Tym sposobem Waszyngton nie miałby alternatywy i musiałby podpisać układ pokojowy nawet na niekorzystnych dla siebie warunkach.
W przededniu świąt Nixon znalazł się pod ścianą. Musiał jakoś zmusić Wietnamczyków z Północy do wznowienia negocjacji, bo inaczej ryzykował całkowite fiasko swoich starań o wyjście z Wietnamu z twarzą. Biały Dom postanowił sięgnąć po siłę i to w skali do tej pory niespotykanej. Dowództwu Lotnictwa Strategicznego (SAC) wydano rozkaz przeprowadzenia krótkich, ale zmasowanych nalotów na Wietnam Północny. Pozwolono użyć "wszelkich dostępnych sił".
Operacja Linebacker II i B-52 »
Uderzenie w najtrudniejszy cel
Tydzień przed Bożym Narodzeniem w głównym sztabie SAC w Offutt w Nebrasce rozpoczęto planowanie operacji Linebacker II. Miała być szczególna, bowiem dla osiągnięcia założonego maksymalnego efektu w jak najkrótszym czasie trzeba był sięgnąć po najcięższe dostępne samoloty, czyli bombowce strategiczne B-52 Stratofortress. Każdy z nich mógł z łatwością przenieść nad największe miasta Wietnamu Północnego kilkanaście ton bomb. Do tej pory te cenne maszyny wysyłano głównie na mało ryzykowne misje nad Wietnamem Południowym i Laosem. Zrzucały długie na kilometr sznury bomb, których celem były szlaki zaopatrzeniowe oraz przypuszczalne pozycje partyzantów.
Tym razem sytuacja miała się zmienić diametralnie. B-52 trzeba było wysłać nad najsilniej broniony obszar Wietnamu Północnego, stołeczne Hanoi, oraz najważniejszy port Hajfong. Do tej pory zapuszczały się tam głównie lekkie samoloty, które najczęściej po prostu omijały te dwa północnowietnamskie bastiony. Załogi B-52 nie miały natomiast pola manewru. Ich duże, powolne i mało zwrotne maszyny miały nadlatywać nad samo centrum najsilniej bronionego obszaru, mając na swoją obronę jedynie urządzenia walki elektronicznej oraz mniejsze samoloty wsparcia atakujące północnowietnamskie systemy przeciwlotnicze.
Sytuację obsad B-52 pogorszyło to, że planiści ze sztabu SAC za największe zagrożenie uznali północnowietnamskie myśliwce i odpowiednio przystosowali plany nalotów. Bombowce miały nadlatywać trójkami, w dużych odstępach i identyczną trasą. Choć ułatwiało to ich obronę przed myśliwcami, to zarazem przez to znacznie prościej było też działać północnowietnamskiej obronie przeciwlotniczej uzbrojonej w radzieckie pociski S-75 Dźwina. To one okazały się być przekleństwem załóg B-52.
Walka elektroniczna
Operacja Linebacker II rozpoczęła się w nocy 18 grudnia. Do akcji ruszyło łącznie 129 B-52 – największe zgrupowanie amerykańskiego lotnictwa strategicznego od II wojny światowej. Północnowietnamska obrona przeciwlotnicza wychwyciła pierwszą falę bombowców nadlatujących z bazy w Tajlandii tuż po zmroku. Wietnamczycy spodziewali się, że to jeden z wielu nalotów na cele w Wietnamie Południowym albo Laosie. Jednak gdy na ekranach radarów zaczęły się pojawiać kolejne i kolejne trójki bombowców, nieustannie sunące na północ, stało się jasne, że celem jest Hanoi. Cała północnowietnamska obrona przeciwlotnicza została postawiona w stan najwyższej gotowości.
