Paweł D. - funkcjonariusz z długim stażem i wieloma sukcesami, trzy lata temu złapał i doprowadził do zwolnienia z Centralnego Biura Antykorupcyjnego agenta, który miał wynosić z Biura tajne dokumenty. Dziś Paweł D. jest bez pracy, a złapany przez niego agent wraz z ludźmi PiS wrócił do służby. Materiał programu "Czarno na białym".
Na początku 2015 roku wszystkie polskie służby zajmowały się aferą podsłuchową, ale Centralne Biuro Antykorupcyjne miało też inny problem - problem z tak zwanym kretem w swoich szeregach, czyli człowiekiem, który wynosił z biura tajne dokumenty i informacje.
11 lutego 2015 roku Telewizja Republika opublikowała tajne dokumenty wprost wydrukowane z systemów CBA. To opisy i treść rozmów oficerów operacyjnych CBA z Markiem Falentą, który zlecił nielegalne nagrywanie rozmów polityków w restauracji Sowa i Przyjaciele i później został za to skazany.
TV Republika podaje tajne kryptonimy współpracowników służb, w studiu jest Ernest Bejda, adwokat, który za pierwszych rządów PiS był wiceszefem CBA. Bejda zwraca uwagę, jak bardzo wrażliwe informacje zawierają ujawnione dokumenty.
Po tym programie CBA rozpoczyna operację, która ma zidentyfikować źródło przecieku.
Jak mówi "Czarno na białym" Paweł D. - były funkcjonariusz, który prowadził sprawę przecieków w CBA - szybko udało się znaleźć odpowiedzialnego za wyciek informacji. Jego zdaniem, był to Artur C.
Artur C. został zwolniony ze służby. - Podejmując decyzje o zwolnieniu ze służby z uwagi na oczywistość czynu czy oczywistość domniemanego przestępstwa miałem ku temu istotne przesłanki - mówi Paweł Wojtunik, ówczesny szef CBA. Wojtunik przekazuje sprawę do prokuratury, która wszczyna śledztwo.
Artur C. przywrócony do służby
Pod koniec 2015 roku, kiedy władzę przejął PiS, zaczęły się kłopoty wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do wyrzucenia Artura C.
Pierwszy ze służbą pożegnał się szef delegatury CBA we Wrocławiu Zbigniew Stawarz. - Zarzucono mi zrobienie prowokacji w stosunku do podwładnego funkcjonariusza razem ze swoimi byłymi przełożonymi. Ten funkcjonariusz - jak się potem okazało - był bliskim znajomym nowego szefa CBA - mówi Stawarz. Twierdzi, że był zastraszany, dochodziły do niego informacje, że "jak się nie uspokoisz, to coś ci tam wynajdziemy'".
Paweł D. twierdzi, że materiały obciążające Artura C. nie budziły żadnych wątpliwości. Ale gdy tylko Ernest Bejda wrócił do CBA i stanął na jego czele, przywrócił do służby Artura C. Bo według niego, "oczywiście nie wynosił" on informacji.
Rzecznik CBA Temistokles Brodowski tłumaczy, że Artur C. nie mógł wynieść dokumentów, bo w czasie, kiedy pokazała je Telewizja Republika, nie miał do nich dostępu.
"Spotkanie z prostytutką"
Artur C. zasłynął w mediach już wcześniej. To on - według Zbigniewa Stawarza - podczas nocnej służby miał zaprosić do delegatury CBA prostytutkę. - Nie została wpisana do stosownych dokumentów. Przebywała przez kilka godzin w siedzibie instytucji, gdzie są dokumenty niejawne - mówi Stawarz, który nie ma żadnych wątpliwości, że była to prostytutka.
Rzecznik CBA twierdzi, że "była to znajoma naszego funkcjonariusza". Nie umie jednak określić celu takiej wizyty.
"Wobec mnie zaczęto stosować mobbing"
Paweł D. nadzorował największe sprawy w CBA. Za swoją pracę był kilkanaście razy nagradzany, między innymi przez prezydenta. Znalezienie tak zwanego kreta wśród oficerów CBA było jego ostatnim poważnym zadaniem. Z tego zadania postanowiło go rozliczyć nowe szefostwo. Bejda temu zaprzecza, ale Paweł D. twierdzi, że już w pierwszym tygodniu urzędowania poprosił go, żeby jak najszybciej przekazał mu materiały sprawy Artura C.
- Już wtedy wiedziałem, że będę miał problemy w związku z tą sprawa. Materiały przekazałem, oddałem wszystko. A ten funkcjonariusz w ciągu tygodnia czy dwóch pojawił się z powrotem w biurze. Spotkałem go na korytarzu. Uśmiechał się do mnie szyderczo - mówi Paweł D.
- On święci triumfy, a wobec mnie zaczęto stosować mobbing, nie boję się tego powiedzieć. Podjęto szereg działań, które miały na celu upokorzenie mnie i doprowadzenie do tego, żeby mnie zwolnić ze służby. To jest kara za to, że dotknęliśmy człowieka, który gdzieś tam był powiązany politycznie - ocenia.
Sprawa umorzona
Gdy PiS przejął prokuraturę i jej czele stanął Zbigniew Ziobro, umorzono sprawę Artura C. i przecieku w CBA. Paweł D. mówi, że nie był nawet przesłuchany, choć prowadził tę sprawę. - Z tego co wiem, to żaden z prowadzących funkcjonariuszy nie był przesłuchiwany - dodał.
Dariusz Korneluk, prokurator działający w stowarzyszeniu prokuratorów Lex Super Omnia, ocenia, że takie przesłuchanie "jest kluczowe".
Prokuratura nie jest w stanie powiedzieć, kto umorzył postępowanie, choć zdaniem Korneluka sprawdzenie tego zajęłoby prokuraturze nie więcej jak 15 sekund.
"Mobbing"
W ciągu zaledwie roku Pawła D. pozbawiono premii, dodatków funkcyjnych i odsunięto od pracy śledczej. Miał się zajmować opisywaniem plików z akt, czyli pracą biurową. - Zaczęła się bezsenność i ciągły stres, że będą problemy, że mi coś podłożą - mówi Paweł D. Z dnia na dzień przeniesiono go z Warszawy do Wrocławia. - Taka jest służba - mówi rzecznik CBA. Ale decyzja o przeniesieniu nie była zgodna z prawem, bo Paweł D. ma małe dziecko i nie można go przenieść bez jego zgody.
W końcu zdecydował się napisać do Bejdy prośbę o spotkanie i zaprzestanie mobbingu, któremu w jego ocenie był poddawany. Do spotkania nie doszło.
Paweł D. z nerwicy leczy się do dziś. Spędził kilka tygodni w szpitalu psychiatrycznym, leczył się też w klinice stresu bojowego. Gdy komisja uznała, że nie nadaje się już do dalszej służby, Paweł D. mówi, że wtedy było mu już wszystko jedno.
Co dalej?
Ernest Bejda mówi, że w tej sprawie CBA ma "czyste ręce": - Jestem o tym przekonany. Oczywiście oni mają prawo widzieć to inaczej i mają też stosowne środki prawne, żeby to wyrażać.
Z jednego z tych środków skorzystał Paweł D. Wniósł pozew przeciwko CBA. Zamierza walczyć w sądzie o zadośćuczynienie.
Autor: ads\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24