Amerykanie nadlatywali skryci za wyjątkowo silnym zakłócaniem elektromagnetycznym. Specjalne nadajniki zainstalowane na B-52 i wspierających je mniejszych samolotach wysyłały w kierunku północnowietnamskich radarów nawałę fałszywych sygnałów. Inne maszyny rozrzucały w powietrzu paski folii aluminiowej, od której odbijały się fale radarowe, dając fałszywe odbicia. – Uderzały nas fala zakłóceń za falą. Wyglądały na ekranach jak nakładające się i poruszające ręczne wachlarze. Łączyły się razem, zamazując całe spektrum. Ekrany świeciły się tak jasno, że bolały oczy. Wszystko kręciło się, mieszało i łączyło – wspominał Nguyen Chan, dowódca jednej z baterii rakiet S-75, rozmawiając w latach 90. z amerykańskim dziennikarzem Marshallem Mitchelem, który zbierał materiały do swojej książki o operacji Linebacker II.
Nguyen i jego ludzie nie byli jednak amatorami. Od pięciu lat niemal dzień w dzień starali się zestrzeliwać amerykańskie samoloty. Choć nigdy nie widzieli tak potężnych zakłóceń, to wiedzieli, jak zareagować. Północnowietnamczycy przy wsparciu radzieckich doradców już od dawna szykowali się na taką ewentualność. Analizowali działania B-52 na południu i przygotowali specjalną książeczkę pod tytułem "Jak walczyć z B-52".
Po serii nieudanych prób Nguyenowi i jego ludziom udało się namierzyć jedną z trójek bombowców. Obsada stanowiska dowodzenia wykrzykiwała podniecona: "To naprawdę B-52!". Amerykańskie bombowce strategiczne były najcenniejszym celem, jaki mógł im się przytrafić. Zestrzelenie jednego z nich było najwyższym honorem i chwałą. Dzięki doświadczeniu i umiejętnościom kontrolerzy rakiet byli w stanie śledzić ręcznie bombowce pomimo silnych zakłóceń. W końcu uzyskali na tyle dokładne namiary, że mogli odpalić dwie rakiety S-75. Pociski pomknęły w górę, przebiły się przez nisko zawieszone chmury i pognały w kierunku trójki B-52 lecących na wysokości 10 km.
Na ich drodze miał pecha znaleźć się bombowiec pułkownika Dona Rissiego. Dwie S-75 eksplodowały tuż obok maszyny, szatkując ją odłamkami. Dowódca zginął od ran, a samolot zaczął się palić i opadać ku ziemi. Trzech członków załogi zdołało się katapultować i trafiło do niewoli. Płk Rissi i jeszcze jeden Amerykanin zginęli. Był to pierwszy sukces północnowietnamskiej obrony przeciwlotniczej. Ogólnie tej nocy wystrzelono 68 rakiet, które zdołały zniszczyć trzy B-52 i dwa ciężko uszkodzić.
Tragiczne skutki ignorancji
Choć straty pierwszej nocy były pewnym zaskoczeniem, Amerykanie kontynuowali operację niezrażeni. Druga noc mogła ich utwierdzić w przekonaniu, że dobę wcześniej wyczerpali północnokoreańską obronę. Odpalono zaledwie 20 S-75, które nie zdołały strącić żadnego B-52. Spokój był jednak tylko preludium do szoku. Wietnamczycy przez dwie pierwsze noce zauważyli, że zgodnie z rozkazami SAC B-52 po zrzucie bomb wykonują gwałtowny zwrot, który opracowano na potrzeby zrzutu broni jądrowej, co miało pozwolić maszynie uciec od eksplozji. Nad Wietnamem było to jednak niemal samobójstwo, bo na kilka minut czyniło pokładowe stacje zakłócające nieprzydatnymi ze względu na ostry przechył.
Wietnamczycy wykorzystali błąd amerykańskiego dowództwa i dało to oszałamiające efekty. Trzeciej nocy zniszczono łącznie osiem z 99 B-52, co było szokiem dla Amerykanów. Straty na poziomie 10 proc. były porównywalne z najcięższymi bitwami powietrznymi nad III Rzeszą i nie do zaakceptowania. Zawrócono z drogi drugą falę bombowców po doniesieniach o ciężkich stratach pierwszej, co było jedynym przypadkiem w historii, kiedy lotnictwo strategiczne USA poniechało ataku wobec zbyt silnej obrony.
Pojawiły się głosy, aby zarzucić kampanię nalotów, bo nie można narażać na takie straty sił SAC, których głównym zadaniem były naloty jądrowe na ZSRR. "Marnowanie" cennych B-52 na Wietnam Północny od początku miało wielu przeciwników, jednak z powodów politycznych operacji nie można było odwołać. SAC przyjęło jedynie szereg uwag słanych przez lokalnych dowódców, którzy mieli dość "bezsensownej" taktyki nalotów. W kolejnych dniach wysyłano do akcji po około 30 B-52 i to wyłącznie w nowszej wersji z silniejszymi systemami zakłócającymi. Zmieniono też cele, aby uniknąć najsilniej bronionych obszarów.
Naloty w ograniczonej skali trwały do 23 grudnia, a w Wigilię ogłoszono 36-godzinną przerwę w atakach. Amerykańscy sztabowcy nie spędzili jednak tych świąt na jedzeniu. Wykorzystując przerwę, całkowicie przebudowano plany nalotów. SAC zgodziło się oddać kontrolę lokalnym dowódcom, którzy bez wahania wyrzucili wcześniejsze zasady do kosza. Teraz wszystkie B-52 miały atakować na raz i ze wszystkich kierunków, zrzucając bomby w ciągu 15 minut. Zrezygnowano też ze sztywnego trzymania się ostrego zwrotu po ataku.
Nowa metoda odnosi sukces
Tak jak Wietnamczycy zgotowali Amerykanom szok 20 grudnia, tak Amerykanie odpłacili się pięć dni później. Atak przeprowadzony według nowej taktyki okazał się przytłaczającym sukcesem. 120 B-52 najpierw "otoczyło" Hanoi ze wszystkich stron, trzymając się poza zasięgiem rakiet, po czym jednocześnie skręciło w kierunku celów. Wietnamczycy zostali przytłoczeni mnogością maszyn nadlatujących z każdej strony. Udało im się zestrzelić tylko jednego napastnika.
Przed nową amerykańską taktyką nie było obrony. 27 grudnia północnowietnamscy negocjatorzy powrócili do stołu rokowań w Paryżu. Ostatni nalot, jedenasty, miał miejsce noc wcześniej, a w styczniu podpisano porozumienie pokojowe w identycznej formie do tego, które leżało na stole przed rozpoczęciem operacji Linebacker II.
Choć Wietnamczycy bronili się dość skutecznie, a nawet zdołali zaskoczyć Amerykanów 20 grudnia, to przegrali militarnie. Spośród 741 lotów bojowych B-52 podczas Linebacker II 729 zakończyło się zrzutem bomb. 11. dnia nalotów większość celów – głównie dużych fabryk, arsenałów i magazynów – leżała w gruzach, a północnowietnamski przemysł stanął. B-52 zrzuciły łącznie 15 tys. ton bomb, a kolejne 5 tys. dołożyły mniejsze samoloty.
Mit heroicznej walki
"Świąteczne naloty" pozostają do dzisiaj ważnym elementem świadomości Wietnamczyków. Według państwowej propagandy operacja Linebacker II była świetnym zwycięstwem, podczas którego strącono 34 B-52 i heroicznie odparto wroga. Szczątki strąconych bombowców w formie pomników można do dzisiaj znaleźć w centrum Hanoi.
Dla cywilów naloty B-52 nie miały w sobie nic z heroicznej walki z najeźdźcą. Wywoływały raczej przerażenie. – Słychać je było nadlatujące z bardzo daleka. Zbliżały się powoli z przytłaczającym, bardzo niskim szumem. To było straszne – wspominała Ha Mi, obecnie korespondentka BBC, która w 1972 r. była dziesięcioletnim dzieckiem. – Mniejsze samoloty nadlatywały bardzo szybko, zrzucały kilka bomb i znikały. B-52 były powolne i metodyczne. Długo było słychać huk eksplozji ich bomb, które następowały jedna po drugiej. To było znacznie bardziej przerażające – opisywała.
Według Wietnamczyków bomby B-52 zabiły 1,6 tys. cywili, wobec czego Hanoi oskarżyło Amerykanów o zbrodnię wojenną. Danych tych nigdy jednak nie zweryfikowano.